Dodany: 03.08.2011 15:03|Autor: epikur

Czytatnik: Czasami Lubię Jak Ktoś Mnie Obserwuje

3 osoby polecają ten tekst.

Tylko we Lwowie


W roku 1388, czyli na długo przed odkryciem Ameryki, król Władysław Jagiełło rozporządził:

„Lwów i ziemia lwowska nigdy żadnemu księciu ani panu oddane nie będą, ale po wieczne czasy z Koroną Królestwa Polskiego nierozdzielną stanowić mają całość, aby pod tą opieką trwale się pokrzepiły”.

Choć od tego czasu niejeden sięgnął po lwowską ziemię i ziemia ta przez długie lata pod obcym pozostawała panowaniem, jednak zawsze wracała pod opiekę Rzeczypospolitej i da Bóg, że i nadal wola królewska uszanowana będzie.

Lwów czeka i wierzy.

Kazimierz Schleyen, „Lwowskie gawędy”. Londyn- Toronto 1954 rok.

Moja fascynacja Lwowem trwa już kilkanaście lat. Nie mam pojęcia skąd ona się bierze, tak jak zapewne ktoś kto zdołał choć przez krótką chwilę być we Lwowie, nie wie skąd w nim został zaszczepiony urok tego miasta. Może korzenie moich przodków, mojego dziadka, może jakiś głęboko ukryty atawizm. Dzisiaj, w dwudziestym pierwszym wieku, dalej żyję wspomnieniami o tym mieście i fascynuję się literaturą, filmem, dokumentem z tamtego okresu. Na Lwowskie gawędy (Schleyen Kazimierz) trafiłem przy przypadkowo, ale nie przypadkowo przeniosłem się do tego zaczarowanego miasta. Nieprzypadkowo wsiadłem do tej zaczarowanej dorożki, która obwiozła mnie przez cały Lwów. Czyli do miejsca, którego już nie ma i nigdy nie będzie…

„W roku 1340 Kazimierz Wielki rozciągnął władzę nad Lwowem, obwiódł miasto murem i murowany postawił zamek. Był to powrót Ziemi Czerwieńskiej do polski po trzech wiekach władania książąt kijowskich i Tatarów. Bowiem ziemia ta należała do Polski jeszcze w czasach zanim Normandowie najechali Anglię. Sześćset lat polskości bez skazy.”

Książka Schleyena to nie lekcja historii czy tkliwa podróż sentymentalna. To ukazanie prostoty, dobroci, to po prostu gawęda o dawnych czasach i zupełnie innych ludziach.

Lwów się kochało, o Lwowie się rozmawiało, lwowianom się zazdrościło. Każdy kto miał styczność z tym miastem, które w 1939 roku miało „oficjalnie” 320 000 mieszkańców, nie krył szacunku dla niego. Sama nazwa miasta pochodząca od lwa, mówi wiele o charakterze miejscowej ludności. Twardzi, hardzi, buntowniczy, do krwi ostatniej broniący swojej ukochanej ziemi. Biedni i bogaci przeciwstawiający się galicyjskiej krnąbrności, wszystkich łączyła siła braterstwa. Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego.

Urokliwi mieszkańcy w zawierusze trudnych czasów toczyli jednak zwykłe życie. O porządek lwowskiej kamienicy dbali Szymon i pani Simonowa- jak zawsze nazywani byli dozorcy. Mieli oni niebywały szacunek, pani Simonowa potrafiła zdzielić po głowie miotłą niejednego francowatego batiara. No i przeganiała Marynię, służącą, gdy ta za długo wystawała pod bramą ze swoim absztyfikantem.

Typowe lwowskie mieszkanie można by określić mianem ekskluzywnej… graciarni. Na małej powierzchni umieszczone zostały wspaniałe meble, fotele, łóżko, na ścianie wisiał kilim, obraz któregoś z przodków bądź bohaterów wojennych, a na zegarze stało popiersie wielkiego wieszcze- Mickiewicza. To tak dla przykładu.

Po ulicach pałętali się gazeciarze, po Parku Stryjeńskim wolnym krokiem w stronę kawiarni „Wiedeńskiej” posuwają się zakochane pary, żebracy cierpliwie wyczekują na dar od losu. We Lwowie nikt się nie spieszy, ba, niewielu posiada zegarek. Na ulcach widać wyskakujących z tramwaju podróżnych, którzy mają do załatwienia swoje sprawy.

We Lwowie rodzi się polska piłka nożna. Każdy wybiera swoją drużynę- może być za Czarnymi albo za Pogonią. Już wkrótce ta druga drużyna zdobywa serce lwowiaków nie tylko ze względu na olśniewającą grę i wspaniałych piłkarzy, ale ze względu na… kasztany. Drzewa te rosły obok boiska, a widok z ich najwyżej położonych gałęzi był zdecydowanie najlepszy. Miejsca na gałęziach tych drzew zostały przekazywane z pokolenia na pokolenia, z ojca na syna.

Książka Schleyena przywołuje wiele anegdotek i odwołuje się do lwowskich gawęd. Ukazuje oryginalność wszystkich sfer społecznych tego miasta. Odwołuje się do jej polskości. Szczęśliwi ludzie o niespotykanym poczuciu humoru i dużym poczuciu własnej wartości. Jakże trudno zrozumieć, dlaczego tamte czasy już odeszły…

Nie usłyszymy już uroczych piosenek na lwowskim rynku, nie będziemy mogli podziwiać tej kresowej gwary, którą posługiwała się cała społeczność tego miasta. Żaden batiar nie będzie sobie bimbał z Szymona, dziad nie będzie robił chatranki na pajęczarza, a Sumer już nigdy nie będzie smakował jak ten z Kulikowskiej piekarni. Możemy sobie bez przerwy trajlować, wróble mogą świergolić, ze smutku możemy się wylakierować, a Lwów już nie wróci. Wrócą jedynie wspomnienia i nostalgia, tak jak tu, na kartkach tej książki…


-


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 885
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: