Dodany: 11.04.2007 20:08|Autor: Bozena

Trudno jest kochać kogoś, kto nas nie kocha


„Nigdy nie postawisz normalnego kroku, nigdy nie pokocha cię żadna dziewczyna, będziesz zawsze sam...”[1]

Sam... Stale powtarzające się echo: sam... i au revoir: wiecznie powtarzające się pożegnania – to esencja życia hrabiego Henryka Toulouse de Lautreca.

Ani sława i sukcesy, ani przyjaciele i oddana gospodyni, ani kochająca matka, ani złudne salony w porywającej Belle Époque - salony, w których spotykał: O. Wilde’a, A. France’a, C. Debussy'ego, S. Bernhardt, J. Whilstera... i piękne hrabianki czy księżne - ani niezależność finansowa nie zatarły w zbolałym sercu Henryka pragnienia bycia kochanym przez kobietę; nie wypełniły też nigdy wokół niego poczucia pustki – odwiecznej zgryzoty, którą jest samotność człowieka.

Henryk osiągnął wiele jakby eksperymentując, jakby mimo - gdzieś poza istotą życia - lecz nie osiągnął tego, czego najbardziej pragnął: choć kochał nie raz, sam nie był kochany; stało się tak, jak wyrokowała w okrutnych słowach towarzyszka miłych chwil z jego młodzieńczych lat – kuzynka Deniza.

Dlaczego nie był kochany? Bo inny był. Inny - nie dlatego, że duszę miał inną czy umysł inny, ale dlatego, że inny z wyglądu był. Ale zanim choroba zdeformowała jego ciało i utrudniła chodzenie – biegał jak większość dzieci, bawił się i śmiał; poznawał świat odwzorowując rysunkiem jego naturę; portretował też ukochaną matkę (jej portrety namalowane dziecięcą ręką syna znajdują się w muzeum w Albi – miejscu narodzin artysty).

Ten utalentowany śliczny chłopczyk, a potem brzydki mężczyzna, od chwili przemienienia w kalekę – cierpieć miał zawsze już. I serce jego cierpiało, i ciało. A przecież niełatwo od bólu ciała ucieka się, choć może nieco łatwiej niż od udręk duszy.

Co robić? Jak żyć nie będąc kochanym?

Mówi się, że człowiek przywyka do samotności, lecz... już sama biografia Henryka Toulouse de Lautreca pióra Pierre’a La Mure jest wyjątkiem od reguły lub elementem ogólnego tezy tej zaprzeczenia; czytelnik domyśla się, dokąd ona prowadzi, lecz nie odkłada książki, przeciwnie, gna ciągnięty jej ruchem, zbieżnym z ruchem widocznym na płótnach i szkicach Lautreca.

Powieść P. La Mure to wspaniale i dynamicznie napisana biografia - powiedziałabym – sztuka zatrzymująca Czas; niepostrzeżenie przeniosła mnie ona między zaułki ulic Paryża końca XIX wieku, i zapoznała zwłaszcza z Montmartrem - dzielnicą nocnych uciech nie tylko paryżan.

Jadąc fiakrem przez Montmartre mijamy gazowe latarnie, widzimy stojące pod nimi loretki zaczepiające przechodniów, spostrzegamy obskurne okna pracowni artystów, bistra i kabarety, a za czerwonymi skrzydłami (może) aniołów przeczuwamy obietnicę... miłości; miłości dostępnej także dla niekochanych. I tutaj: w pracowniach, w kabaretach, bistrach i przybytkach rozkoszy spotykamy Henryka; rozmawia z barmankami, znajomymi i z przyjaciółmi, obserwuje nocne życie paryżan; portretuje, szkicuje, maluje, kocha się i... pije. Nierzadko nawet na dłużej „instaluje” się w domach rozkoszy, bo tutaj jest rozumiany, lubiany także, bo tu nie musi obawiać się odtrącenia, bo w końcu tu szkicuje kobiety takimi, jakie naprawdę są, nim odsłonią przed mężczyznami „jakiś poetyczny bezwstyd, jakiś czepliwy urok...”[2]. A więc myją się te kobiety, rozczesują włosy, nakładają pończochy... i kłócą o byle co; stąd w mig wyłaniają się i w szkice przemieniają grymasy twarzy, ruchy rąk, nóg czy bioder... I to nie są niemoralne obrazy czy szkice, lecz to jest prawda, jak mówił Henryk; prawda, która niekiedy brzydka bywa.

Dla jednych kabarety, dla innych „tancbudy”[3] - także prawdziwe są; tu rodzi się kankan; taniec najodważniejszy w wymowie swej, ale i najniebezpieczniejszy też, bo szpagat na przykład śmiercią dziewczyny zakończyć się może... Lecz kto na to zważa? Praczki za dnia, a dziewczyny nocą huraganem tańcząc – dorabiają, właściciel zaś jednego z takich kabaretów właśnie - dłonie zaciera. Ale... ale jak ściągać nieprzerwanym strumieniem tłumy do kabaretu „Moulin Rouge”, by zainwestowany pieniądz fortunę mnożył? Myśl, a raczej pospieszna już prośba ubrana w słowa dosięga Henryka: afisz. Afisze! Henryk odmawia, bowiem technika pisania na kamieniu (gr. litos-graphein), czyli litografia, którą przy afiszu należy posłużyć się - nieznana mu jest. A na nauczenie się jej potrzeba lat...

Lecz nie! Ten dobroduszny artysta w końcu odmówić nie umie; a nadto, jeśli zgodzi się przyjąć wyzwanie - ucząc się litografii i pracując - zagłuszy zapewne pustkę. Bo choć dotąd posiadł już – za zapłatą wprawdzie - niejedną młodą kobietę, acz o sercu starym, to i tak jego serce coraz dotkliwiej rani samotność. Tak oto mówił do Maurycego – oddanego mu wciąż - przyjaciela z lat szkolnych: „wściekam się, że mogę ją posiąść, ale nie mogę zmusić, by mnie choć trochę pokochała”[4]. Pije zatem, uczy się litografii, pracuje, a obok czyni próby nowej metody kropkowania, nakładając (jako pierwszy) farbę na szczoteczkę do zębów i pocierając włosie palcem; wzbudza przy tym i podziw, i lęk nauczyciela litografii; a te jego rozbryzgane kropki przypominają plamki na obrazach Vincenta van Gogha, który technikę pointylistyczną opanował bezbłędnie. Henryk lubi Vincenta, przyjaźni się nawet z nim, i rozumie go bardzo; przeczuwa nawet, że tkwi w tym człowieku geniusz, choć ani jeden z obrazów Vincenta nie został dotąd sprzedany. Naśmiewano się z „szalonego” artysty, który jeśli potrafił makabryczny dar złożyć dziewczynie w postaci części ciała swojego, to i makabryczność wyłaniać się musi z obrazów jego. Henryk, jako jeden z niewielu, nie myśli tak – absolutnie nie. Żółcie i błękity Vincenta fascynują go. Sam dziwi się własnym sukcesom w malarstwie, bo jakoś zawsze zbyt dobrze wszystko mu szło; ale od czasu, gdy uznawany w świecie artystów Edgar Degas, dwa razy starszy od niego, pochwalnym okiem spojrzał na jego płótno przedstawiające wnętrze „Moulin Rouge”[5], mówiąc: „Żałuję, że nie miałem odwagi spędzić kilku tygodni w pańskim burdelu. Co za rewelacje!”[6] - zdziwienie przemieniło się w wiarę co do wiedzy nabytej, w siłę woli do pracy twórczej i w talent. Ale Henryk chciałby mieć i wiarę w swój urok osobisty, po prostu w siebie, zatem złudzeniem jeszcze nie raz posila się; a potem... potem na nowo w butelce i w zatracie zagłusza bolesne rozczarowania. Tak, żadna kobieta nie pokocha go. Za to afisz przedstawiający dziewczynę tańczącą kankana nie potrzebował do zaistnienia lat, szybko odniósł niebywały sukces, sztuka wyszła na ulicę; i to Henryk właśnie podniósł litografię do rangi sztuki graficznej.

Studium miłości, zazdrości, lęków, upodlenia nawet, ale i chwilowego szczęścia duszy czy ekstazy ciała - nakreślił autor, uważam, wybornie, choć wydawać by mogło się, że nadto przewidywalnie; lecz nie; bo oto życie nasze i psychologia człowieka! A nauka to nie jest powieść biograficzna, którą czyta się tu z emocjami, refleksjami, nikłym uśmiechem czasem, ale i miejscami przez zasłonę z łez. Niesie ta powieść setki skojarzeń z życia dorosłego czytelnika, niczym wspomnienie Denizy niosło je Henrykowi; wspomnienie mimowolnie przybyłe pod wpływem słyszanego preludium C. Francka, które ongiś grała Deniza i sonaty C. Francka (tej samej, której łkający początek był tworzywem frazy Vinteuila w cyklu M. Prousta), którą ten miły pan u Edgara Degasa podczas proszonego obiadu grał...

I wszystko w Henryku zaczęło się od początku: ból, tortury tęsknoty, samotność i rozgoryczenie, i... zatrata dumy człowieczej.

Tymczasem sława i sukcesy piętrzyły się: ma być Legia Honorowa, a na koniec jest nawet... Luwr. Ale - na cóż Henrykowi Legia Honorowa? Po co ludzie „gadać” mają, że szaleniec powracający z odwyku chełpi się? On chce być kochany! Niszczy więc formularz zgody na przyjęcie jej; i przypomina sobie, jak ongiś jej malutką kopią - otrzymaną za dobre wyniki w nauce - cieszył się w szkole, a i był też podziwiany, między innymi, przez doktora Adriana Prousta; ten - oryginałem jej, za osiągnięcia medyczne (ochronę zachodniej cywilizacji przed cholerą, o czym pisze G. Painer), został udekorowany przez cesarzową Eugenię; tę samą Eugenię, którą Stendhal kołysał na kolanach i opowiadał jej o wojnach Napoleona (o czym w „Korespondencji” Stendhala). Tak, także A. Proust, pośród innych lekarzy, rozkładał bezradnie ręce wobec tajemniczej choroby Henryka, która w dzieciństwie - a potem w dorosłych latach - zadała mu tak dużo cierpienia; i stała się widoczną pamiątką - okrutnym żartem jego całego życia.

I oto wiemy już, że Henryk Toulouse de Lautrec należał do ludzi, którzy nie mogą (nie mogli) żyć... bez miłości, tak jak i wielu z nas, także i tych, którzy przeczytali „Moulin Rouge”, bądź czytać zamierzają właśnie. A warto to zrobić, bowiem treść opisu mego stanowi zaledwie zalążek tej pięknej, acz przejmującej powieści.

Dawno temu Pierre La Mure ujął mnie dziełem: „Miłość niejedno ma imię”, a ujął mnie tak, że całymi latami pamiętałam o F. Mendelssohnie; o romantycznym kompozytorze, dzięki któremu też kompozycje muzyczne J.S. Bacha ocalały od zapomnienia. A teraz wiem już, że i o Henryku Toulouse de Lautrec pamiętać będę.


---
[1] P. La Mure, „Moulin Rouge”, przeł. J. Dmochowska, Krajowa Agencja Wydawnicza, Poznań 1989, s. 168.
[2] Tamże, s. 198.
[3] Tamże, s. 225.
[4] Tamże, s. 199.
[5] Tamże, s. 241, przypis [1]. Obraz ten, „Au »Moulin Rouge«”, znajduje się w Art Institute w Chicago.
[6] Tamże, s. 241.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 16020
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 29
Użytkownik: carmaniola 13.04.2007 22:30 napisał(a):
Odpowiedź na: „Nigdy nie postawisz norm... | Bozena
Czyżbyś szła, Olgo, tropem powieści Enquista? Szukałaś Jane Avril? ;-)

Ja czytałam biografię Toulouse-Lautreca pióra Perruchota. Najbardziej uderzyło mnie w postaci malarza to, że tak naprawdę nigdy nie był on sobą - zawsze ukrywał swoją słabość za pozorną pewnością siebie, szampańskim humorem. Nigdy nie pozwalał sobie na uzewnętrznienie smutku, rozpaczy, tęsknoty za bliskością drugiej osoby. Może tylko czasem, kiedy nagle, w trakcie najlepszej zabawy w gronie przyjaciół pochmurniał i milkł.
Jego malarskie pasje, choć bardzo tego pragnął, nie potrafiły zastąpić mu, zwykłej zdawałoby się rzeczy - miłości. Dla mnie Lautrec to niezmiernie tragiczna postać i po przeczytaniu jego biografii chyba nieco inaczej patrzę na jego pełne ekspresji obrazy i plakaty.
Użytkownik: Bozena 15.04.2007 04:25 napisał(a):
Odpowiedź na: Czyżbyś szła, Olgo, trope... | carmaniola
Nie; a może nie wprost, Carmaniolo, Droga.

Niedawno kupiłam nową (białą) biblioteczkę, i przekładając, układając książki - z sentymentem spojrzałam na powieść P. La Mure'a („Miłość niejedno ma imię”). No i, zajrzałam do biblioNETki, by spisać tytuły utworów, które ponadto są dziełami tego samego autora. I co przeczytałam? Niemało; a tam H. Toulouse de Lautrec; zawładnął on mną od razu. Wszak wiedziałam, że portretował Jane Avril, wiedziałam też, że znał - między innymi - Edgara Degasa. A ten przecież bliski mi jest, a nawet - od wielu już lat - wisi nad moim łóżkiem w milczeniu i samotnie (bo dopiero gdzieś dalej zdobią ścianę nenufary) reprodukcja jego obrazu: „Klasa tańca”.

I tak oto odnalazłam w biografii Lautreca sporo interesujących mnie postaci. Jane Avril, nazwana przez Blanche „motylem, który uciekł z nieba” (dużo wcześniej to Blanche tak nazwał jej chłopiec) pojawia się w biografii na niezbyt długi czas, ale za to... Och! To poprzez nią Henryk poznał piękną kobietę, która, owszem, podarowała mu sporo miłych chwil, lecz stała się powodem jego ostatecznej zguby. Co też może z życia człowieka uczynić jeden, jedyny pożegnalny... list? Do Jane nie miał Henryk żadnych pretensji; lubił ją, a nawet, wiemy, jakby utorował jej drogę do sukcesów.

P. O. Enquist’a szukałam obok, i po „Opowieści...” jego „Piątą zimę magnetyzera” przeczytałam; ale to już nie to co „Opowieść o Blanche i Marie”. Inne jego dzieła, jak na razie, niedostępne mi są.

A wracając do Twojej wypowiedzi, Carmaniolo, to muszę przyznać, że P. La Mure nic nie wspomina o tym, jakoby Henryk bywał w szampańskim humorze (wyjąwszy stan nietrzeźwości, ale też nie wprost, o czym tylko wypada domniemywać), czy też, że ukrywał swoje tęsknoty i żale. Być może La Mure pisze inaczej niż H. Perruchot, to znaczy - z perspektywy wewnętrznej, nie zaś tak jak go widzieli inni, czyli od zewnątrz. Dlatego wymiennie powinniśmy obie przeczytać uzupełniające się lektury:
Ty – P. La Mure'a, a ja H. Perruchota. Tego drugiego przypomniałaś mi, Carmaniolo, mimowolnie; bo oprócz dzieła jego pióra o Vincencie van Goghu – nie czytałam nic. To bardzo cenne przypomnienie (dziękuję). Wszystkie postaci, o których H. Perruchot napisał (właściwie o każdej z osobna) – pojawiają się także w powieści P. La Mure'a. A na samym końcu pojawia się przejmujące dzieło Czasu: odziana w łachmany i niedopałki zbierająca - Olympia. Ta, niegdyś osławiona i urocza dziewczyna z obrazu E. Maneta – teraz, gdy Henryk ją spotyka – jest zniszczoną, starą i biedną kobietą.
I oto Henryk uzmysławia sobie – czym jest Sztuka.
Dziękuję, Carmaniolo.

P.S.
A powiesz mi jak (inaczej) patrzysz na obrazy Lautrec’a?
Użytkownik: carmaniola 15.04.2007 10:10 napisał(a):
Odpowiedź na: Nie; a może nie wprost, C... | Bozena
Olgo! Nie chodziło mi o to, że Lautrec bywał w szampańskim humorze, choć pewnie i takie, choć krótkie, chwile w jego życiu bywały. Chodziło mi o to, że pod maską wodzireja, duszy towarzystwa - to on bywał inicjatorem najbardziej szalonych wypadów - krył się ze swoim nieszczęściem i ze swoimi tęsknotami. Perruchot wielokrotnie pisze o tym, że żaden z jego przyjaciół nie śmiał nawet rozmawiać przy nim o jego najbardziej bolesnych sprawach, a sam Lautrec pokrywał często swoje cierpienie związane z wyglądem niewybrednymi żartami, żeby przypadkiem nikomu nie przyszło na myśl litować się nad nim.

A patrzę na obrazy Lautreca inaczej, bo teraz poza ich ekspresją widzę w nich także pewną pasję, gorycz i... rozpacz(?). Ta pasja jest nie tylko pasją malarza ale przede wszystkim chyba pasją człowieka, człowieka nadzwyczaj wrażliwego, któremu odebrano możliwość spełnienia. I w tych obrazach ruch wydaje mi się związany nie tylko z tańcem ale właśnie z burzą emocji szalejących w jego wnętrzu - emocji, które do końca zachował jedynie w swoim wnętrzu i tych obrazach właśnie.
Użytkownik: Bozena 15.04.2007 11:54 napisał(a):
Odpowiedź na: Olgo! Nie chodziło mi o t... | carmaniola
Zrozumiałam, Carmaniolo, Twój poprzedni komentarz, i od razu pomyślałam, że La Mure odkrywa duszę Henryka zapewne inaczej niż Perruchot, co nie oznacza, że nie było tak jak piszesz. W powieści La Mure wyczuwa się, że przyjaciele sami z siebie nie poruszali tematów przykrych dla Henryka. A do „dobrego tonu” (wedle La Mure) w ich gronie należały podobne zachowania - w tym niewybredne dowcipy, szaleństwa, czy niecenzuralne wyrażenia – wszystkich bez wyjątku, co ułatwiało zapewne Henrykowi chwilowe zapominanie i skrywanie w głębi duszy własnych rozterek, choć nie zawsze. Maurycy na przykład wiedział o nim wszystko, a i Vincent wiele. A to, że Henryk był inicjatorem szalonych wypadów, czy wodzirejem – dowiaduję się z Twoich słów, i dziękuję - naturalnie.
Tak, masz rację, Carmaniolo, w tych obrazach jest to wszystko o czym napisałaś, ale też nie pomylę się chyba mówiąc, że każdy prawdziwy artysta w swoich dziełach wyraża ukryte emocje, także swoje spełnienie lub nie...


Użytkownik: Marylek 13.04.2007 22:52 napisał(a):
Odpowiedź na: „Nigdy nie postawisz norm... | Bozena
Dzięki, dodaję do schowka :-)
Użytkownik: jakozak 14.04.2007 09:56 napisał(a):
Odpowiedź na: Dzięki, dodaję do schowka... | Marylek
Nie masz, Marylku? Adres, adres!
Użytkownik: Marylek 16.04.2007 00:38 napisał(a):
Odpowiedź na: Nie masz, Marylku? Adres,... | jakozak
Jak to, a Ty masz? Już Ci podaję adres na maila! :) Dzięki!
Użytkownik: jakozak 16.04.2007 12:35 napisał(a):
Odpowiedź na: Jak to, a Ty masz? Już Ci... | Marylek
Mam. Kupiłam sobie, bo marzyłam o niej. Koperta już zaklejona i zadresowana. Wyślę najpóźniej pojutrze. :-)
Użytkownik: Marylek 16.04.2007 16:48 napisał(a):
Odpowiedź na: Mam. Kupiłam sobie, bo ma... | jakozak
Dzięki serdeczne! Będę czekać :-)
Użytkownik: Bozena 15.04.2007 04:34 napisał(a):
Odpowiedź na: Dzięki, dodaję do schowka... | Marylek
Cieszę się, Marylku.:)
A ja wypożyczyłam nie "Brzemię", bo nawet na stanie nie mają (może kiedyś w innej bibliotece...), a "Wolność na jedną noc". Sama jestem ciekawa jak odbiorę prozę J. Winterson. Dziękuję, raz jeszcze.
Użytkownik: Marylek 16.04.2007 00:40 napisał(a):
Odpowiedź na: Cieszę się, Marylku.:) ... | Bozena
To napisz koniecznie po przeczytaniu, jak Ci się podobało. Ja sobie zamówiłam "Podtrzymywanie światła", mam nadzieję, że się nie zawiodę.
Pozdrawiam :-)
Użytkownik: Bozena 16.04.2007 23:53 napisał(a):
Odpowiedź na: To napisz koniecznie po p... | Marylek
Napiszę na pewno, Marylku. Może nie od razu po lekturze, ale napiszę.

Wydaje mi się po przeczytaniu recenzji - "Podtrzymywanie światła" właśnie - autorstwa Verdiany, że książka ta nie zawiedzie Cię.
Także pozdrawiam Cię; ciepło pozdrawiam.:)
Użytkownik: Bozena 01.05.2007 21:44 napisał(a):
Odpowiedź na: To napisz koniecznie po p... | Marylek
A jednak przeczytałam "Brzemię" (zdobyłam), a "Wolność..." odłożyłam, bowiem pochłaniają mnie (i odwrotnie) - "Próby".
Marylku, boję się narazić. Twoja recenzja - tak świetnie napisana - kreśliła obietnicę wspaniałej dla mnie lektury. Czuję się zawiedziona, lecz za wcześnie jeszcze - po przeczytaniu jednej pozycji - na ocenę przeze mnie pisarstwa J. Winterson. Wiem, że to pisarstwo chwalone jest, ale cóż (na razie) ja mogę?

Pozdrawiam :-)
Użytkownik: Marylek 01.05.2007 22:12 napisał(a):
Odpowiedź na: A jednak przeczytałam &qu... | Bozena
Ha! Gusta nie podlegają dyskusji ;-)

Olgo, ja nie oceniałam całej twórczości Winterson, bo "Brzemię" jest jedyną pozycją, jaką dotychczas przeczytałam, nie wiem, czy ona wszystko pisze w tym stylu. Ale ta właśnie książka jest, moim zdaniem, świetna. Szkoda, że Ci się nie podobała :-( A możesz napisać dlaczego? Treść czy styl? Czy jeszcze coś?
Użytkownik: Bozena 01.05.2007 23:15 napisał(a):
Odpowiedź na: Ha! Gusta nie podlegają d... | Marylek
Marylku, ja wiem, że jeśli się o czymś nie mówi, to nie oznacza, że tego nie ma. To jest, jak najbardziej, tyle że ja nie znoszę wulgarnych wyrażeń, i to jeszcze w słowie kobiety. To raz. Temat jest nam znany. Nic nowego, ale interpretacja (przestrzennie i czasowo) swobodna, która zasługuje na plus. Styl zupełnie mi nie odpowiada. Prostota, a o ileż gorsza - moim zdaniem - od prostoty, na przykład, P.O.Enquista. Mocną stroną jest lakoniczność wplecionych własnych przeżyć autorki - dają dużo do myślenia, więcej niż po lekturze obfitych wywodów na temat trudnych przeżyć.
Ale - ogólnie lektura (cieniutka książeczka) nie sprawiła mi przyjemności.
Mam podobne wrażenia jakie ma recenzent tej samej lektury Makabryczny Taniec...
Dziękuję Ci, Marylku i... wyrażam nadzieję zrozumienia, bo tak to już z gustami jest. Pozdrawiam.:-)
Użytkownik: Marylek 01.05.2007 23:34 napisał(a):
Odpowiedź na: Marylku, ja wiem, że jeśl... | Bozena
A widzisz, a ja dlatego napisałam swoja recenzję, bo nie potrafiłam skomentować wypowiedzi Makabrycznego tańca, tak bardzo jego odczucia były odmienne od moich. Całkowicie.

W sumie to dobrze, że ludzie mają różne gusta, każdy znajdzie coś dla siebie.
Wulgaryzmów żadnych nie pamiętam. (!!!) Wyparcie może ;-)

Pozdrawiam Cię i życzę miłych dalszych lektur. :-)
Użytkownik: Bozena 10.05.2007 23:34 napisał(a):
Odpowiedź na: A widzisz, a ja dlatego n... | Marylek
Dziękuję, Marylku; i ja Tobie też.:-)
Użytkownik: somebody16 28.07.2007 22:14 napisał(a):
Odpowiedź na: „Nigdy nie postawisz norm... | Bozena
Tak piękna książka... Gdy trzeba było na polski przygotować jakąś książkę, wybrałam Moulin Rouge i dostałam 6:). Mojej Pani od Polskiego bardzo spodobał się wybór książki, była zaskoczona, że to przeczytałam, ale tej książce zawdzięczam moją 5 na koniec roku...:) bardzo ładnie napisana recenzja.
Użytkownik: Bozena 29.07.2007 11:32 napisał(a):
Odpowiedź na: Tak piękna książka... Gdy... | somebody16
Somebody, gratuluję piątki na koniec roku! Bardzo się cieszę, bo to naprawdę jest piękna książka; rozumiem też, że sama dotarłaś do niej.
Udanych wakacji, Somebody; a po nich, już w szkole, samych piątek i szóstek Ci życzę.:)
Użytkownik: carmaniola 21.09.2007 18:43 napisał(a):
Odpowiedź na: „Nigdy nie postawisz norm... | Bozena
Nie wiedziałam, gdzie Cię zaczepić, a tu będzie nawet tematycznie.

Mignęła mi kiedyś w Twoich ocenach książka o Suzanne Valadon. Mogłabyś słówko o tej biografii? Nie jestem zdecydowana, bo sama postać interesuje mnie tylko o tyle, o ile ma związek z panem Toulouse-Lautrec - dotarłam ponownie (czytam kolejną jego biografię - polecam!) do miejsca, w którym przez przypadek usłyszał rozmowę Suzanne z matką, z której wynikało, że perfidnie chciała na nim wymusić małżeństwo. Za to w czytanych gdzieś fragmentach (chyba właśnie "Dramat Zuzanny Valadon" dojrzałam, że to ona, bidna sierotka, prześladowana była przez zakochanego malarza. I sama nie wiem...

Napiszesz słówko? :-)
Użytkownik: Bozena 22.09.2007 08:49 napisał(a):
Odpowiedź na: Nie wiedziałam, gdzie Cię... | carmaniola
Gdy czytałam „Dramat Zuzanny Valadon”, Carmaniolo, zdziwiłam się bardzo, że P. La Mure w swojej książce o Lautrecu - ani słowem nie wspomniał o Zuzannie, a jest to bardzo ważna postać w światku paryskiej cyganerii z okresu - gdy tworzył Toulouse de Lautrec; oboje znali się przecież.

Z tego co napisał J. Storm wynika, że Lautrec miał pracownię na poddaszu domu, w którym mieszkała Maria Klementyna Valadon z matką i synem. To Lautrec wymyślił dla „szalonej” dziewczyny - Klementyny imię Zuzanna, to on - pierwszy docenił jej talent malarski, i poznał ją z Degasem; a pozytywna ocena jej prac przez Degasa otworzyła jej drogę do sławy...

Zuzanna Valadon mogła być kochanką Lautreca - zważywszy na jej liczne miłostki i temperament - a Lautrec mógł być w niej zakochany (portret Zuzanny w podobnym do motyla kapeluszu „namalował [...] z łagodną tkliwością, której już nigdy nie osiągnął w setkach portretów kobiecych, jakie miał w przyszłości stworzyć”*), ale J. Storm nie pisze o tym, a widzi Lautreca i ją - jako przyjaciół, jako bratnie dusze. Siedzieli często obok siebie i malowali, by po chwili spalić swoje dzieła, często też Lautrec pukał do drzwi Zuzanny i zachęcał ją do pracy twórczej, a i wspierał słowem, gdy żaliła się mając kłopoty z synem; no i często śliczna Zuzanna pełniła honory gospodyni w pracowni malarza – z czego dumny był bardzo – w czasie, gdy organizował on suto zakrapiane przyjęcia dla artystów przyjaciół. W dziele Storma nie ma słowa ani o „wymuszaniu małżeństwa” na Lautrecu, ani o „prześladowaniu” Zuzanny. A jak było w rzeczywistości? Nie wiem. Z lektury wywodzę, że Zuzanna wobec żadnego kochanka (a miała ich wielu) nie powodowana była w działaniach i słowach intencją wymuszania... Za to lubiła bardzo się podobać, czarować, przyciągać i odpychać mężczyzn, zwyczajnie pragnęła w centrum uwagi ich być, i... była. I nie tylko artyści (miał miejsce jej długi związek z bankierem) całego Montmartre przepadali za nią, i śnili o niej... ale to nie oznacza jednak, że nie zdarzało się i jej – po wygasłej miłostce - zostać „odprawioną” (tak z nią postąpił na przykład Renoir); i gdy tak w istocie zdarzało się, to żadnego z kochanków, choć cierpiała, nie błagała o pozostanie.

J. Storm zwraca uwagę na wybujałą wyobraźnię artystki wymyślającej historyjki różne, na okoliczności różne, i dotąd powtarzane przez nią - aż w końcu sama w nie wierzyła; i możliwe, że w książce, którą czytasz obecnie, Carmaniolo, tę cechę charakteru Zuzanny (jakkolwiek ją nazwać) uwypuklono w aspekcie niedoszłego małżeństwa: Zuzanna Valadon – Henryk Toulouse de Lautrec. Nie wiem.

Jeśli wyrazisz chęć - to przyniosę Ci dziś tę książkę, a o recenzji pomyślę potem; bo chciałabym ją napisać, bo uważam, że ta żarliwa kochanka, oddana też matka dla nieustannie chorego syna, a zwłaszcza znakomita francuska malarka zasługuje na uwagę w nie mniejszym stopniu niż na przykład Lautrec czy Renoir.

*John Storm „Dramat Zuzanny Valadon” PIW, 1975.

Dziękuję Ci, Carmaniolo; będę miała na uwadze biografię Lautreca, którą obecnie czytasz.
.






Użytkownik: carmaniola 22.09.2007 09:08 napisał(a):
Odpowiedź na: Gdy czytałam „Drama... | Bozena
Dziękuję Ci, Olgo. :-) Poczekam na Twoją recenzję, a sama postaram się odnaleźć książkę, której fragment kiedyś wpadł mi w oko - mówiący o prześladowanej miłością Lautreka Valadon, bo z tego co piszesz o książce Johna Storma, to chyba jednak nie ta pozycja.

Wszystkie te cechy Marie (Suzanny) Valadon, o których piszesz ukazane są w obu biografiach Lautreca. W obu także opisany jest incydent, w którym Valadon grozi Lautrekowi samobójstwem i kiedy przerażony malarz biegnie po pomoc do przyjaciela i wraca wraz z nim, słyszą obaj rozmowę matki z córką, z której wynika, że cały pokaz Suzanne był zagrany, by Lautrec się z nią ożenił. Nie dlatego, że go kochała...

PS. Nie jestem pewna (Julia Frey o tym nie pisze a biografii napisanej przez Perruchota tak dobrze nie pamiętam), czy to nie był ten moment, kiedy Suzanne odkryła, że jest w ciąży.
Użytkownik: Bozena 22.09.2007 09:59 napisał(a):
Odpowiedź na: Dziękuję Ci, Olgo. :-) Po... | carmaniola
Carmaniolo, być może J. Storm przemilczał tę kwestię.

I Frey, i Perruchot zgodnie piszą, więc coś w tym jest. Wcale się nie upieram,
opisałam tylko co przeczytałam u autora "Dramatu... ", no i, dziwi mnie niezmiennie zupełna cisza w tej kwestii u La Mure (wcale o Zuzannie nie napisał).

PS.
Zuzanna poznała Lautreca, gdy na świecie był już Maurycy (wedle J.Storma)
No, ale z tym odmiennym stanem, to i później mogło się zdarzyć...
A niech Ci, Carmaniolo :))))

Użytkownik: carmaniola 22.09.2007 10:27 napisał(a):
Odpowiedź na: Carmaniolo, być może J. S... | Bozena
Nie wiem, Olgo - może to tylko plotka puszczona w obieg przez przyjaciela Lautreka - Gauziego, który ponoć był świadkiem tej sceny.

PS. Wezmę ze sobą księgę na spotkanie. :-) Z fragmentem i zdjęciem Suzanne Valadon w kapeluszu podarowanym jej przez malarza i będącym jakby odpowiednikiem jego obrazu. Piękny jest także, choć odmienny w charakterze, obraz "Gueule de bois" - "Kac", albo "Pijaczka", do którego pozowała Suzanne.
Użytkownik: Bozena 26.09.2007 13:47 napisał(a):
Odpowiedź na: Nie wiem, Olgo - może to ... | carmaniola
I po spotkaniu :))
Dziękuję, Carmaniolo, za miłą i bliską mi duchem rozmowę.
A "Pijaczkę" mam. Mam.
Użytkownik: carmaniola 27.09.2007 19:04 napisał(a):
Odpowiedź na: I po spotkaniu :)) Dzięk... | Bozena
I ja dziękuję, Olgo. Spotkałyśmy się nie tylko fizycznie, ale i duchowo.:-)

Jeszcze podrzucę, jeśli nie dotarłaś: http://www.toulouselautrec.free.fr/
Tam są i jego zdjęcia, i obrazy i plakaty. Koniecznie obejrzyj "La Toilette". - mnie się szalenie podoba i...może głupio, ale kojarzy mi się z "Blue nude"/"Femme nue" Picassa.
Użytkownik: Bozena 06.11.2007 01:39 napisał(a):
Odpowiedź na: I ja dziękuję, Olgo. Spot... | carmaniola
Dzięki Tobie, Carmaniolo, dotarłam :)
Bogata to strona - bardzo. Otwiera się, otwiera... Lautrec, jak dla mnie, znakomity.
Obejrzałam, podumałam, porównywałam obrazy o podobnej tematyce wielu artystów. I zwróciłam uwagę, wedle Twojej sugestii, na „Femme nue allonge” Picassa; i rzeczywiście: ten jego obraz jest tym, na który mogę z przyjemnością patrzeć (bo ogólnie - Picasso nie porywa mnie); Henri Matisse bardzo podobny obraz namalował - „Blue Nude”, zadziwiająco podobny.

Trochę z nazwami miałam kłopot, bo „La Toilette” namalował (raczej) Degas; dziełem Lautreca jest „The toilet”, ale oba obrazy dotyczą toalety, i oba są warte uwagi. Degas, jak wiesz, obecny jest w moim domu, choć inaczej, więc trudno mi tutaj pisać, trudno mi o obiektywną opinię. Tym niemniej – bardzo Ci dziękuję, Carmaniolo.

PS.
Uwierz, byłam pewna, Carmaniolo, że „Dramat Zuzanny Valadon” ocenisz na czwórkę. I to wydaje się być najtrafniejszą oceną, choć subiektywną; w mojej ocenie - wyższej - zawarte są również poza-książkowe (b. osobiste) treści.
Żal trochę, że J. Storm nie rozwinął niesłychanie bogatego materiału. Czy spieszył się? Nie wiem. Nie wiem też czy oprócz tej książki napisał jeszcze coś; szukałam, nic nie znalazłam.




Użytkownik: carmaniola 06.11.2007 13:08 napisał(a):
Odpowiedź na: Dzięki Tobie, Carmaniolo,... | Bozena
Hihi, obawiam się Olgo, że w tym nazewnictwie to język mocno miesza.
A "Toaleta" Degasa, była chyba dla Lautreka inspiracją. Zresztą, nie tylko ona. (Moje uczucia wobec Degasa i jego dzieł są mocno mieszane, ale to temat na spotkanko. ;-) ).

Nie wiem, jak w ogóle z tymi tytułami obrazów, ale takich "W kąpieli", "Po kąpieli" "Czesząca włosy" itp. jest wśród dzieł artystów tamtego okresu wiele: i u Degasa, i U Renoira, i Lautreka, i Matissa, Moneta.
Matissa "Blue nude" też piękne. :-)

PS. Na moją ocenę "Dramatu" ogromny wpływ miała zapewne biografia Lautreka - po niej naprawdę ciężko pozytywnie ocenić inną biografię wyżej. Mało mi było. Podobnie zresztą jak w biografii Renoira, gdy zabrakło mi wątku miłosnego z Zuzanną Valadon. :-)
Użytkownik: Bozena 07.11.2007 22:05 napisał(a):
Odpowiedź na: Hihi, obawiam się Olgo, ż... | carmaniola
Tak, tak, Carmaniolo, jak najbardziej - inspiracją, pomijając nawet fakt, że Lautrec cenił także samego Degasa. A ja domyślam się dlaczego masz uczucia mieszane w stosunku do tego drugiego :)))

Podzielam w zupełności Twój zachwyt "Blue nude", i rozumiem kwestię oceny "Dramatu..."
A biografię Renoira też będę chciała przeczytać. Jego obrazy... uspakajają mnie. Piękne. Już niegdyś napisałam słów kilka o "Parasolkach" - z Zuzanną Valadon - Renoira.

PS.
Carmaniolo, będę spóźniona sporo, ale w kontakcie (sms).
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: