Dodany: 20.04.2007 13:10|Autor: żabka zielona

Na przyjaźń nigdy nie jest za późno


O starości można pisać w różny sposób. W tej książce jest ona opisana najpiękniej jak to tylko możliwe, z dużą dozą ciepła, nadziei i wiary w to, że nigdy nie jest za późno na to, by znaleźć szczęście.

Dwóch staruszków - Lino i Larry - spotyka się przypadkiem w kolejce po gazetę. To spotkanie to początek niezwykłej przyjaźni, która ich połączy, na przekór temu, iż są od siebie kompletnie różni. Lino to spokojny i skromny człowieczek, z zawodu linotypista, podczas gdy Larry to zwariowany aktor gadający godzinami o kobietach, które uwiódł i o tej jednej, jedynej, naprawdę ukochanej, miłości z dzieciństwa - o Ester.

Starość nie jest łatwa, szczególnie gdy za bohaterami biegnie niestrudzona pantera smutku, ale przyjaźń jest oparciem i pomaga spojrzeć na wszystko inaczej, a nawet zmierzyć się z najboleśniejszymi wspomnieniami.

W tej książce smutek płynący z przemijania i z różnych takich niepowodzeń, które trudno sobie wybaczyć, przeplata się z wariackim humorem i z serdecznością bohaterów. Jest ona tak ciepła, że ogrzeje się przy niej każde zbolałe serce.

Chciałabym, żeby i nasi polscy staruszkowie, zamiast narzekać w kolejce do lekarza albo śledzić godzinami losy telewizyjnych bohaterów, znaleźli w sobie, tak jak Lino i Larry, tyle nadziei i serca, które można ofiarować innym.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 5599
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 12
Użytkownik: Lenia 20.04.2007 14:33 napisał(a):
Odpowiedź na: O starości można pisać w ... | żabka zielona
A kto to jest linotypista, bo mnie to zainteresowało?
Użytkownik: żabka zielona 21.04.2007 20:48 napisał(a):
Odpowiedź na: A kto to jest linotypista... | Lenia
Linotypista przepisuje książki na maszynie. Właśnie dzięki byciu linotypstą Lino zyskał przydomek "Magika":)
Użytkownik: carmaniola 21.04.2007 10:32 napisał(a):
Odpowiedź na: O starości można pisać w ... | żabka zielona
Dziękuję. Do schowka! :-)
Użytkownik: Harey 21.04.2007 19:21 napisał(a):
Odpowiedź na: O starości można pisać w ... | żabka zielona
Piękie napisana recezja. Mam nadzieję, że książkę przeczytam z taką samą przyjemnością.
Użytkownik: marija 29.04.2007 11:02 napisał(a):
Odpowiedź na: O starości można pisać w ... | żabka zielona
bo przyjaźń też jest romansem.. niezwykle wzruszająca książka
Użytkownik: carmaniola 07.06.2007 11:36 napisał(a):
Odpowiedź na: O starości można pisać w ... | żabka zielona
Gorzka i zarazem pełna słodyczy. Gorzka, bo bez ogródek, bez upiększeń pokazuje starość - taki obraz może budzić lęk i niepokój - wszak czeka na nas wszystkich. Z drugiej strony jakże piękna jest jest przyjaźń tych dwóch staruszków i jak trwałe bywają marzenia! Wydaje mi się bardzo, bardzo kubańska i egzotyczna - wymaga od czytelnika przestawienia się na inne postrzeganie świata: bardziej zmysłowe, bardziej żywiołowe i mniej skrępowane normami estetycznymi - o wszystkim napisano bez ogródek i bez ozdobników. Wydaje mi się, że może to razić niektórych czytelników.

Poza wszystkim jest ta książka chyba także hołdem złożonym kubańskiemu dramaturgowi - Virgilio Pinera - jako temu, który w swoich sztukach potrafił przedstawić życie Kubańczyków tak prawdziwie, że teksty, jak z jego sztuk, można co dnia usłyszeć na ulicy.
Użytkownik: adas 16.08.2011 13:35 napisał(a):
Odpowiedź na: Gorzka i zarazem pełna sł... | carmaniola
W sumie mogę się wpisać tu, i jak ktoś sobie zażyczy wkopiować w Nową Literaturę Latynoamerykańską.

Kompletnie inna książka, i od jankeskich, i od fatalnego, koszmarnego "Poniedziałku" (dziesiąta woda po Marquezie). "Niech Bóg" jest nadal najważniejsza w dorobku, choć "Ester" jest pewnie lepiej napisana (ze znanych mi najlepiej). Ale "Bóg" jest po prostu ważną książką, nawet jeśli pewne rzeczy, stylistycznie i trochę tematycznie, w niej trzeszczą.

Chodzi mi po głowie myśl, że Alberto to przede wszystkim kompilator. Nie chodzi nawet o formę, o to że zapożycza gotowe zdania i akapity, nie, nie. Kompilator wrażeń, uczuć, odczuć. Potrafi jednak dołożyć coś własnego. Nie bijcie, ale nie bardzo wiem co. Jednak cały czas, gdy mam ochotę rzucić jego powieść (grafoman niedorobiony!), błyska coś oryginalnego.

Tutaj zaskakuje choćby zupełnie innym obrazem współczesnej Kuby, niż ten z książek przetłumaczonych u nas w ostatniej dekadzie. Wszystkie one straszą Fidelem w tle. W porównaniu z nimi Alberto stworzył istną sielankę. A nie, nie jest zatwardziałym komuchem. Stworzył przynajmniej dwa przejmujące portrety kubańskiego losu na emigracji. Ludzi zmasakrowanych przez Historię.

Albo: irytuje mnie zaludnienie jego powieści przez tłumy postaci, i jeszcze didaskaliczne opisanie ich wszystkich. Po chwili do mnie dociera: zaraz zaraz, a życie się nie składa z takiego tłumu, tuż obok? Albo: niby to dosyć prosta historia, mimo urywanej chronologii i kilka fajerwerków formalnych, to jednak prosta historia. Niby wszystko zostało odkryte, powiedziane. Ale Alberto sprawia, że mam poczucie, że ani on, ani jego bohaterowie nie zdradzili wszystkiego. Że teraz samemu można sobie poukładać pewne sprawy. Że za faktami kryją się emocje, niedopowiedzenia, motywacje, i Alberto zaprasza do ich odkrywania na własną rękę.
Użytkownik: carmaniola 22.08.2011 11:31 napisał(a):
Odpowiedź na: W sumie mogę się wpisać t... | adas
Ha, znalazłam i tutaj. Znalazłam już w piątek, ale spojrzałam na swój wcześniejszy wpis i musiałam koniecznie sprawdzić tego Virgilio Pinerę, o którym kompletnie zapomniałam - taki przymus. ;-)

Mnie się wydaje, że obraz Kuby u Alberto nie jest jakiś odmienny, to jego bohaterowie są inni i ich problemy nie są związane z jakimkolwiek reżimem; każdy z nich w jakiś sposób odstaje od, nazwę to "obowiązującego szablonu" - nie są macho, bywają w ten, czy inny sposób upośledzeni (niepełnosprawny Toto, czarna Kubanka pozbawiona ruchowego wdzięku), pełni drobnych wstydliwych słabostek. I w każdym z nich zieje jak przepaść potrzeba dawania i odbierania ciepła, życzliwości. I to wszystko jedno, gdzie rzucił ich los - są zagubieni we własnym kraju, na emigracji, wszędzie (nie bardzo pamiętam bohatera "Caracol Beach", ale z nim też nie wszystko było "w porządku"). Nie wpasowują się w obraz "człowieka sukcesu". Sama nie wiem jak to inaczej określić - są w jakiś sposób okaleczeni. I jak to pisałam, to przyszła mi do głowy Axelsson, która w swoich powieściach kreuje świat ludzi ze zwichniętą psychiką - Alberto to chyba trochę taka iberoamerykańska odmiana.

PS. Chyba jednak poszukam tego "Poniedziałku", do którego mnie skutecznie zniechęciłeś - ot, tak ku znalezieniu wspólnego punktu.
Użytkownik: adas 22.08.2011 17:12 napisał(a):
Odpowiedź na: Ha, znalazłam i tutaj. Zn... | carmaniola
Czyli Axelsson mnie nie ominie...

Ja to widzę trochę inaczej. U Alberto zdegenerowany jest przede wszystkim opisywany świat. I ten reżimowy (choć jego Kuba jest jeszcze najnormalniejsza), i ten realistyczno-magiczny, i ten wymarzony, amerykański, demokratyczny, wolny. Jego bohaterowie, choć "niestereotypowi", raczej próbują się do niego przystosować. I na starcie są przez szans. A niektórzy, jak choćby strażnik złomowiska z "Caracol Beach" są przez rzeczywistość przeżuwani i wypluwani. Powtórzę: z Alberto ja osobiście chyba zawsze będę mieć problem. Ciągle się czepiam, ciągle coś mi nie pasuje, fraza zdaje się mnie męczyć, a jednak się zastanawiam czy Alberto nie ociera się o wielkość. Ba, w jednej książce ją osiąga.

Pinera to chyba tylko w antologiach opowiadań sprzed 40 lat. Ale wybór nazwisk ciekawy, kiedyś pewnie zajrzę.
Użytkownik: carmaniola 23.08.2011 10:49 napisał(a):
Odpowiedź na: Czyli Axelsson mnie nie o... | adas
Trochę chyba przeholowałam z tą Axelsson, bo jej bohaterowie mają zwichniętą psychikę po czymś tam, a u Alberto są po prostu niedostosowani do otaczającego świata przez wzgląd na jakieś swoje cechy(ale Axelsson tak czy tak: warto!). I ja się zgadzam, że bohaterowie Alberto starają się przystosować do otaczającej ich rzeczywistości, ale mam niejakie wątpliwości czy naprawdę owa rzeczywistość jest zdegenerowana tzn. jest o tyle, o ile jest taki nasz świat, ale chyba ni grama więcej. Bo nawet jeśli w "Niech Bóg sprawi" mamy jeden incydent/zjawisko całkowicie fantastyczne, to cała otoczka, niestety, zieje autentyzmem. Te wszystkie mechanizmy, ludzkie zachowania możemy zaobserwować wokół siebie i one nawet nie są przerysowane, tylko pokazane na pierwszym planie.

"Caracol Beach" - chyba ze względu na swoją "hollywodzkość" (w "Niech Bóg" i w "Romansie" takowej nie dostrzegam) jakoś ze mnie wypadło. Pozostały jedynie jakieś cienie i wrażenie, że miałam do czynienia z jakimś, zbyt szczegółowym ("spuchniętym") scenariuszem, a nie powieścią. I to scenariuszem czysto hamerykańskiego filmu. Larry i Lino pozostaną we mnie na dłużej. A Alberto poznania wart i nawet jeśli widzę, że jego ostatnio wydana w Polsce powieść oceniona bardzo niziutko, to i tak mam ochotę sięgnąć i przekonać się na własnej skórze jak to z nią jest. Ciekawa jestem, czy jego twórczość zginie w napływie "nowego", czy utrzyma się na powierzchni. Mam nadzieję, że to drugie.



Użytkownik: adas 23.08.2011 12:21 napisał(a):
Odpowiedź na: Trochę chyba przeholowała... | carmaniola
Pisząc zdegenerowany nie miałem na myśli znaczenia, że jest to świat całkowicie wymyślony przez autora, jakiś postapokaliptyczny czy coś w tym rodzaju. To degeneracja "naszej" rzeczywistości. A może nawet nie degeneracja? Dopiero na tym tle własnym szaleństwem czy po prostu ekscentryzmem "błyszczą" postaci. W niektórych wypadkach normalnością.

"Caracol Beach" jest najbardziej "filmową" jego książką, ale podobne chwyty stosuje prawie w każdej.
Użytkownik: carmaniola 23.08.2011 13:46 napisał(a):
Odpowiedź na: Pisząc zdegenerowany nie ... | adas
Tu się zgodzę - degeneracja, ale nie u Alberto (on nie winien!) - taki jest nasz świat, a pisarz tylko ukazuje go bez ogródek a poprzez charakter bohaterów podkreśla otaczającą nas zgniliznę. Brzmi to może nieco rozpaczliwie, ale przecież ci "szaraczkowie" stanowiący większość społeczeństwa w jakiś sposób zawsze odstają/nie nadążają/zostają wymanewrowani przez silne jednostki - stanowią masę, z której Alberto wyciąga przed szereg pojedynczych ludzi i pokazuje: patrzcie, tacy jesteśmy, kiedy nie stanowimy tła, kiedy w pojedynkę boksujemy się ze swoim życiem.

O opisach postaci, didaskaliach pamiętam, ale chyba nie odczuwałam "filmowych chwytów" w fabule "Niech Bóg" i "Romansu" - ale ja mało filmowa jestem i mogłabym słonia przegapić jeśli o filmowość chodzi. Wiem jednak, że z przyjemnością obejrzałabym sobie "Romans" na ekranie - pasuje mi. ;-)

PS. Teraz, po Twoich insynuacjach, że "Poniedziałek" zdarty żywcem z Marqueza idę sobie dumać nad podobieństwami "Romansu" i "Miłości w czasach zarazy". ;-)))))))))))))))))))
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: