Dodany: 10.04.2011 22:39|Autor: adas
Życie po boomie
Na początku należałoby ostrzec wszelkich potencjalnych czytelników: ta książka robi się interesująca w okolicy dwusetnej strony. A liczy ich sześćset, i to zapisanych drobnym maczkiem. Z czego część pierwsza, stylizowana na erotyczno-poetycki pamiętnik pewnego młodzieńca z intelektualnymi aspiracjami, naprawdę potrafi zniechęcić.
Fabuła? Jak na objętość - szczątkowa. Bohaterowie? W komplecie irytujący, jeśli nie od razu, to trochę później. Język? Celowo nierówny. Styl? Jaki to styl?!? No, różnorodny. Nie sposób napisać, o czym ta powieść jest, o czym traktuje, jakie tematy podejmuje. Czytelnik negatywnie nastawiony odpowie: o niczym. Entuzjasta będzie się kłócił: o wszystkim. Czy obaj mogą mieć rację? Na okładce stoi jak byk: "To z pewnością najwybitniejsza powieść latynoamerykańska ostatniego ćwierćwiecza"*. I może nie jest to tylko chwyt marketingowy, nie tym razem.
"Dzicy detektywi" są wyimkiem całego świata wymyślonego, czy tylko opisanego? przez Bolaña. Bohaterowie tej powieści, łącznie z alter ego autora - Arturem Belano, pojawiają się w innych książkach Chilijczyka. Ich losy się krzyżują. Jedne wątki zostają rozwinięte, inne giną, zanikają. Dodatkową komplikacją jest domyślna autobiograficzność niektórych przynajmniej partii tekstu. Co się naprawdę wydarzyło, a co zostało wymyślone? Bolaño czy Belano? To tylko jedna litera, wystarczy dłużej przytrzymać nie ten klawisz.
Bardziej oczywiste są nawiązania do literackiego dorobku pokolenia starszego, pokolenia boomu. Złośliwie można by zrównać "Dzikich detektywów" z leksykonem czy też słownikiem, bo w tekście pojawia się kilkaset nazwisk. Pisarzy znanych i słynnych, pisarzy dziś już zapomnianych, i pisarzy - przypuszczalnie - nigdy nieistniejących. Pojawiają się ograne motywy, choć przedstawione z reguły w sposób lekko ironiczny. Kiedy Octavio Paz spaceruje po zdegenerowanym parku miejskim, młodzi poeci marzą o sławie. A opisy kolejnych artystycznych i seksualnych inicjacji muszą przywodzić na myśl osławioną "Grę w klasy" - zbyt wiele przypadkowych podobieństw, by mógł to być przypadek.
Jednak pokolenie Chilijczyka zupełnie inaczej odbiera Europę. Dla nich to coś dużo bardziej zwyczajnego, bliższego, a równocześnie nieosiągalnego. Są bardziej pewni swej tożsamości i odrębności. Mają mniej kompleksów, ale nie są już wystarczająco egzotyczni. Europejczycy zupełnie inaczej ich odbierają. Tak realnie istniejący Bolaño, jak i wymyślony Belano nie są latynoskimi kochasiami, nie są genialnymi artystami. Nie hołubi się ich, gdziekolwiek skierują swe kroki. Drzwi wydawnictw, galerii, uniwersytetów nie stoją otworem. Europa jest zmęczona. Traktuje ich jak uchodźców, oferując co najwyżej typowe emigranckie zatrudnienia.
To w tym momencie, niemal dokładnie pośrodku, odkrywa się istotę "Dzikich detektywów". Niespodziewanie stają się kroniką losów całego pokolenia Ameryki Południowej. Ludzi, których można nazwać "wychowankami boomu". Dorastali i formowali się intelektualnie na lekturach starszych, uznanych na całym świecie, rodaków. Równocześnie ich rzeczywistość rozpadała się w lewicowych puczach i wojskowych zamachach stanu. Poszczególne historie są nijakie, często śmieszne, czasem nieprawdopodobne, prawie zawsze ironiczne. Razem dają fascynujący obraz.
Można mieć pretensję, że tylko jednej warstwy społecznej, mianowicie inteligencji, i to tej piszącej. Jednak literatura nie od dziś lubi się babrać we własnych bebechach, Chilijczyk czyni to przynajmniej z talentem. Trochę w tle, na marginesie, potrafi oddać jeśli nie przebieg wydarzeń, to przynajmniej atmosferę miejsc w których się one rozgrywają. Od Meksyku po Liberię. Może to rzeczywiście wielka powieść?
---
* Roberto Bolaño, "Dzicy detektywi", przeł. Tomasz Pindel, Nina Pluta, wyd. Muza, Warszawa 2010, tekst z okładki.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.