Dodany: 18.06.2011 20:03|Autor: in_dependent

Szczęśliwi, którzy łakną sprawiedliwości


Dziewiętnastowieczna Rosja była niewątpliwie państwem bogatym, rozległym i coraz bardziej nowoczesnym. Na petersburskich i moskiewskich salonach w rytm najpopularniejszych melodii tamtych lat podrygiwali młodzi i starzy, bez wyjątku zamożni, Rosjanie ubrani według najświeższych trendów rodem z Europy Zachodniej - z francuskich oraz włoskich domów mody. Niekiedy domy wpływowych mieszczan zaszczycało swoją obecnością typowo kosmopolityczne towarzystwo - wzbogacone o Włochów, Francuzów, Brytyjczyków, Niemców. Wszyscy zebrani rozprawiali wówczas o polityce, przede wszystkim polityce imperialnej, ale też o coraz większym ekspansyjnym apetycie kolejnych carów. Z pewnością pogardę w stałych bywalcach wzbudzały opowieści o bardzo rozrastających się ruchach chłopskich, okraszone brakiem wiary w problemy społeczne, które nie mogłyby przecież dotkliwie nękać tak poważnej, jak rosyjska, państwowości.

W tym samym czasie, gdy w miastach uciechom, zabawom i poważnym dysputom nie było końca, prowincja, szczególnie zawołżańska, żyła spokojnie, w miarowym rytmie, bez zbędnych ekscytacji przyjmując miejskie nowinki. Z niewielkimi wyjątkami.

Najbardziej emocjonującą wiadomością ostatnich dni, która obiegła domy najważniejszych Zawołżan - podprokuratora Matwieja Bedryczowskiego, policmajstra Feliksa Lagrande oraz samego gubernatora Antoniego von Hagenau, a nade wszystko poruszyła ich szanowne i bardzo wpływowe małżonki - był fakt przybycia do guberni inspekcji Świątobliwego Synodu - instytucji będącej prawdziwą rosyjską inkwizycją, czuwającej nad ochroną wiary prawosławnej.

Mieszkańcy Zawołżska nie należeli do przesadnie pobożnych ani świętoszkowatych, dlatego też przyjazd zwykłego, szeregowego duchownego nie wzbudziłby sensacji. Lecz inkwizytorem tym był nie kto inny, jak świecki urzędnik synodialny - Włodzimierz Bubiencow, prywatnie szarmancki i przystojny kawaler, którego na krok nie odstępowała jego zawadiacka, a przy tym niezwykle nieokrzesana oraz bardzo nieświętobliwa świta, w osobach wiernego i oddanego Tichona Zbawiennego oraz nieujarzmionego, dzikiego Tatarzyny Murada Dżurajewa. A jedyną osobą, która nie przejęła się wizytą tej wielobarwnej ekipy, okazał się władyka Mitrofaniusz - będący właściwie głową Kościoła w guberni zawołżańskiej.

Poza wiernymi kopiami mieszczańskich salonów, religijnymi i czasami naprawdę bogobojnymi rodzinami, doskonale prowadzonym klasztorem prawosławnym, Zawołżsk ma też problemy - takie jak kwestia buńczucznych raskolników, panoszący się po pobliskich lasach i odprawiający swoje dziwne obrzędy Zytiacy, czy wątpliwość co do chrześcijańskiej wiary podprokuratora Bedryczowskiego. W dodatku ciotka archijereja Mitrofaniusza podupadła dosyć mocno na zdrowiu z powodu, jak uparcie twierdzi, umyślnego zamachu na życie jej... psów - unikatowych białych buldogów.

O ile z problemami natury kościelnej władyka gotów poradzić sobie samodzielnie, to na pomoc ukochanej ciotce - generałowej Tatiszczewej - wysyła swojego najbardziej zaufanego współpracownika: przebiegłą niczym lis, waleczną jak lew i rudą niczym wiewiórka siostrę zakonną Pelagię.

Nie sposób nie lubić tej troszkę szalonej oraz kompletnie nieprzewidywalnej mniszki, skrywającej pod osłoną czarnego habitu prawdziwe, momentami wręcz niezdrowe, zamiłowanie do rozwiązywania kryminalnych zagadek, bystry umysł i ogromną przebiegłość, które to cechy przecież nie przystają pokornej czernicy!

Powieść Borisa Akunina nie tylko mnie nie zawiodła, ale wręcz mile zaskoczyła. Przede wszystkim mnogością barwnych i bardzo wyrazistych postaci, zgrabnie uknutą intrygą, ale także wzbogaceniem i tak już ekspresyjnej fabuły o kwestie społeczno-polityczne - stanowiące poważny problem w dziewiętnastowiecznej Rosji.

W trakcie lektury tgo kryminału prowincjonalnego, napisanego przez mojego ulubionego Gruzino-Rosjanina, trudno było mi się jednak oprzeć doszukiwaniu się w opowieści o Pelagii elementów tak lubianej przeze mnie dostojewszczyzny, której autor wcale się nie wyrzeka. Czytelnicy sięgający po historię Pelagii mogą więc spodziewać się psychologicznych zabiegów, filozoficznych dysput, religijnych rozważa - a to wszystko, połączone z bardzo bogatą społeczną otoczką i doskonałą zagadką, tworzy powieść na miarę rosyjskich klasyków.

Chcąc przeczytać "Pelagię i białego buldoga" musicie jednak pamiętać o kilku istotnych zasadach. Przede wszystkim nie spodziewajcie się taniej rozrywki, jednodniowej lektury, bo powieść ta jest momentami niezwykle wymagająca, ale przez to jeszcze bardziej atrakcyjna. Czytajcie więc uważnie, niespiesznie, a poczujecie się usatysfakcjonowani. Zarówno nietuzinkowymi przygodami nieprzeciętnej mniszki, jak i lekkim stylem autora, który gdyby żył kilkadziesiąt lat wcześniej, mógłby być drugim Czechowem, Gogolem, a może nawet samym Dostojewskim.


[Tekst opublikowałam wcześniej na swoim blogu]

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 1031
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: