Dodany: 05.05.2011 12:50|Autor: first-pepe

Książka: www.1944.waw.pl
Ciszewski Marcin

3 osoby polecają ten tekst.

Trochę za bardzo serio


Jestem po lekturze swoistej trylogii Marcina Ciszewskiego. Swoistej z tego względu, że "www.1944.waw.pl" (swoją drogą, te tytuły to najgorsze elementy książek), używając nomenklatury filmowej, to sequel "www.1939.com.pl", zaś "Major" to spin-off dwóch poprzednich. Decyduje o tym nie tylko kolejność pisania poszczególnych tomów, ale przede wszystkim treść "Majora", która z punktu widzenia wydarzeń przedstawionych wcześniej (kanwa losów Grobickiego i spółki) nie ma większego znaczenia.

Książki czytałem jednak w kolejności chronologicznej wydarzeń ("1939" -> "Major" -> "1944") i było to dobre rozwiązanie.

W "www.1944.waw.pl" mamy powrót do kapitalnych bohaterów "1939". Pojawiają się ponownie Grobicki, Galaś, Wieteska, Kurcewicz - czyli kwartet, który decydował o rewelacyjnym wręcz humorze pierwszej części. Po pięciu latach życia na obczyźnie Galaś razem z inżynierem amerykańskim odkrywa sposób naprawienia urządzenia MDS (dla niewtajemniczonych: jest to urządzenie, które przeniosło w czasie batalion Grobickiego) i, tym samym, powrotu do przyszłości. Żeby to jednak osiągnąć, muszą pojawić się ponownie w okupowanej Polsce i odzyskać ten sprzęt. No i zaczynają się przygody.

Więcej nie będę zdradzał, jednakże to, co się dzieje później nie jest już, niestety, tak atrakcyjne jak w "1939". Kapitalny humor i luzackie podejście bohaterów w stylu "Złota dla zuchwałych" po kilkudziesięciu stronach wyparowują, zostaje thriller wojenny z tragedią osobistą jednego z bohaterów na pierwszym planie. Zaczynają się dziać POWAŻNE RZECZY (tematyka powstania) w związku z czym nie można mówić o tym inaczej niż POWAŻNIE. Mnóstwo walk, śmierć na poważnie, poważne podejście, to wszystko sprawia, że nawet okoliczność, że Szwaby dostają jeszcze fajniejszego łupnia niż w "1939" nie poprawia mi nastroju i nie zmienia świadomości (jako historykowi z zamiłowania), że powstanie warszawskie jest symbolem głupoty i tragizmu polskiego narodu. Pewnie dlatego, że autor do walk w "1944" nie podchodzi z luzackim nastawieniem charakterystycznym dla "1939". Tam nawet gdy walka była przegrana, ludzie ginęli, bohaterowie dostawali łupnia - unosił się jakiś taki duch "kina nowej przygody"w stylu "Indiany Jonesa", i to powodowało, że lektura była nie tyle może przyjemna, co satysfakcjonująca. W "1944" tego nie ma. Nie wiem, czy powstanie warszawskie już zawsze będzie tematem tabu, o którym nie wypada mówić inaczej jak poważnie. Nie można się z tego choć trochę pośmiać, jak zrobił to swego czasu Roberto Benigni w "La vita è bella" w odniesieniu do holocaustu? Benigni przegiął, ale co z tego. Nic tak bardzo nie pomaga w zrozumieniu siebie, swojego charakteru, w katharsis, jak doza dystansu w odniesieniu nie tylko do siebie, do jednostek, ale także do zbiorowości, do narodów. A przecież w "1939" autorowi udało się sprawić, że czułem się lepiej myśląc o czasach, kiedy odrodzona po zaborach Polska straciła kolejną szansę na niepodległość, przegrywając kampanię wrześniową.
Stąd też to, co zrobił autor po pierwszych kilkudziesięciu stronach najpierw mnie zaczęło irytować, a później wkurzać. No bo po co mi kolejna poważna historyjka o naparzaniu się z Niemcami w okupowanej Warszawie. Jeżeli ma to być na poważnie, to wystarczy, że pójdę do Muzeum Powstania Warszawskiego albo sięgnę po dobrą książkę naukową na ten temat (albo wspomnienia np. Władysława Bartoszewskiego). No i jeszcze opisy tortur hitlerowskich. Brrr.

Moje mocno osobiste nastawienie do "1944" nie zmienia faktu, że obiektywnie rzecz biorąc jest to kawał porządnej, solidnej literatury wojennej z wątkiem fantastycznym w tle. Ciszewski dysponuje bardzo dobrym warsztatem pisarskim, jego książki są dynamiczne, wartkie, opisy wyjątkowo plastyczne i wciągające, bohaterowi żywi i przeważnie sympatyczni. Szkoda, że tak wiele miejsca poświęcił w "1944" opisom batalistycznym (które są oczywiście bardzo dobre) kosztem relacji pomiędzy bohaterami (które wychodzą mu naprawdę świetnie). Pod tym względem "1944" jest niestety również gorsza od "1939".

