Dodany: 23.04.2007 23:39|Autor: jenny
Akademia Pana Kleksa
Zacznijmy od tego, jak bardzo szanuję i poważam Jana Brzechwę. Jego wiersze dla dzieci są fantastyczne, a moje dzieciaki za nimi przepadają. Ja też. I tak jak kocham jego wiersze, tak nienawidzę "Akademii Pana Kleksa".
Obca mi była ona od najmłodszych lat. Niby taka wspaniała, niby taka klasyka, ale jakoś do mnie nie dotarła. Dotarła dopiero w postaci filmu gdzieś tak pod koniec szkoły podstawowej i jedyne co było dla mnie godne zapamiętania z tej wyprawy do kina to przerwa między jednym a drugim filmem (film jest dwuczęściowy).
Nic to. Zawzięłam się. Wstyd i hańba. Trzeba przeczytać. Kubuś Puchatek też ominął moje dzieciństwo szerokim łukiem, ale w wieku dojrzałym musiałam go zaliczyć jako obowiązkową lekturę wszystkich informatyków. I do tej pory do niego wracam. Jest rewelacyjny.
Tatuś zafundował dzieciom film, więc usiedliśmy i obejrzeliśmy. Ja wymiękłam już po 10 minutach. Ku mojemu przerażeniu dzieciaki zapałały miłością absolutną. Nic to, myślę sobie, film strasznie kiczowaty, jak wszystkie nasze stare filmy, ale książka napewno będzie super. Więc co robię? Kupuję piękne wydanie całej trylogii ("Pan Kleks") i zaczynam dzieciom czytać. Czytam... czytam... i jakoś nie widzę w tym nic ciekawego. Myślę sobie - to nic, z filmem mi się kojarzy, jak przejdziemy dalej, to będzie lepiej. I co? Jestem już dalej, a efekt jest taki, że teraz to już nawet moje dzieci tego nie chcą słuchać. Ja je katuję "Akademią..." a one mi przynoszą wiersze Brzechwy albo Chotomskiej i proszą "niech mama poczyta to..."
Nic to. Skatuję się. Przeczytam do końca. Choćby po to, żeby z czystym sumieniem przyznać, że mi sie nie podoba. Może napiszę recenzję ;) Ale dzieci już katować nie będę...
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.