Mroki duszy
"Dzień gniewu" to krótki utwór sceniczny autorstwa Romana Brandstaettera. W zasadzie należałoby powiedzieć – misterium, gdyż dziełko jest wyraźnie wzorowane na średniowiecznych misteriach pasyjnych, ale w przeciwieństwie do pierwowzoru, cała dramaturgia została osadzona w szeroko rozumianej współczesności.
Oto do klasztoru przedziera się uciekający przed Niemcami młody Żyd – Emanuel Blatt i prosi przeora o pomoc i ukrycie go przed hitlerowskimi oprawcami likwidującymi getto w miasteczku. Nie wie, że do przeora często zagląda esesman, komendant Born. Nie wie, że przed wojną obaj – przeor z Bornem - studiowali w Rzymie teologię, jednak jeden został zakonnikiem, a drugi esesmanem. Nie wie, że jego ucieczkę obserwuje panna Chomin, kochanka Borna, gotowa wyzbyć się wszelkich ludzkich uczuć dla kilku zakurzonych pereł wiszących na figurze Madonny. Nie wie, że cały ten splot pozornie niezwiązanych ze sobą wypadków zaciska się powoli na jego gardle. Bo „kto to widział, żeby normalny człowiek nosił w spodniach śmierć”*?
Cała intryga jest szatańsko wręcz zaplątana i logiczną konsekwencją tego węzła dramatycznego musi być śmierć. Niemniej Brandstaetter w śmierci widzi zbawienie, w cierpieniu najwyższy sens życia, a może nie tyle w cierpieniu, co w świadomym przyjęciu jego konieczności. Beznadzieję słów Blatta, jego rozpacz, jak i analogiczną i bardzo bliską jej w gruncie rzeczy, ukrytą za niemiecką butą rozpacz Borna kontrapunktuje słowami Chóru, jednej z głównych, zbiorowych postaci dramatu. Chór też jest szarpany wątpliwościami, po ludzku się boi, po ludzku reaguje na wszystko, co go otacza, jednak pośród zwątpień potrafi się wznieść ponad lęk i znaleźć pociechę w słowach psalmów.
Rozpięcie pomiędzy skrajnościami; namiętności, ledwie zarysowane w tekście, ale zrozumiałe, bo takie zwyczajne i ludzkie; dążenia i ambicje; to wszystko może doprowadzić do jednego końca. Tak by się zdawało, ale Brandstaetter w ostatniej chwili odkręca wszystko o sto osiemdziesiąt stopni.
Warto zapoznać się z tym nieco zapoznanym dramatem. Warto nie tylko dlatego, że autor sam był Żydem, nawróconym w kolebce zarówno judaizmu, jak i chrześcijaństwa – Jerozolimie, ale również dlatego, że dramat stawia te najważniejsze pytania, odzierając je z patyny kultury. Pytania, których często może sami sobie nie zadajemy – ze strachu lub lenistwa. Pytania, które jednak muszą paść, jeśli nadal chcemy nazywać się ludźmi.
Polecam tę niewielką rozmiarami, a jakże mądrą książeczkę, a autora wpisuję w grono moich ulubionych.
---
* R. Brandstaetter, „Dzień gniewu”, wyd. PAX, Warszawa 1962, s. 74.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.