Dodany: 01.04.2011 12:02|Autor: Marylek
Demony Południa
Południe Stanów Zjednoczonych to region specyficzny. Przeciętny obraz Południowca z końca wieku XIX opiera się na przeciwieństwach: z jednej strony mamy rycerskiego, honorowo postępującego dżentelmena, mieszkańca wspaniałego dworu, potomka angielskich arystokratycznych rodów, wielbiciela czarujących dam i opiekuna wiernych czarnych służących-niewolników, z drugiej - brutalnego, prymitywnego rasistę, członka Ku-Klux-Klanu, rzecznika zła, zacofania i ciemnoty, wygodnie i leniwie żyjącego z niewolniczej pracy zwierzęco eksploatowanych i pogardzanych Negrów.
I jak tu być pisarzem Południa, dumnym ze swojego dziedzictwa, ale i obarczonym poczuciem winy za wprowadzenie i utrzymywanie niewolnictwa? Jak rozwiązywać własne problemy, gdy wciąż w tle dudnią tarabany historii, nie pozwalając tak po prostu kochać, tęsknić, nawet nienawidzić?
Południe kosztowały przesądy rasowe przegraną wojnę; Sutpena – wyparcie się własnego potomstwa, pogrzebanie marzeń. Dla syna Sutpena, Henry’ego, przedstawiciela pokolenia zdobywającego już uniwersyteckie wykształcenie, bardziej dopuszczalny byłby związek kazirodczy niż związek z osobą mającą choćby nieznaczną domieszkę krwi murzyńskiej.
Thomas Sutpen wywodzi się z białej biedoty. Żyje, dorasta, kształtuje się w społeczeństwie, w którym miejsce człowieka wyznaczają rasa i religia. Biała biedota, mieszkająca w warunkach, jakimi wzgardziłby zadbany czarny niewolnik żyjący u bogatej rodziny plantatorów, jest jednak w swych własnych oczach kimś lepszym, bo wszak obowiązuje jedno podstawowe, wszechobecne kryterium: przynależność rasowa. Przekonanie o moralnej wyższości rasy białej determinuje całe życie Sutpena i wszelkie jego działania. Na to nakłada się jeszcze uraz do Czarnych spowodowany upokorzeniem doznanym w dzieciństwie ze strony jednego z nich.
Zarówno zasady, jak i uczucia, honor i duma, zostają podporządkowane obsesji. Sutpen obsesyjnie realizuje swój plan: plan budowy szanowanej w społeczności lokalnej dynastii, rodu, którego potomkowie nie będą musieli zakładać butów, chociaż będą je posiadać, może nawet więcej niż jedną parę, rodu czystego rasowo - plan wywodzący się z ubogiego, nieszczęśliwego dzieciństwa, korzeniami sięgający głęboko w doznane urazy, autentyczne i urojone. A jako że Thomas Sutpen nie zna słowa „niemożliwe”, przeszkody, jeśli w ogóle istnieją, stanowią jedynie inspirację do ich pokonywania.
Weźmy więc wszystkie rzeczywiste problemy Południa i jego wydumane uprzedzenia, dodajmy honor i dumę, bez których nie da się żyć, lecz w dawce, która wręcz żyć nie pozwala, podlejmy specyficzną Faulknerowską narracją, a w otrzymany konglomerat wpiszmy odniesienia antyczne i starotestamentowe. I jeszcze przyprawmy całość determinizmem. Determinizm przesyca, przepaja wszystko, co się zdarza, zdarzyło i zdarzy w tej historii, nawet to, co mogłoby się wydarzyć i to, co by nie mogło. Nie ma ucieczki od wyroków losu. Mozolne, wieloletnie budowanie w trudzie, wytrwałe pokonywanie drobnych oporów i wielkich barier, ciągła praca z myślą o przyszłości – wszystko to furda, wszystko na nic i w proch, jeśli u podstaw leży choć jeden nieetyczny, niemoralny (ech, cóż za staroświeckie, zapomniane słowo!) postępek. Bo pytanie, czy niepowodzenie wynika jedynie ze złośliwości losu, czy może spowodowane jest niegdysiejszym działaniem samego Sutpena, przewija się przez całą powieść.
"Absalomie, Absalomie..." to nie tylko powieść, to współczesny moralitet Południa, to poszukiwanie odpowiedzi, której znalezienie nie daje satysfakcji, nie przynosi gotowej recepty na życie, nie uszczęśliwia. Ale może to właśnie poszukiwanie pozwala poczuć się pełniejszym człowiekiem?
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.