Dodany: 18.12.2010 17:13|Autor: misiak297

Książka: Skaza
Tulli Magdalena

1 osoba poleca ten tekst.

Piękny absurd


Pamiętam, że kiedy „Skaza” Magdaleny Tulli znalazła się w zapowiedziach wydawnictwa W.A.B. stwierdziłem, iż muszę się z tą książką zapoznać. Zaintrygowała mnie. Cóż, zapoznałem się kilka lat później – i zastanawiam się, czemu tyle z tym czekałem? To jedna z najlepszych powieści, jakie zdarzyło mi się ostatnio czytać, jedna z nielicznych prywatnych szóstek 2010 roku. „Skaza” oczarowała mnie od pierwszych słów, porwała od pierwszych zdań. Szybko dałem się uwieść, popłynąłem razem z tą historią, wszedłem w grę, którą jako czytelnikowi zaproponowała mi Magdalena Tulli.

O czym właściwie jest ta powieść? Odpowiedź nie należy do prostych. "Skaza" to książka, która po prostu wymyka się etykietującym interpretacjom, jeden z tych literackich króliczków, których nie da się złapać. Można powiedzieć najprościej, że "Skaza" to powieść autoteliczna, czyli twórczość o tworzeniu. Historia jest od początku zmyślona, tak samo jak miasteczko ułożone z tandetnych dekoracji, rekwizytów z dykty. Tworem imaginacji są również bohaterowie – marionetki w palcach Tulli, a zarazem kolejne role, w które jako pisarka wchodzi. Przy tym wszystkim bawi się opowiadaną przez siebie historią: rozbija ją, wprowadza zamieszanie, mnoży wątki, niszczy, po czym próbuje coś naprawić – jednak pisarskich szwów nie chce wcale ukryć. Tulli jest przekonująca w tym, co robi – i może te wszystkie przejścia z postaci w postać, zdziwienie wobec obecności w świecie przedstawionym przedmiotów, można powiedzieć, „nieobecnych w fakturach odautorskich” (czyli takich, które według autora nie miały się tam znaleźć), a wreszcie podjęcie kwestii roli pisarza wobec dzieła to najlepsza część całej powieści:

„Z pewnego punktu widzenia nie ma zmyślonych opowieści. Każda na koniec, choćby wbrew wszelkim pozorom, okazuje się prawdziwa i nieunikniona. Każda jest sprawą życia i śmierci. Ten, kto przemieszkuje na jej niewidocznym zapleczu, musi przyjąć cały zamknięty w niej ból, bezpański i wspólny, który przelewa się to tu, to tam – bo naczynia, którymi płynie, są połączone. Być może każda z postaci przeklina miejsce, jakiej jej przypadło w udziale, pewna, że ją oszukano. Zdarzenia są śledzone podejrzliwie jak numerki wyskakujące z maszyny do losowania. Ale im głębsza rozpacz i zwątpienie, tym mocniejsza wiara, że jakaś potężna i bezstronna instancja na końcu to wszystko rozsądzi, waży krzywdy, wynagrodzi cierpienia. (…) Jeśli ta historyjka należy do mnie, już tylko zaciskam powieki, żeby nic nie wiedzieć. Czyż nie jestem w niej postacią najostatniejszą z ostatnich, tą, która w końcu musi wziąć na siebie cały ból?”[1].

Tulli tworzy ułożony świat – kreuje go, jako się rzekło, na dykcie, na tandecie, na pewnym pozorze, wreszcie na umowności. Nawiązując do początkowej metafory, można stwierdzić, że na podobieństwo krawca szyje swoją własną rzeczywistość, z odgórnymi (i odwiecznymi) prawami, ustalonym raz na zawsze porządkiem. Skupia się przy tym na kilku(nastu) bezimiennych postaciach, w których psychikę wchodzi. Jednak co się stanie, kiedy w spokojny, poukładany wedle konkretnych praw i rytuałów świat wkradnie się chaos? Bo przecież:

„Bieg spraw ma zresztą stałą skłonność do zbaczania z przewidzianego kursu, do poddawania się niepokojącym komplikacjom”[2].

I właściwie o tym również jest ta książka. W wyniku wprowadzenia dyktatury z jednoczesnym krachem na giełdzie, a także poprzez pojawienie się obcych postaci z ich własnymi historiami, poukładany świat wali się w gruzy. Na scenę wkracza absurd - runą dekoracje z dykty, padną codzienne rytuały, a wreszcie zaczęte zwyczajne historie nie znajdą swojego końca:

„Notariusz zdołał się zwlec rano z łóżka, ale nawet nie dotarł do swojej kancelarii. Policjant rozpoczął obchód, ale go nie skończył. Służąca ugotowała obiad, ale rodzina nie zebrała się przy stole”[3].

Można powiedzieć, że bohaterowie Tulli bardziej przypominają pewne szablony niż pełnokrwiste postaci. Służąca jest brzydka i nieszczęśliwie zakochana, notariusz ma ustabilizowane życie, które umila sobie obłapianiem dziewcząt, policjant wykonuje swoje obowiązki i marzy o awansie, piekarz myśli tylko i wyłącznie o zysku, student prawa folguje rewolucyjnym zapędom. A jednak pewna jednowymiarowość bohaterów nie jest błędem, lecz celowym zabiegiem Tulli. Przedstawia ona świat, w którym jesteśmy postrzegani na zasadzie: „pokaż mi swoje ubranie, a powiem c,i kim jesteś”. Odzienie wespół z powierzchownością stają się naszą wizytówką, ale też naszą maską. Dopiero zdjęcie ubrań gwarantuje wybicie się z przypisanej roli.

Pewna sztampowość postaci jednak idzie tu w parze z nakreśleniem może nie tyle wyrazistych portretów psychologicznych, co opowieści o naturze człowieka jako takiej. W momencie, w którym do miasteczka przybywają uchodźcy, świat dzieli się wyraziście na dwie kategorie: „my” i „oni”. „My” są na swoim, pozostają nieufni, „oni” zostają pozbawieni swego miejsca na ziemi – a do opowieści wszak nie pasują – stają się ofiarami grabieży. Na tym przykładzie Tulli skrytykowała podwójną moralność i obłudę mieszczaństwa (w tym konkretnym świecie). Pokazała, że obcy zawsze znaczy nietolerowany, inny, ktoś, wobec kogo możemy się sami określić jako lepsi:

„Obcy to ktoś inny niż my, dziwaczny, niezwyczajny, nie stąd, spoza naszego ładu, spoza świata naszych wartości i obyczajów, przechodzeń, który chce zostać, dewiant, który szkodzi samym swym istnieniem, wróg, który zdaje się budzić grozę nawet potulnością, potwór, który rodzi odrazę przez swoją niezwyczajność”[4].

Właśnie tymi obcymi – a zarazem tak podobnymi – są uchodźcy, zastraszeni, w swoich „niestosownych” grubych paltach, z cennymi przedmiotami w walizkach i niepewną przyszłością. Zostają oni praktycznie odarci z ludzkiej godności przy milczącej aprobacie członków lokalnej mikrospołeczności. To przypomina aż za bardzo praktyki stosowane przez nazistów wobec Żydów w obozach koncentracyjnych.

Jak się zakończy ta historia? Czy obcy zostaną wygnani, czy znajdą ciepły przyczółek gdzieś w mieścinie? Czy życie powróci do swojego dawnego, utartego biegu? A może zegar cofnie wskazówki? Czy służąca, notariusz, policjant i student prawa znajdą rozwiązanie swoich dylematów? Tego nie zdradzę. Natomiast mogę powiedzieć, że zakończenie jest ostatnią niezwykle przewrotną grą w „Skazie”. Tulli pisze je – i wcale tego nie ukrywa – raczej wbrew wymaganiom konwencji. Streszcza dalsze losy bohaterów, puszczając wodze fantazji, dopisuje im całkiem przypadkowe życiorysy, wszystko domykając na zasadzie „jeśli już musicie mieć, to macie zakończenie – może być na przykład takie? jak wam się podoba?”. Jak celnie pisze w ostatnich słowach:

„Szczęśliwe zakończenia nigdy nie bywają szczęśliwsze, niż to możliwe. Wydawałoby się, że przynoszą tak samo jak wiosenne odwilże, obiecujący początek czegoś nowego, lecz jest inaczej. Odsłaniają tylko przegniłą materię zawiedzionych nadziei. Pomyślne zwroty akcji nie przynoszą ulgi, przeżarte pleśnią niezamierzonych ironicznych znaczeń, nasiąknięte zatęchłą rozpaczą minionych sezonów. I to z nich właśnie, z tych zakończeń, nie kończących niczego, wykiełkują nowe historyjki”[5].

Czym jest zatem tytułowa skaza? Czy to odniesienie do sytuacji wojennej, która rozsadza ułożony świat? A może skazą jest obecność obcych w nieprzeznaczonym dla nich miejscu? A może chodzi tu o skazę w powieści samej w sobie – o te wszystkie szwy na zazwyczaj gładkiej materii epickiej, które nieustannie zdradzają obecność autorki? To już rozstrzygniecie sami.

Jeszcze słowo należałoby napisać o inspiracjach czytelniczych Tulli. Krytycy lokują ją po stronie realizmu magicznego, nazywają ją – chyba słusznie - potomkinią Schulza, cenią za piękny, potoczysty styl, metaforykę prawie ekspresjonistyczną. Myślę jednak, że jakkolwiek „Skazie” nie brak realizmu magicznego w najlepszym wydaniu (postaci schodzące z fotografii – po prostu cudo!), wtrętów rodem ze „Sklepów cynamonowych”, a także pięknej ekspresjonistycznej frazy przywodzącą na myśl prozę Wittlina, to jednak najwięcej czerpie ze stylistyki absurdu. Właściwie odnosi się wrażenie, że czytelnik razem z bohaterami znalazł się w jakimś kafkowskim tyglu (nonsensowne sytuacje, bezimienność postaci, bezsilność wobec odgórnych mechanizmów i społecznych machin). To właśnie ten wszechogarniający absurd zaprawiony realizmem magicznym sprawia, że lektura „Skazy” jest właściwie czymś bardzo ciężkim, niezwykle przytłaczającym, budzącym przerażenie, ale także… fascynującym.

Powiem na koniec, że uwielbiam takie książki – niczym syreny z Odysei uwodzą one odbiorcę, dla którego nie ma ratunku; bo też czytelnik nie znajdzie w prozie Tulli gotowych rozwiązań na pojawiające się zewsząd pytania i wątpliwości. On jest „skazany” na pułapki, które autorka zastawia na każdej stronie. Powieść Tulli się wymyka, nie pozwala sobie przypiąć etykietki, pozostaje nieokiełznana.

Oby więcej takiej literatury! Magdaleno Tulli – chapaeu bas!



---
[1] Magdalena Tulli, „Skaza”, wyd. W.A.B., Warszawa 2006, s. 163-164.
[2] Tamże, s. 176.
[3] Tamże, s. 168-169.
[4] Magdalena Środa, „Postawy wobec obcości”, w: „Literatura, kultura, tolerancja”, red. Grzegorz Gazda, Irena Hübner, Jarosław Płuciennik, wyd. Universitas, Kraków 2008, s. 251.
[5] Magdalena Tulli, dz. cyt., s. 178.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 3894
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 1
Użytkownik: porcelanka 14.09.2013 16:14 napisał(a):
Odpowiedź na: Pamiętam, że kiedy „Skaza... | misiak297
Świetna recenzja! „Skazę” czyta się powoli i długo, pomimo jej niewielkiej objętości. Nie sposób chyba jednak czytać jej inaczej – rzeczywiście przytłacza i fascynuje jednocześnie. Mnie też oczarowała od pierwszej strony;)
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: