Dodany: 02.10.2004 14:56|Autor: Ariel
Stary dwór, nerwowa narratorka i chciwy stryj
Alleluja, skończyłam.
Na "Stryja Silasa" rzuciłam się, gdy tylko go dostrzegłam na Koszykowej. Pamiętałam bowiem wciąż o jego "Carmilli" i spodziewałam się czegoś równie dobrego: niesamowitego, mrocznego, z bohaterami wywołującymi równie sprzeczne uczucia jak Carmilla. Moje rozczarowanie "Stryjem Silasem" było zatem bardzo duże. Zawzięłam się jednak i przeczytałam całą powieść. W miesiąc.
Myślę, że najgorzej na mój odbiór powieści wpłynął wybór narratorki. Jest nią Maud Ruthwyn, dziewiętnastoletnia dziewczyna, równie dokładna w opisywaniu wszystkich wydarzeń, co niedojrzała emocjonalnie, wychowana w ślepym posłuszeństwie wobec swych opiekunów i roztrzęsiona. Wymóg gatunku, jak przypuszczam, ale i jego wada... Kiedy pomyślę, że ta dziewczyna jest dokładnie w moim wieku, robi mi się słabo. Jak dobrze, że nie żyłam w tamtych czasach!
Podczas czytania wyłączyłam zatem myślenie (głównie po to, aby nie wołać co chwila, jaka to główna bohaterka jest naiwna) i zdałam się całkowicie na spostrzeżenia znerwicowanej dziewczyny. W efekcie przez trzy czwarte powieści nie rozumiałam, dlaczego stryj Silas opisywany jest jako demoniczny starzec dybiący na majątek dziewczyny - a jednak dybał... A dopiero po zakończeniu lektury zaczęłam się zastanawiać, dlaczego właściwie ojciec Maud nakazał w testamencie, aby opiekę nad córką przejął człowiek oskarżony swego czasu o morderstwo. Prawda, że stary pan Ruthwyn kochał swego brata i pomagał mu przekonać wszystkich dookoła, że ofiara była po prostu samobójcą (za czym przemawiał fakt, że nikt nie mógł dostać się do jego pokoju), ale żeby wierzyć w niewinność Silasa do tego stopnia, by powierzyć mu własne dziecko? Tylko po to, aby udowodnić wszystkim, że brat został niesprawiedliwie osądzony przez społeczeństwo? Dziwne to i naiwne; ale w tej powieści wszyscy byli naiwni, nawet Madame - okrutna i nieuczciwa guwernantka Maud.
"Stryj Silas" ma niewątpliwie pewne zalety. Dobrze nakreślone postacie obu Ruthwynów, mroczny dwór, z którego nie da się uciec, powoli stopniowane napięcie, narastająca atmosfera zagrożenia przy jednoczesnym niezrozumieniu, co właściwie się dzieje... Na szczególną uwagę zasługuje historia z powozem: jeszcze kiedy ojciec Maud żył, guwernantka dziewczyny wyciągnęła ją na spacer. Maud zagrozili ludzie znajdujący się w pewnym powozie; było to dla niej przerażające przeżycie, zwłaszcza że dziewczyna przekonana była, iż Madame brała w tym wszystkim udział i chciała ją skrzywdzić. Po śmierci ojca biedna Maud spotykała u stryja Silasa ludzi do złudzenia podobnych do tamtych napastników, ale oczywiście wszyscy zaprzeczali, że kiedykolwiek znaleźli się w tym samym miejscu.
Problem w tym, że całość była po prostu rozwlekła. Gdyby była o połowę krótsza, zapewne podobałaby mi się znacznie bardziej. Trzydzieści rozdziałów zamiast sześćdziesięciu pięciu - to brzmi zachęcająco... Tak jednak w XIX wieku nie pisano niczego, a zwłaszcza powieści grozy. Jakoś przecież trzeba utworzyć ten nastrój, prawda? A najlepiej do tego nadają się długie opisy postaci, mroków, pogody... wszystko przeplatane od czasu do czasu wzmiankami o wielkiej, bezinteresownej miłości i zakończone klasycznym wręcz epilogiem, w którym narratorka, już jako szczęśliwa mężatka, podsumowuje całą historię, że do tej pory drży na wspomnienie wszystkich wydarzeń, a następnie wspomina o swoim ukochanym mężu i dziecku, dodając przy okazji kilka zdań o losie, nieszczęściach i ufności wobec Boga. Właściwie podobny styl cechuje "Dziwne losy Jane Eyre" i mogę polecić "Stryja Silasa" wielbicielom Charlotty Brontë - zastrzegając jednak, że Brontë pisała lepiej i ciekawiej.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.