Ponadto Ciszewski świetnie konstruuje intrygę, ma ewidentnie talent, łatwość w tworzeniu kompletnych, logicznych i powiązanych przyczynowo-skutkowo zdarzeń, dzięki czemu czytelnik może być pewien, że nawet najbardziej karkołomne wątki zostaną logicznie rozwiązane. Nawet chwyty "deus ex machina" Ciszewski potrafi na tyle zgrabnie wpleść w fabułę, że czytelnik nie ma wrażenia, iż autor poszedł drogą na skróty.

Na osobną uwagę zasługuje kapitalna, klimatyczna okładka książki. Po prostu rewelacja. 6+. Pod tym względem "1944" zdecydowanie bije na głowę "1939", nie mówiąc już o innych okładkach książek, typu pstrokate "dzieła", z wydawnictwa Fabryka Słów.

Reasumując, z powodu moich dosyć zawyżonych osobistych wymagań, "1944" mnie zawiodła, co nie zmienia faktu, że jest to porządnie, sprawnie napisana opowieść, którą czyta się dobrze. Ciszewski ponadto potwierdza, że jest bardzo dobrym, utalentowanym pisarzem, który w tym momencie powinien podarować sobie już historie wojenne, skupiając się bardziej na relacjach pomiędzy bohaterami.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 3420
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 2
Użytkownik: Anakha 23.04.2012 11:03 napisał(a):
Odpowiedź na: Jestem po lekturze swoist... | first-pepe
Jestem właśnie w momencie, kiedy czytelnik zdaje sobie sprawę, że to nie będzie "1939". Szkoda. Dziękuję za rozwianie wątpliwości.
Użytkownik: Falcon64 23.01.2015 14:16 napisał(a):
Odpowiedź na: Jestem po lekturze swoist... | first-pepe
Dodałbym jeszcze jedną uwagę krytyczną do dwóch dotychczas przeczytanych przeze mnie części: rażąca infantylność rozwiązań fabularnych. Uwaga - spoiler!
Przykład z tomu 1 (1939) - nikomu nie trzeba wyjaśniać, że MDS jest supernowoczesnym sprzętem, zaawansowanym technicznie co najmniej na poziomie technologii kosmicznych; tymczasem pierwszy lepszy polski informatyk (jacy my zdolni!), nie mający dotychczas żadnej styczności ze sprzętem i żadnej konkretnej wiedzy na jego temat pisze w ciemno program blokujący działanie dotychczasowego oprogramowania "firmowego" i zmieniający parametry jego działania. Wystarczyło wprowadzić do spisku kogoś z amerykańskiej obsługi, żeby uwiarygodnić ten element fabuły. Potem wspomniany geniusz planuje wycieczkę z Polski do Szwajcarii, przez całe terytorium Niemiec, tym "kosmicznym" pojazdem. Liczy oczywiście na to, że nikt go po drodze nie zatrzyma, nie zainteresuje się dziwaczną machiną, a jeśli nawet zatrzyma, to wystarczy jakiś podrobiony dokument, by się wykpić (żaden wermacht, gestapo, czy wywiad, w niczym się nie połapie i nic nie zwróci ich uwagi).
Przykład z tomu 2 (1944) - major Wojtyński to łebski facet i doskonały organizator, o czym świadczą jego błyskotliwe osiągnięcia w latach 1939-1944. Pod koniec książki okazuje się, że przehandlował emiter Amerykanom, w zamian za garstkę wojska (w sile - o ile pamiętam - batalionu i dostawę uzbrojenia dla mniej więcej jednej dywizji). Warto przypomnieć, że sam zorganizował produkcję broni i amunicji, wytwarzając produkty znacznie bardziej nowoczesne, niż to co mogli mu zaoferować Amerykanie w oparciu o technologię z pierwszej połowy XX wieku. Warto też zwrócić uwagę na to, ze sam mógł doprowadzić do uruchomienia emitera (miał sprzęt i amerykańskiego programistę, z usług którego mógł skorzystać po odbiciu go z rąk Niemców, a zapewne i wcześniej - korzystając z jego usług w latach pomiędzy 1939 a 1944) i sprowadzić z przyszłości to, co mu się żywnie podoba. Przypomina mi to stary dowcip o rybaku i złotej rybce, który to rybak (rosyjska dusza, zapewne) zażądał: 1. daj mi rzekę wódki, 2. daj mi całe morze wódki, 3. po wyczerpaniu koncepcji dodał: wiesz co, dorzuć jeszcze pół litra i spadaj...
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: