Dodany: 22.07.2011 22:50|Autor: Marioosh
Wielkie rozczarowanie
Pielgrzymka do Santiago de Compostela jest wielkim, niepowtarzalnym przeżyciem i ludzie chętnie dzielą się spostrzeżeniami z jej odbycia - większość ludzi robi to w prywatnym gronie, inni publikują swoje wspomnienia w internecie, a niektórzy wydają swoje pamiętniki w formie pisemnej. Sęk w tym, że aby napisać na ten temat książkę trzeba mieć na nią pomysł - niestety, Piotrowi Kopaczowi tego pomysłu zabrakło i w efekcie otrzymujemy niestrawne nie wiadomo co. Książka napisana jest w formie pamiętnika i niewątpliwie był to pewien sposób na jej napisanie, jednak jej styl przypominający strumień świadomości wywołuje narastającą irytację. I to byłoby jeszcze pół biedy, gdyby nie kilka wręcz drażniących elementów:
Po pierwsze - mnóstwo irytujących błędów: Paulo Coelho to tutaj Paulo Cohen (!), Praza do Obradoiro to według autora Praza do Orbo, botafumeiro staje się botafumerio, Astorga okazuje się Astrogą... niby nic, ale świadczy to o niechlujnej korekcie.
Po drugie - wręcz ekshibicjonizm autora: czy naprawdę potrzebne tu są opisy picia dużej ilości alkoholu? Nie ukrywam, że sam Camino o "suchym pysku" nie przeszedłem, zresztą degustacja lokalnych win jest jednym z elementów poznawania mijanych regionów, ale pijanych pielgrzymów nie widziałem; tymczasem autor kilka razy przyznał się, że zdarzało mu się rano ruszać na szlak na kacu ("Rano budzę się z bolącą głową i potężnym pragnieniem. Pierwsza myśl, to gdzie tu się napić piwa. Trzeba wybrać się na poszukiwania odpowiedniej knajpy. Odnajduję pierwszy bar, gdzie wychylam szybko dwie duże szklanki piwa" [1])- a przypominam, że jechał rowerem i to ulicami...
Po trzecie - niepojęta wręcz ignorancja pana Kopacza: zawsze mi się wydawało, że taka wyprawa wymaga przede wszystkim logistycznego przygotowania, a tymczasem raz, że bagaż autora na początku pielgrzymki ważył 40 (słownie czterdzieści) kilogramów, a dwa - był wielce zdziwiony, gdy okazało się, że na granicy francusko-hiszpańskiej pojawiły się jakieś góry i, co gorsza, trzeba się przez nie przedrzeć ("Żebym przynajmniej zwrócił uwagę - jeszcze w domu w trakcie przygotowań - że czekają mnie Pireneje to może bym psychicznie oraz fizycznie się do tego troszeczkę lepiej przygotował" [2]).
Po czwarte - kiepska organizacja ("Nigdy nie pamiętam, co zapakowałem do której sakwy" [3]) - pozostawiam to bez komentarza, bo sam nie wiem, czy się śmiać czy płakać.
Po piąte - ironiczne komentarze i miejscami obłuda, najlepszy przykład: aby pielgrzymkę "zaliczyć" należy udokumentować przejście stu lub przejechanie rowerem dwustu ostatnich kilometrów i autorowi niewiele brakowało, by tego warunku nie spełnić; gdy jednak zauważył, że grupka polskich rowerzystów łamie tę zasadę oczywiście im tego nie powiedział ("Nie mają prawa otrzymać kompostelki. Ale nie będę im psuł zabawy. Niech żyją w przekonaniu, że wszystko było OK." [4]), a gdy zobaczył ich w Santiago nie omieszkał stwierdzić: "Połowa z nich ma nieważne kompostelki. Jeśli któryś z nich to zauważył, to się na pewno do tego nie przyzna." [5] - nie ma co, piękna postawa, godna pielgrzyma.
Naprawdę z wielką przykrością napisałem te uwagi, bo oczekiwałem wiele po tej książce, gdyż o ile nasz rynek wydawniczy obfituje w pozycje o pieszych pielgrzymkach do Santiago, o tyle jest to pierwsza książka o pielgrzymce rowerowej. Nie ukrywam, że chciałbym sam w przyszłości dojechać rowerem do grobu świętego Jakuba i liczyłem na to, że znajdę tu jakieś ciekawe spostrzeżenia i uwagi - znalazłem tylko wielkie rozczarowanie. Jest to zdecydowanie najsłabsza książka dotycząca pielgrzymowania do Santiago de Compostela.
---
[1] Piotr Kopacz, "Rowerem do Santiago de Compostela", Agencja Reklamowo-Wydawnicza Vectra, Czerwionka-Leszczyny, 2009, str. 126,
[2] Tamże, str. 56,
[3] Tamże, str. 59,
[4] Tamże, str. 136,
[5] Tamże, str. 159.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.