Dodany: 16.11.2010 22:23|Autor: epikur

Na jarmarku


Na tapecie John Updike z "Jarmarkiem domu ubogich". Miałem po raz pierwszy przyjemność przeczytać książkę tego autora. W zasadzie jeżeli chodzi o amerykańskich pisarzy, moje wrażenia co do ich twórczości są pozytywne. A jak było tym razem?

Rzecz dzieje się w tytułowym domu dla ubogich, choć bardziej przypomina on dom starców. Pensjonariusze przebywający tam od dłuższego czasu szykują się do organizacji corocznego jarmarku, podczas którego mają okazję sprzedać różne przedmioty, które sami wykonali - jak choćby cieszące się ogromnym powodzeniem koce czy koszyczki z pestek brzoskwini.

Pensjonariusze mają jednak na głowie jeden wielki problem. A problem ten nazywa się Conner, nowy dyrektor ośrodka. Jego "genialne" pomysły co do udogodnienia życia w tym przybytku swoim podopiecznym, nie zdają egzaminu. Bo jak można pogodzić się z pomysłem oznakowania krzeseł metalowymi tabliczkami z wygrawerowanymi nazwiskami każdego z mieszkańców tego ośrodka? Jeden z bohaterów wyraża się dosadnie: "Zakłada nam tabliczki, żeby mogli nas odstawić do rzeźni, czy co?"[1].

A gdy Conner postanawia wydać Buddiemu, swojemu podwładnemu, polecenie wykonania wyroku śmierci na okrutnie zmasakrowanym po wypadku samochodowym, błąkającym się po okolicach kocie, to i żaden czytelnik nie powinien mieć już najmniejszego złudzenia, że do pozytywnych postaci tego Pana w żadnym wypadku zaliczyć nie można.

Jeżeli chodzi o styl Updike'a, nie przypadł mi szczególnie do gustu. Gustuję raczej w prostocie, bez zbędnego udziwniania. A tutaj była swego rodzaju sinusoida, wprawdzie książkę przeważnie czytałem jednym tchem, przesuwając spojrzenie po zwykłych, dosyć ciekawych, ale raczej prozaicznych dialogach oraz po wartkiej akcji, ale niekiedy irytowały mnie rozbudowane i zagmatwane opisy czy też wdawanie się autora w przydługawe monologi. Chociaż fakt, niektóre były naprawdę godne uwagi i budziły uczucie, powiedzmy, ciekawości, a nawet i podziwu. "W chłodnej kąpieli wczesnego słońca poszczególne sploty łoziny składające się na krzesła odcinały się ostro, spiętrzone w łuk jak rozdzielone węże, zrywając się ku górze i wracając na powrót w plecionkę wikliny"[2]. A więc zaczynamy z grubej rury... No i jeszcze w samej końcówce: "Na terasach pasmowatych chmur czarniawe embriony cumulusów stawały na swych ogonach, niczym koniki morski lub centaury w trakcie swych harców. W końcu złocista otchłań zacieśniała się poprzez nikły turkus w błękitność, i chmury popędzane wieczornym wiatrem wykroczyły z własnych granic"[3].

Trudno mi stwierdzić, czy jest to kontemplacja, czy kicz. Czy Updike pisze to na serio, czy wdaje się z czytelnikiem w jakieś gierki. Raczej to pierwsze. Jednak połączenie dosyć prostej fabuły z tego rodzaju opisami trochę mnie ubodło. Trudno mi było strawić taki zestaw. A może to ja, zwykły czytelnik, jestem przewrażliwiony i zwracam uwagę na jakąś błahostkę, która w porównaniu z całą książką nie ma znaczenia?

Przebywający w domu ubogich starsi ludzie rozważają między sobą sprawy związane z religią, polityką i historią. Mają swoją filozofię i nikt nie ma prawa jej zmienić. Oni także wrośli w nią już dawno. Mówią: "Wzrastamy wstecz, z wiekiem przejmując poglądy naszych ojców, a nawet naszych dziadów"[4].

Mimo dość kontrowersyjnego, jak dla mnie, stylu, "Jarmark domu ubogich" jest ciekawą książką.



---
[1] John Updike, "Jarmark domu uboguch", przeł. Ewa Legocka, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2002, s. 5.
[2] Tamże.
[3] Tamże, s. 167.
[4] Tamże, s. 164.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 858
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: