...czyli długo wyczekiwane zwycięstwo Ani nad Dawidem Grossmanem i jego
Patrz pod: Miłość (
Grosman Dawid (Grossman Dawid))
!
Nie bardzo wiem, od czego zacząć. Wspominałam już wcześniej co nieco o moich zmaganiach z tą książką. Męczyłam ją - w co nawet mi samej ciężko jest uwierzyć - równo pół roku. Zaczęłam w czerwcu. Ciepło, lato, pociąg, drzewa za oknami - a w książce wspomnienia rodziców Momika z "Kraju Tam": jagody, borówki, zachwyt nad tym, że było tam tak pięknie. Aż miło się robiło... To o tym, co widzę za oknem? Naprawdę?
Skończyłam w grudniu. Albo: w obozie koncentracyjnym, w którym niepotrafiący umrzeć Żyd stara się zrobić z tego przekleństwa (bądź daru) użytek i poruszyć sumienia SS-manów. Przepaść wydaje mi się olbrzymia. Chyba że to wina tego, że czytałam tę powieść tak długo i zmieniające się pory roku wpływały na mój odbiór...
Ta właśnie przepaść związana jest z podstawową cechą "Patrz pod: Miłość": NIERÓWNOŚCIĄ. Oczywiście, wiele książek ma lepsze i słabsze fragmenty, ciężko utrzymać jeden (zwł. wysoki ;)) poziom przez cały czas, ale tutaj jest to o tyle wyraźniejsze, że autor podzielił powieść na 4 części. Wszystkie powiązane ze sobą, ale jednak stanowiące odrębne historie.
Pierwsza to historia Momika - dorastającego z Izraelu chłopca, którego rodzice robią wszystko, by nigdy nie dowiedział się, co przydarzyło się Żydom w czasie II wojny światowej. Jeżeli już muszą wspomnieć o tamtych czasach, nazywają Polskę "Krajem Tam", a o wszystkim, co z nią związane, mówią enigmatycznie, tak by wyjawić jak najmniej. Efekt jest, naturalnie, odwrotny od zamierzonego. Chłopiec podsłuchuje strzępy rozmów i próbuje ułożyć je w spójną całość - a obraz, który ostatecznie powstaje w jego wyobraźni, mógłby śmieszyć, gdyby związane z nim dalsze działania chłopca nie były tak dziwne i krzywdzące innych... Bezpośrednim impulsem do "badań" Momika nad "Krajem Tam" jest pojawienie się w domu dziadka Anszela - właściwie brata babci (ja w dzieciństwie nazywałam to "wujek - dziadek" ;)), który żyje we własnym świecie, rozmawiając bez przerwy z "Herrneiglem". Momik zauważa, że dziadek opowiada niewidzialnemu Herrneiglowi jakąś historię i przysłuchuje się jej w napięciu, z nadzieją, że coś z niej zrozumie...
W drugiej części Momik jest już dorosłym Szlojmele, który ma ambicję napisać biografię Brunona Schulza. Cała fabuła opiera się na założeniu, że Bruno uciekł z getta, ukrył się w wodzie, płynął z ławicą ryb, w międzyczasie opowiadając Oceanowi (Oceanie? ^^) historię, która jest zaginionym "Mesjaszem", a obecnie Szlomik przyjeżdża do Polski i usiłuje zmusić Oceanę do zdradzenia treści dzieła... No właśnie. To właśnie ta część odpowiada za to, że ugrzęzłam w tej książce na tak długo. Czytałam, czytałam i nic mi z tego nie wynikało. Po co? Dlaczego? Dodam, że uwielbiam realizm magiczny, oniryzm etc., zaczytuję się Murakamim i pokochałam do razu "Sto lat samotności", ale to, co stworzył w 2. części Grossman, jest nie do pojęcia. Książka na usunięciu całej tej historii nie straciłaby NICZEGO. Pomijając jeden fragment, w którym ryby, wiedzione jakimś dziwnym impulsem, inspirowane telepatycznie przez rybę - dowódcę zaczynają się nawzajem atakować, co odbieram jako alegorię nazizmu i całego hitlerowskiego obłędu, była dla mnie zupełnie niezrozumiała. Jest w biblionetkowej recenzji "Patrz pod: Miłość" zdanie: "Apeluję jednakże do tych, którzy również zastanawiają się po około dwusetnej stronie, czy odłożyć książkę na półkę: nie czyńcie tego!". Przeczytałam je w momencie największego kryzysu, kiedy ugrzęzłam na dobre; otworzyłam książkę i odkryłam, że istotnie, jestem na 197 stronie...
Część trzecia i najlepsza: powrót do przeszłości. Herr Neigel, dowódca obozu koncentracyjnego (Oberstaff... coś. Nie pamiętam), z irytacją dowiaduje się, że jest wśród więźniów Żyd, którego jego ludzie nie potrafią zabić. Wyrzuca z gabinetu podwładnego SS-mana, który przyszedł opisać ten dziwny przypadek i strzela w głowę Anszelowi Wassermanowi. Który... Nie umiera. Nie może umrzeć. Nie wie dlaczego. Kule przelatują tylko przez jego głowę, Anszel czuje w niej dziwne mrowienie, które przynosi ze sobą wgląd w myśli strzelającego - i to wszystko. Neigel jest poirytowany. Ale coś z tym nieszczęsnym Żydem musi zrobić, więc, kiedy odkrywa, że więzień jest autorem opowiadań dla dzieci, które w młodości czytał, zatrudnia go jako ogrodnika i opowiadacza. Anszel Wasserman ma wymyślić Neiglowi historię, kolejny odcinek przygód Dzieci Serca. Neigel chce się zabawić, Wasserman - poruszyć sumienie SS-mana i jednocześnie ukarać go za... Ale to zbyt ważna informacja żeby ją tu wyjawiać. Jednocześnie Anszel rozmawia w myślach z Momikiem, opowiadając mu historie z wcześniejszego życia, życia przed wojną. Może więc cała ta historia jest tylko wytworem wyobraźni Szlojmele, który obserwuje poczynania dziadka będąc w tym samym co on pokoju, a jednak niezauważony ani przez niego, ani przez Herr Neigla?
Czwarta część jest mocno powiązana z trzecią. To jednocześnie Encyklopedia Holokaustu dla dzieci, którą napisał Szlojmele, dalsze losy Anszela Wassermana i historia, którą opowiedział Neiglowi. Jako że jest to encyklopedia, hasła ułożone są alfabetycznie. Tzn., alfabetycznie po hebrajsku - dla mnie, nie mającej zielonego pojęcia ani o tym alfabecie, ani o samym języku, były one po prostu wymieszane. Historia jest więc poszatkowana, niechronologiczna. Opowiadanie i rzeczywistość splatają się, oddziałując na siebie wzajemnie. Niektóre hasła mnie nudziły, przyznaję, i lektura tej części też zajęła mi sporo czasu. O wiele bardziej przypadły mi do gustu fragmenty dotyczące Neigla (patrz: Neigel) niż pokręcone, wycieńczające emocjonalnie opowiadanie Wassermana. Dlatego też i ocena tej części jest niższa.
Jako że każdą z części powieści odbierałam inaczej, oceniłam każdą z nich i wyciągnęłam średnią. 4, 2, 5, 4+, w sumie 15,5, co daje mi trochę mniej niż 4... Ale jednak bliżej niż dalej, więc, a co tam, wystawiłam 4. Głównie ze względu na naprawdę dobrą część trzecią i zapadające w pamięć perełki w części czwartej. Duma i radość Wassermana, kiedy Neigel nazwał go, "jak człowieka", "skurwysynem" ("Nie byłem tak dumny nawet wtedy, kiedy nazwał mnie Herr Wassermanem"). Katastrofa. Dziwne losy Staukego ("Nawet kwiatki panu wyhoduję, panie komendancie"). Tyle fragmentów, które nie wiedzieć czemu utkwiły mi w pamięci...
"Nie, nie patrz pod: Miłość, Szlomik! Kochaj!"
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.