Dodany: 30.03.2011 20:39|Autor: OLi_10

Niesamowity świat czarowników


Fryderyk Nietzsche pisał, że filozofia, która nie oddziałuje na serce, nie jest wiele warta. Można wytaczać tony wspaniałych argumentów logiczno-intepretacyjno-analitycznych, ale jeżeli nie przemówi się do duszy czytającego, będzie to działanie bezsensowne. Pewnie dlatego jego książki tak mi się podobają – bo widać tu serce i zapał. I chyba tylko takie utwory - napisane z pasją (i oczywiście wypełnione pewną mądrością) - mogą w jakiś sposób zmienić życie czytającego. Niewiele jest takich utworów, lecz jeśli się zdarzą, na pewno zostawią trwały ślad w umyśle człowieka, który się z nimi zetknął.

Dlaczego o tym piszę? Sprawa jest prosta jak budowa cepa - recenzowana teraz pozycja nie przemawia do rozumu, lecz bardziej do uczuć i jest jedną z tych dwóch, obok "Tako rzecze Zaratustra", które wpłynęły najmocniej na moje życie. Może nie ta konkretna książka, lecz cały cykl o indiańskich czarownikach napisany przez Carlosa Castanedę. Teraz jednak zajmiemy się tą, która zaczęła to wszystko – zajmiemy się "Naukami don Juana".

Tekst ów powstał w latach 60., gdy Castaneda – ówcześnie student antropologii – wyruszył do Meksyku w poszukiwaniu wiedzy na temat roślin halucynogennych, szczególnie zaś interesował go pejotl, gatunek kaktusa, używany przez niektórych z rdzennych mieszkańców Ameryki podczas obrzędów o charakterze magiczno–religijnym. Miała to być praca badawcza młodego naukowca, znudzonego teoretycznymi rozważaniami na Uniwersytecie Kalifornijskim. Z początku niezbyt dobrze mu szło; miejscowi niechętnie dzielili się z nim swoją wiedzą, a zasięgnięcie języka wśród innych antropologów również nie przyniosło oczekiwanych efektów. Wszystko jednak zmieniło się, gdy Castaneda wraz z przyjacielem przebywał na dworcu Greyhound, gdzie wspólnie czekali na bus do Los Angeles. Tutaj bowiem poznał Indianina z plemienia Yaqui, don Juana Matusa...

To, co dalej się działo... uff, zbyt długo by opowiadać, zważywszy, że autor rozprawiał o tym przez dziesięć książek, a w tej recenzji mamy wszak zająć się tylko tą jedną, pierwszą. Najważniejsze jednak jest to, że zainteresowania studenta "przeskoczyły" z samych roślin halucynogennych na osobę Juana Matusa. Jak się okazało, Indianin znał się nie tylko na roślinach, ale był również brujo – co w tłumaczeniu na nasz język znaczy "czarownik" (co więcej, był Nagualem, ale o tym na razie nie będziemy pisać, bo tylko niepotrzebnie namieszamy). To zaintrygowało Castanedę; postanowił stworzyć pracę traktującą właśnie o szamanizmie. Co ciekawsze, los mu sprzyjał, bowiem don Juan – zamiast wygnać natręta i wsadzić do busa do Los Angeles – wziął go na swego ucznia i zdradził mu tajniki magii. "Nauki" są relacją z tychże spotkań i obejmują pierwszy okres terminowania Carlosa u Matusa, lata 1960–1965.

Warto jeszcze zaznaczyć, że nie jest to typowa książka; ani to reportaż, ani biografia. Prędzej praca naukowa; opisy ograniczają się do najważniejszych doświadczeń (o nich później), przedstawienia terminologii czarowników i przytoczenia rozmów–wywiadów, przeprowadzonych z don Juanem. Nie ma się zresztą co dziwić –przecież właśnie w tym duchu tekst został napisany. Więcej – właśnie za niego Castaneda otrzymał tytuł naukowy równoważny naszemu licencjatowi. A jakby tego było mało, książka została wydana i z miejsca stała się wielkim hitem, po który ludzie walili drzwiami, oknami i wszystkimi innymi dostępnymi i niedostępnymi drogami. Oczywiście Carlos w jednej chwili przestał być nikomu nieznanym, biednym studenciną, a stał się rozpoznawalnym, bogatym i poważanym osobnikiem, zapraszanym na wykłady i obleganym przez spore stado miłośników jego twórczości. No i budzącym kontrowersje – szczególnie w późniejszym czasie, gdy zakazał się fotografować (a nawet nagrywać swój głos) i podawał różne – często sprzeczne – fakty ze swojego życia. W międzyczasie prowadził warsztaty dla wszystkich zainteresowanych drogą brujo (niektórzy ostro nazywają stworzoną podczas tych spotkań grupę "sektą") i zajął się przekazywaniem wiedzy swojego mistrza następnym pokoleniom. W końcu usunął się z życia publicznego i zniknął, by zająć się samodoskonaleniem.

Jednakże – ze względu na... hm... eee... nietypowe przeżycia, opisane w książkach, już od samego początku zaczęły pojawiać się pewne wątpliwości i kontrowersje, rosnące wraz z każdym kolejnym utworem antropologa. Poniekąd to zrozumiałe – nie chcę tutaj za dużo opowiadać o tym, co przytrafiło się Castanedzie podczas terminowania u don Juana, ale były to rzeczy niesamowite i wielu ludziom trudno uwierzyć, że to wydarzyło się naprawdę. Obecnie emocje już opadły – wiadomo, sprawa przedawniona – ale autentyczności tych dzieł dalej nie ustalono. Przeciwników Castanedy jest tyle samo co zwolenników i każda strona przytacza wiele argumentów na poparcie swych tez, które zresztą bardzo trudno zbić czy poprzeć – tym bardziej, że i sam antropolog (notabene później pozbawiony wszystkich tytułów naukowych) milczał. Nie reagował na ataki, nie chciał rozmawiać na ten temat, niechętnie udzielał wywiadów. Niektórzy jego milczenie odbierali jako przejaw bezradności, przyznanie się do kłamstwa i spreparowania całej historii o don Juanie. Inni wskazywali na to, że postępował jak prawdziwy brujo, nie reagując na żadne zaczepki i nie próbując nikogo przekonać do swego punktu widzenia. Trzecia grupa wierzyła w to, co opisywał Castaneda, lecz uznała, że jego kontakt z Mocą był korumpujący i w ostatnim okresie życia zdradził on nauki swego mistrza, stając się guru sekty. A czwarta opowiada się za tym, że większość wydarzeń Carlos zmyślił, ale naprawdę spotkał się z brujo – a nawet trzema brujos, których relacje zostały złożone do kupy i w ten sposób powstała postać don Juana.

Uf, przydługi ten wstęp, postanowiłem jednak przytoczyć te kilka faktów z "recenzenckiego obowiązku" - po prostu nie wypadało przemilczeć wszystkich tych kontrowersji. ALE mam nadzieję, że nie sprowokowałem Was do niepotrzebnych do niczego przedsądów. Nie będziemy tutaj bowiem rozprawiać, czy Castaneda łgał, czy pisał prawdę. Jedno jest pewne – przedstawiony przez niego system jest tak rozbudowany, a równocześnie tak spójny, że albo Castaneda naprawdę opisał wielopokoleniową wiedzę brujo, albo był człowiekiem genialnym, który samodzielnie potrafił stworzyć coś takiego. Nie to jest jednak w tym wszystkim najważniejsze. A co jest? Ano, sama książka.

Zacznijmy od początku, od stylu i formy, potem przejdziemy do rzeczy przyjemniejszych. Jak już wspominałem, "Nauki" opisują pierwsze pięć lat terminowania Castanedy u don Juana i, w przeciwieństwie do innych części cyklu, napisane są językiem bardziej popularnonaukowym. Następne czytać się będzie jak wspomnienia czy reportaże, tutaj jednak mamy analizę wydarzeń, w których badacz brał udział. Co więcej, dokonał również selekcji i nie wszystko, co przytrafiło mu się podczas tych pięciu lat, zostało tu opisane. Skupił się głównie na swoich przeżyciach z roślinami halucynogennymi i opisach rytuałów brujo; bardziej "etyczno-filozoficzna" strona życia czarownika pojawia się dopiero w trzecim tomie cyklu, a wiele innych wydarzeń, które nie pasowały do "Nauk" - w drugim. Apogeum "naukowości" zostaje osiągnięte w ostatnim rozdziale, będącym... analizą strukturalną systemu pojęciowego brujo. Nie powiem, by była to najbardziej porywająca część książki.

Obrana forma utworu sprawia, iż traci również język don Juana. Ten tajemniczy szaman z plemienia Yaqui jest nie tylko opanowanym, mądrym przewodnikiem po niebezpiecznym świecie czarowników, lecz również człowiekiem o specyficznym poczuciu humoru – i tutaj, niestety, tego nie ma (za wiele). Castaneda ogranicza się do zwięzłych relacji z ich spotkań albo do transkrypcji rozmów. Na pełne popisy Matusa trzeba poczekać do następnego tomu, gdzie autor nie będzie się już niczym ograniczał i przedstawi swoje wspomnienia w pełnej krasie. Choć i tutaj możemy znaleźć kilka naprawdę śmiesznych kwestii starego czarownika.

Ale, ale... znowu chyba źle zacząłem, tym razem od tego, czego w tym tomie cyklu nie ma. Nie jest to jednak z mojej strony żadna krytyka, oj nie! Chodziło mi raczej o przedstawienie kontekstu powstania utworu oraz o opisanie spraw rzucających się od razu w oczy (i rozwianie pewnych pojawiających się czasami wątpliwości, np. "Dlaczego don Juan jest taki poważny w pierwszej książce, a w kolejnych żartuje?"). Teraz możemy w końcu wgryźć się we wnętrze "Nauk" (gryz!). A jest co gryźć... Utwór aż kipi od różnych koncepcji i napisanie tej recenzji to dla mnie spore wyzwanie (a to dopiero pierwsza część cyklu – im dalej, tym bogaciej).

Szczerze wyznam, że mam duszę mistyka i tego typu literatura trafia do mego serca. Nie dziwota więc, że "Nauki" wciągnęły mnie jak bagno i nie pozwoliły odejść, dopóki nie skończyłem czytać. A żeby było ciekawiej, pojawia się tutaj koncept, który bardzo trafia mi do przekonania – rzeczywistość, którą postrzegamy, nie jest prawdziwą rzeczywistością. "Że co?" - zakrzyknie ktoś, zdumiony i przerażony. Ale przeczytajmy raz jeszcze – don Juan (i inni brujos) uważają, iż nasza rzeczywistość nie jest prawdziwa. Albo inaczej – JEST prawdziwa, ale nie wygląda tak, jak ją widzimy. Prawdziwa istota wszechrzeczy nie jest dostępna człowiekowi, którego percepcja jest przecież czymś ograniczonym i niedoskonałym. Człowiek nie wie, jaki świat jest, bowiem prawda znajduje się poza jego możliwościami postrzegania. To, co widzimy, jest tylko projekcją naszych mózgów, pewnego rodzaju przetworzeniem, "wyświetlanym" w naszych umysłach w taki sposób, by żyło nam się jak najwygodniej. Zresztą popatrzcie na to w ten sposób – percepcja człowieka, psa i muchy. Wszystkie te żywe istoty patrzą na tę samą rzeczywistość; istnieją w niej, poruszają się, żyją, lecz odbierają jej przejawy zupełnie inaczej. Które z tych spojrzeń jest prawdziwe? Jak naprawdę wygląda świat? Czy to, co widzimy, nie jest tylko opisem?

Człowiek, jako istota arogancka i uważająca się za centrum wszechrzeczy, ma tendencję do przyznawania sobie monopolu na prawdę. Automatycznie uznajemy, iż to, co widzimy, w rzeczywistości właśnie takie jest. Świat ma tylko tyle kolorów, ile jesteśmy w stanie dojrzeć; istnieją tylko te dźwięki, które słyszymy, istnieje tylko to, co potrafimy zobaczyć. Ale czy tak jest w istocie? Niedawno dowiedzieliśmy się, że psy słyszą dźwięki niedostępne naszym uszom. Wiemy, iż istnieją fale radiowe, lecz przecież ich nie dostrzegamy. O czym to świadczy? Brujos uważają, że właśnie o tym, iż człowiek jest w stanie obserwować to, co się wokół niego dzieje – ale nie wie, jaka jest prawda, nie widzi prawdziwego świata, jedynie opis, przetworzenie prawdy.

Carlos Castaneda, człowiek Zachodu, mentalny Europejczyk, nie zastanawia się nad tym, jaka jest prawda. Nie znaczy to, że mamy do czynienia z głupcem. Nie, to mądry człowiek, który w całym cyklu podyskutuje nieraz z don Juanem o "Tybetańskiej księdze umarłych" albo o poezji. Jednakże – jak każdy Europejczyk – wierzy tylko w to, czego może doświadczyć. Don Juan, wziąwszy go na swego ucznia, za pierwszy cel stawia sobie rozbicie jego obrazu świata, pokazanie mu "innych" rzeczywistości, wskazanie na to, że ludzkie oczy mogą go mylić. W tym celu podaje mu kolejne rośliny halucynogenne, chce zburzyć jego skostniałe postrzeganie. Ale najciekawsze w tym wszystkim – i swoją drogą śmieszne – jest to, że Castaneda nie widzi starań swego mistrza. Dopiero kilka lat później (mniej więcej na poziomie trzeciej książki) zrozumie, dlaczego przyjmował kolejne narkotyczne substancje. W "Naukach" traktuje to jako empiryczne badanie; jego cele nie są tak naprawdę zbieżne z celami don Juana. On chce doświadczyć na własnej skórze działania roślin i opisać te doświadczenia w swojej pracy; chce poznać świat czarowników i dokonać jego analizy. Tak naprawdę nie wie, jakie są motywy jego mistrza i nie do końca traktuje poważnie to, co się wokół niego dzieje. Przynajmniej z początku, bowiem potężna i charyzmatyczna osobowość don Juana oddziałuje na niego z wielką siłą. Po jakimś czasie okazuje się, że spotkanie z magią to nie zabawa i Castaneda zaczyna rozumieć, iż niewypełnienie przykazań bardziej doświadczonego Indianina może się dlań źle skończyć. Choć – powtórzmy to jeszcze raz – w "Naukach" nie zdaje sobie jeszcze sprawy z tego, czego naprawdę wszystkie te lekcje dotyczą, widzi bowiem tylko to, co pojawia się na powierzchni.

Ale, z drugiej strony, wcale mu się nie dziwię. Świat czarowników jest niesamowity; to, co się wokół niego dzieje, jest tak fascynujące, że nietrudno zatrzymać się na tych intrygujących wydarzeniach, nie próbując ich zgłębiać. I tak nasz bohater podszedł do tego wszystkiego z dużą pokorą i szacunkiem (często nawet przyznaje, że pomimo swego wyższego wykształcenia jest mniej inteligentny od don Juana - "prostego" Indianina, półanalfabety), a co najważniejsze – odwagą.

I tutaj dochodzimy do najbardziej wciągającej części książki – opisów narkotycznych wizji. Rozmowy z don Juanem są intrygujące i na pewno nie nudzą, a dodatkowo stary człowiek uczy naszego bohatera kilku ciekawych rzeczy (np. wspomina o naturze roślin i zwierząt, instruuje go, jak należy wykonywać kolejne rytuały brujo), ale jednak to przeżycia Carlosa po zażyciu roślin mocy czyta się z wielkim zainteresowaniem, tak wielkim, że wręcz nie da się przerwać lektury. Surrealistyczne wizje, tajemnicze istoty, otwierające się przed człowiekiem nowe możliwości... Nie będę ich wszystkich opisywał, bo nie ma to większego sensu – było ich zbyt dużo, a ja na pewno nie oddam tego tak, jak Castaneda, który ma talent do ciekawego i bardzo naturalnego przedstawiania rzeczy abstrakcyjnych (po prostu dobry z niego pisarz). Dodam jedynie, że pochłonąłem tę niekrótką księgę w ciągu dwóch dni, bowiem nie mogłem się doczekać, co dalej przytrafi się naszemu bohaterowi.

Jednakże terminowanie Castanedy u don Juana nie ogranicza się jedynie do zażywania kolejnych roślin. Musi się jeszcze nimi opiekować, poznawać ich tajemnice, "kontaktować", a poza tym zapoznawać się z rytuałami, sposobem patrzenia na świat i terminologią czarowników. Podczas swych praktyk uczeń musi zapoznać się z trzema roślinami mocy – humito, czyli grzybami, daturą, czyli bieluniem (zwanym również czarcim zielem) i Mescalito, pejotlem. Są one niejako powiązane ze sprzymierzeńcami, bytami, których natury nie da się do końca określić. Z humito wiąże się tajemniczy "dymek", jak nazywa go don Juan, aspekt męski, natomiast czarcie ziele jest aspektem żeńskim. Nie chcę tutaj zdradzać, z czym to się wiąże i z czym się je, bowiem to trzeba przeczytać – właściwości obydwu roślin są opisane w wielce zajmujący sposób. Rzecz naprawdę fascynująca.

Najciekawszy w tym wszystkim jest jednak pejotl, który wiąże się nie ze sprzymierzeńcem, lecz "opiekunem", quasi-bóstwem, Mescalito. Inicjacja Carlosa i jego pierwsze spotkanie z opiekunem jest równie intrygujące co zabawne, lecz następne po prostu trzyma w napięciu. Castaneda zdawał sobie sprawę, że po kolejnej dawce pejotlu znalazł się w niebezpiecznej sytuacji, gdzie Mescalito okazuje się potężną i niebezpieczną istotą, która – według don Juana – potrafi zabić tych, którzy nie traktują jej z odpowiednim szacunkiem. Podczas niesamowitej, przypominającej koszmarny sen, wizji Castaneda zdaje sobie sprawę, że jest na łasce opiekuna i nieważne w tym wszystkim jest to, czy opiekun istnieje naprawdę. Zagrożenie jest wręcz namacalne. Ale w takim razie – skoro kontakty z Mescalito są niebezpieczne – dlaczego brujos nazywają go opiekunem? Ano dlatego, że rzeczywiście potrafi pomóc i odpowiedzieć na wszystkie pytania. Podczas swojej drugiej wizyty Castaneda zadaje mu pytanie dotyczące swojego życia i otrzymuje bardzo trafną odpowiedź.

Jednakże na tym to dzieło się nie kończy. Gdyby było tylko zbieraniną opisów przeżyć naćpanego studenta, nie miałbym go w tak wysokim poważaniu. Księga ma w sobie coś takiego, co nie pozwala się od niej oderwać... klimat wielkiej tajemnicy. I o ile można powiedzieć, że tak naprawdę – patrząc z perspektywy całego dziesięcioksięgu – te przeżycia Castanedy mają charakter wprowadzenia, nie zaś rdzenia nauk, to jednak tekst jest po prostu wyśmienity i fascynujący. Dodatkowo pojawia się w nim intrygująca postać don Juana oraz "etyczny i moralny" aspekt świata czarowników. Co prawda tutaj zafascynowany roślinami mocy Castaneda niezbyt jest nim zainteresowany, zostanie on bardziej rozwinięty dopiero w kolejnych tomach (szczególnie polecam "Podróż to Ixtlan"), ale nie oznacza to wcale, że jest całkowicie nieobecny. Wystarczy spojrzeć na don Juana, zwrócić uwagę na jego zachowanie – nigdy się nie denerwuje, pokłady jego cierpliwości wydają się niewyczerpane. W pewnym momencie Carlos obawia się, że obraził swego mentora, ten jednak odpowiada mu, iż nigdy nie gniewa się na ludzi, bowiem żaden człowiek nie jest na tyle ważny, by przejmować się jego czynami – w porządku wszechświata istota ludzka jest tylko momentem, a tymczasem traktuje siebie tak, jak gdyby miała żyć wiecznie.

Za "gwóźdź programu" można uznać ostatni rozdział książki, gdy świat Castanedy zaczyna się rozpadać, gdy granica między narkotycznymi wizjami a rzeczywistością zaciera się, a on sam nie wie już, co jest prawdą a co wytworem jego umysłu. A sytuacji nie poprawia fakt, że niektóre dziwne wydarzenia miały miejsce na jawie! Np. podczas inicjacji don Juan nakazuje Castanedzie znaleźć sobie "dobre miejsce" na werandzie jego domu i po kilku godzinach wpatrywania się Carlos zaczyna dostrzegać... że ziemia się świeci. Apogeum to ostatni rozdział, gdzie... albo nie, nie będę o tym pisał, najlepiej sami przeczytajcie, to najbardziej emocjonująca część książki.

Ale zapędziłem się nieco. Pisząc o "gwoździu programu" miałem na myśli ostatnią naukę, której don Juan udziela Carlosowi (przynajmniej w tej książce). Mówi o drodze "człowieka wiedzy"; przedstawia, kim on jest, instruuje Castanedę, co należy zrobić, by się nim stać i jakie niebezpieczeństwa czyhają na ścieżce wiedzy. Jest to mądra i piękna mowa, którą warto przeczytać i zapamiętać.

Jak dalej mówi don Juan, wojownik musi kroczyć "drogą obdarzoną sercem" i takie ścieżki wybierać, bowiem tylko takie są właściwe. Castaneda dokonuje swego wyboru i z całą uczciwością przyznaje... hm, o tym też nie opowiem, nie chcę zdradzać szczegółów zakończenia. Poczytajcie sami.

I na tym chyba należy skończyć. Już i tak za bardzo się rozpisałem. Czas w końcu podsumować. A w podsumowaniu wyznam, że nie jestem do końca zadowolony z tej recenzji. Kocham tę książkę, kocham cały cykl, a najtrudniej jest pisać o rzeczach, które się uwielbia – nigdy bowiem nie odda się wspaniałości dzieła, które miało taki wpływ na nas samych. Wiele rzeczy pominąłem, inne przedstawiłem po łebkach, obawiam się też, by moja paplanina nie wypaczyła tego, co chcieli nam przekazać don Juan i Castaneda. Bo w tym wszystkim problem poruszony przeze mnie na początku – mianowicie, czy cykl książek o brujo jest zapisem prawdziwych doświadczeń, czy tylko alegorią literacką – nie jest w ogóle ważny. Założę się nawet, że gdyby don Juan czytał te nasze rozważania, pewnie nieźle by się uśmiał, jemu bowiem byłoby wszystko jedno, czy ktoś w niego uwierzył, czy nie. Najważniejsza jest niezaprzeczalna mądrość tych książek i to, w jaki sposób każdy z nas ją wykorzysta. Jeżeli będzie się jedynie zastanawiał nad powierzchnią całości i na tym zakończy swoje rozważania, wtedy lektura nie będzie miała sensu. A przecież to, o czym pisze Castaneda chociażby w "Podróży do Ixtlan" z każdego z nas może uczynić lepszego człowieka, który szanuje swoich bliźnich i inne istoty żyjące na tym świecie. W takim świetle dyskusja, czy Carlos Castaneda naprawdę spotkał Mescalito, wydaje się całkowicie nieważną.

I to jest właśnie siłą tego całego cyklu – przedstawia fundamentalne prawdy w sposób wzruszający i trafiający do serca, nie do mózgu. Kiedy kończysz ostatnią książkę, czujesz smutek, iż więcej już nie poczytasz o don Juanie i jego towarzyszach, którzy potrafią przekazywać swą mądrość z humorem i dystansem. Nie ma tu sensu uruchamiać logiki, bowiem nie w tym rzecz – tu chodzi jedynie o ścieżkę obdarzoną sercem. Nikt nie chce zmuszać Cię do tego, byś uwierzył; nikt nie przedstawi setki argumentów na poparcie swoich tez - sam musisz zdecydować, czy chcesz wykorzystać to, czego nauczał don Juan, czy wyrzucić to wszystko do kosza – i masz do tego pełne prawo.

Bawi mnie również to, że utwory te sprzedały się w milionowych nakładach, a tak naprawdę żaden z nich nie opowiada o ulubionych tematach ludzkości – śmierci, przemocy, miłości, nienawiści, zemście, poświęceniu, bohaterstwie, odwadze... W gruncie rzeczy tego tu nie ma – więc nas, przedstawicieli gatunku homo sapiens, powinno nudzić. A jest zupełnie inaczej. Dlaczego? Czyżby don Juan miał rację? Czyżby była to tęsknota człowieka za tym, co kiedyś było dlań czymś normalnym, a co później utracił? Za jakąś prawdą, o której gdzieś po drodze zapomnieliśmy?

I jeszcze odnośnie do samych "Nauk". Kolejne tomy cyklu są na pewno ciekawsze - autor zrezygnował w nich z opisu rytuałów na rzecz przedstawienia mądrości czarowników, ich sposobu myślenia i patrzenia na świat, jednakże właśnie ta książka jest chyba moją ulubioną częścią przygód Castanedy i don Juana. Nie wiem, dlaczego. Może dlatego, że była pierwsza, że dzięki niej wciągnąłem się w całość? Może dzięki temu, że w taki ciekawy sposób pokazuje nam, iż nasza percepcja, nasz sposób patrzenia na świat, który bierzemy za jedyny prawdziwy, wcale takim nie jest? Może to postaci, może intrygujące opisy kolejnych halucynacji? Nie wiem. W każdym razie – polecam gorąco tę książkę. Nie dość, że po prostu ciekawa i wciągająca, jest również dobrym punktem wyjścia dla nowicjuszy. Jeżeli nie masz zamiaru przeczytać całego cyklu, a zainteresowały Cię przedstawione przeze mnie sprawy, wybierz "Nauki" i "Podróż do Ixtlan" – wystarczą, by poznać w małym stopniu świat brujos. Jeżeli jednak przeczytasz kolejną – musisz dotrzeć do końca, bowiem poznawanie systemu czarowników "po łebkach" może prowadzić do nietrafnych interpretacji, wypaczających lekcje don Juana. I oczywiście musisz trochę pomyśleć nad tym, co przeczytałeś. A jest to przyjemne i pożyteczne zajęcie, zapewniam Cię.

Oczywiście wystawiam tej książce szóstkę. Nie tylko wciąga jak mordoryjskie bagna, ale również uczy kilku mądrych i ciekawych rzeczy.


[Recenzję zamieściłem wcześniej na moim blogu]

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 8534
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 8
Użytkownik: kocio 01.04.2011 11:25 napisał(a):
Odpowiedź na: Fryderyk Nietzsche pisał,... | OLi_10
Pyszna recenzja - wprawdzie się nie zabieram na razie do czytania i nawet nie wiem, czy to moje klimaty, ale akurat wypłynęło to dzieło w moich niedawnych rozmowach i byłem bardzo ciekaw o co w nim chodzi i na czym polega jego legenda. Rewelacyjne wprowadzenie, dzięki!
Użytkownik: OLi_10 01.04.2011 12:13 napisał(a):
Odpowiedź na: Pyszna recenzja - wprawdz... | kocio
Dzięki wielkie za miłe słowo :)

Cóż, ja oczywiście polecam Ci lekturę tej książki, nawet jeżeli to nie Twoje klimaty, bowiem (jak sądzę) każdy w tym utworze znajdzie coś dla siebie, a dodatkowo naprawdę przyjemnie się czyta :)

Serdecznie pozdrawiam!
Użytkownik: paulinarz 03.04.2011 07:52 napisał(a):
Odpowiedź na: Fryderyk Nietzsche pisał,... | OLi_10
Świetna recenzja, a przede wszytkim doskonały wstęp. Czytając go miałam wrażenie, że każde zdanie jest potwierdzeniem tego, co ja również czuję, jak chodzi o dobre książki. Pozdrawiam.
Użytkownik: OLi_10 03.04.2011 13:46 napisał(a):
Odpowiedź na: Świetna recenzja, a przed... | paulinarz
Dziękuję bardzo i serdecznie pozdrawiam :)
Użytkownik: wujek_deusz 04.04.2011 21:42 napisał(a):
Odpowiedź na: Dziękuję bardzo i serdecz... | OLi_10
Świetna recenzja! Rzetelna i zachęcająca do książki.
Użytkownik: OLi_10 04.04.2011 21:45 napisał(a):
Odpowiedź na: Świetna recenzja! Rzeteln... | wujek_deusz
Bardzo dziękuję ;) Serdeczne pozdrowienia :)
Użytkownik: Anima 06.04.2011 13:05 napisał(a):
Odpowiedź na: Fryderyk Nietzsche pisał,... | OLi_10
Serdecznie gratuluję nagrody.
Użytkownik: OLi_10 06.04.2011 16:32 napisał(a):
Odpowiedź na: Serdecznie gratuluję nagr... | Anima
Bardzo dziękuję :)
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: