Dodany: 16.11.2010 12:32|Autor: ostka

Czytatnik: Książkowisko

6 osób poleca ten tekst.

Powrót do Macondo


Niedawna biblioNETkowa rozmowa sprawiła, że poczułam nieodpartą chęć ponownego sięgnięcia po Marqueza. Swojego czasu przeczytałam prawie wszystko i byłam na ogół pod ogromnym wrażeniem. Jak większość czytających przeżywałam okres fascynacji Macondo i rodem Buendia, ale to było dawno, dawno temu, za siedmioma górami, za siedmioma rzekami. Co by tu przeczytać, zastanawiałam się. Jestem w trakcie lektury dwóch dzieł rozmiarów betonowego bloczka, musi to być więc coś niewielkiego, co nie zakłóci zbytnio rytmu pochłaniania literek z opasłych tomisk, jednym słowem coś, co zdołam przyswoić w nie więcej niż parę godzin. No i w ten sposób wybór padł na "Szarańczę", która miała dodatkowo ten plus, że jak już coś powtarzać, to najlepiej od początku. Mogłam co prawda wziąć "Dwanaście opowiadań tułaczych" i poczytywać w międzyczasie, cóż, kiedy oko me zrządzeniem losu spoczęło na "Szarańczy" i tak już zostało. Wybór książki to u mnie bardzo często sprawa impulsu właśnie. Czasami w ten sposób wpadają mi w ręce zadziwiające rzeczy. Wróćmy jednak do "Szarańczy".

Zaczyna się genialnie - cytatem z mojej ukochanej "Antygony". W tym momencie ciśnie się do głowy cała masa wspomnień. Uśmiecham się do siebie teraz i do tego dzieciaka z pierwszej licealnej, który się zachwycił naiwnie "Antygoną", potem, odrobinę już dojrzalej - Kochanowskim , i jeszcze w tej samej klasie - na gruncie bardziej towarzyskim - Marquezem. To z ich powodu właśnie spędziłam pierwszy raz w swoim życiu długie godziny w czytelni na Koszykowej. W ogóle wiele rzeczy robiłam wtedy pierwszy raz w życiu, nie zamierzam jednak o tym pisać, bo są to wspomnienia mające z książkami niewiele wspólnego, albo zgoła nic :) Może tyle tylko, że ponowna lektura jakiejś dawno zapomnianej książeczki przewija w mojej głowie taśmę z filmem sprzed....uuuuuu, wielu lat.

Ok, czyli że mamy najpierw cytat z Antygony o wydanym przez Kreona zakazie grzebania zwłok Polineikesa ( za złamanie zakazu grozi ma się rozumieć ukamienowanie). A dalej... dalej następuje absolutnie doskonały opis gorączki, jaka dotknęła małe, senne Macondo wraz z pojawieniem się Kompanii Bananowej. Uderzająca trafność, precyzja i maksymalna kondensacja osiągnięte za pomocą genialnej metafory. Nie wiem, czy ktoś kiedyś lepiej opisał na dwóch stronach proces puchnięcia miasta, które nie jest w stanie przyjąć w swe mury setek nadciągających codziennie znikąd przybyszów, nie nadąża za zmianami, będącymi konsekwencją niekontrolowanego rozrostu, by wkrótce, po okresie prosperity, znów zapaść się w sobie i spokojnie osiąść w ziemi. To zdecydowanie najlepszy fragment książki, po którym od razu można poznać Mistrza. Mając niespełna trzydzieści lat tymi dwoma stronami Marquez udowodnił, że jest wielki. Czytam raczej dużo, czytam sporo dobrych książek, jednak nieczęsto zdarza mi się obcować z literaturą prawdziwie wielką, taką jak dwie pierwsze strony "Szarańczy".

Następne strony "Szarańczy" to też dobra literatura, może już nie tak wielka, ale zdecydowanie dobra. Jest to misternie skonstruowana opowieść jednego dnia, dnia pogrzebu pewnego doktora, znienawidzonego przez mieszkańców Macondo za to, że kiedyś odmówił pomocy rannym synom miasta, również za to, że był inny,samotny, że za nic miał miejscowe zwyczaje, że nie zadał sobie nawet trudu, by zachować pozory tego, co w Macondo zwano przyzwoitością, za to wreszcie, że go nie rozumieli i nic o nim nie wiedzieli. Dzień pogrzebu miał być dniem zemsty. W zgodnej opinii wszystkich doktor nie zasługiwał na pochówek. Jednak wiele wskazuje na to, że pochowany będzie. Dzień jego pogrzebu został przedstawiony z trzech punktów widzenia: pułkownika - seniora rodu, jego trzydziestoletniej córki i jedenastoletniego wnuka. Najdoskonalsza wydaje mi się relacja dziecka, które na swój sposób próbuje zrozumieć to, co się dzieje i jest w pewnym sensie najbardziej obiektywne, nie znało przecież zmarłego. Jednak dla toku narracji istotniejsze są wspomnienia ojca i córki, dzięki którym poznajemy osobę nieboszczyka. Gdy czytałam "Szarańczę" po raz pierwszy, skończona samotność doktora mnie poruszyła. Pozostali bohaterowie powieści również są samotni, każdy na swój sposób. Wszyscy czujemy się samotni oczywiście, to jeden z podstawowych problemów, z którymi człowiek, zwłaszcza dorastający, musi się uporać (podobno trzeba mieć odwagę, by wygłaszać truizmy; phi, jakoś łatwo mi to poszło). Jak bardzo byśmy nie lgnęli do tłumu, jak bardzo byśmy nie rzucali się w wir zabaw przelotnych, zawsze w końcu dopadnie nas ta zmora i nie raz ze złością spojrzymy w lustro, by mruknąć pod nosem, że nikt nas, kurczę, nie rozumie. Samotność jednak, tak jak ją postrzegam dzisiaj, nie jest siłą destrukcyjną, a raczej budującą, nieodzowną dla rozwoju wewnętrznego, pod warunkiem, że nie jest skończona. Samotność doktora taka właśnie jest: skończona, destrukcyjna, wiodąca na skraj przepaści i samoupodlenia, przestroga dla tych, którzy zanadto z nią igrają. Alternatywę dla niej stanowi małe, podszyte smutkiem rodzinne szczęście, będące udziałem pułkownika, jedynego człowieka darzącego doktora czymś na kształt przyjaźni. Dom, dzieci, codzienna krzątanina niezbędna, by małe domowe szczęście nie rozleciało się w kawałki, prawość, poczciwość, godność, społeczny szacunek. Najtańszy sposób bycia szczęśliwym. Kiedy miałam lat naście, takie spokojne, "łatwe" szczęście mnie mierziło, buntowałam się przeciw niemu i cichemu życiu w ogóle. Nie chciałam żyć w zgodzie z normami ustalanymi przez siejące wokół kołtuński terror zbiorowe monstrum, któremu na imię społeczeństwo. Podobnie jak Canettiego, którym się wtedy zaczytywałam, tłum mnie przerażał. Choćby był złożony z najwrażliwszych, najczulszych, najbardziej niewinnych jednostek, choćby walczył o słuszne sprawy i występował w imię społecznej czy dziejowej sprawiedliwości, zawsze było w nim coś okrutnego, nieludzkiego, bezmyślnego i pierwotnego. Dlatego to doktor, jako posiadacz mrocznej tajemnicy i ofiara tłumu w jednym, mnie fascynował, nie pułkownik. Dziś rzeczywistość wydaje mi się znacznie bardzie zniuansowana. Im jestem starsza, tym bardziej postać pułkownika do mnie przemawia, postać doktora natomiast - przeraża (czyżby doktor ilustrował ciemną stronę mego ja?). Niby ta sama książka, a zupełnie inna lektura. Nie wszystko jednak się zmieniło. Pozostało niezmienne przeczucie fatum, ciążącego nad Macondo oraz jego mieszkańcami, wszystkimi na raz i nad każdym z osobna. Tak jak dawniej Marquez wciąga od pierwszej strony i nie puszcza nawet po przeczytaniu ostatniej. Nic w tym dziwnego, mistrz przecież doskonale stopniuje napięcie, wokół postaci buduje aurę tajemniczości, i mimo że od zakończenia lektury minęło już parę dni, ciągle się zastanawiam, z kim pomyliła doktora żona pułkownika w dniu, w którym doktor przybył do Macondo.

W planach dalsze powtórki z Marqueza, nie wiem tylko, czy mi zapału wystarczy, bo zapał mam zazwyczaj słomiany. Poza tym czeka na mnie morze książek nieprzeczytanych. Pożyjemy, zobaczymy :).

Szarańcza (García Márquez Gabriel)

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 8057
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 21
Użytkownik: carmaniola 20.11.2010 11:31 napisał(a):
Odpowiedź na: Niedawna biblioNETkowa ro... | ostka
O! Mojaś Ty! Miód na moje serce lejesz ;-) Marqueza wielbię, sama już nie wiem odkąd, chociaż przybywa mi nowych fascynacji i bywa u mnie nieco przyprószony popiołem. ;-)

Podobnie ja Ty uważam, że te dwie pierwsze strony "Szarańczy" są najlepsze - są tak rytmiczne, tak obrazowe, że chcąc nie chcąc widzi się rój szarańczy krążący po Macondo. Może dlatego potem, wkraczając w senny nastrój miasteczka czuje się pewien niedosyt i jakby zawiśnięcie zdarzeń w czasie?

Trudno mi się również nie zgodzić z tym, że aura samotności ciąży nad bohaterami powieści. Nie wiem tylko czy faktycznie można mówić o upodleniu doktora... Dla mnie jest on postacią bardzo dwuznaczną, zagmatwaną i trudno mi na jego temat ferować wyroki. Właściwie nie wiemy o nim nic poza tym, że czuł się zagubiony w nowej rzeczywistości, wyalienowany i samotny. Nie znamy tego przyczyn a i jego życie w Macondo przedstawione jest dość mętnie i oświetlone reflektorem niechęci jego mieszkańców, szczególnie zaś Adelajdy. Czy aby na pewno słusznie?

PS. Też zawsze byłam (i jestem) ciekawa kogo przypominał Adelajdzie doktor. Może coś wspólnego z tym miało jego podobieństwo do księdza, który tego samego dnia co on przybył(wrócił) do miasteczka? A może pisarz sam jeszcze nie wiedział - to trochę jakby przymiarka do powieści jego życia i jeszcze nie wszystkie postacie zostały powołane do istnienia. ;-)

I jeszcze ciekawi mnie kim był duch w kapeluszu, którego widywał chłopiec siedzącego na krześle, na którym pułkownik suszył buty.
Użytkownik: ostka 20.11.2010 13:11 napisał(a):
Odpowiedź na: O! Mojaś Ty! Miód na moje... | carmaniola
Marqueza wielbię ci ja równie gorąco, jestem w stanie wybaczyć mu nawet takiego "Generała w labiryncie", który lekko gniotowaty mi się wydał. Ale jak tu nie wybaczyć facetowi, skoro napisał "Sto lat samotności" i "Jesień patriarchy", no i te dwie strony "Szarańczy" oczywiście?

Pisząc o upodleniu doktora, miałam na myśli upodlenie fizyczne. Ot, taki brak precyzji w wysławianiu się (dość często się z tym borykam niestety, za dużo słów ciśnie mi się na język, chociaż pracuję nad dyscypliną.)Po odejściu Meme doktor zamyka się w czterech ścianach, nigdzie nie wychodzi,zaniedbuje higienę, pogrąża się w swoim obłędzie i powoli przeistacza się w cień człowieka, którym niegdyś był. Ta samotność go wyniszcza, wewnętrznie i zewnętrznie. Ja go nie oceniam, co więcej, ja go lubię. Tak jak napisałaś, doktor jest postacią przepięknie dwuznaczną i złożoną. Mieszkańcy Macondo zbyt łatwo ferują wyroki. Tym bardziej na szacunek zasługuje pułkownik.

Co do pytania o to, z kim pomyliła doktora żona pułkownika, to trop z księdzem wydaje się słuszny, nie wpadłam na to, a przecież pułkownik nie raz podkreślał związek tych dwóch postaci. Chociaż zaświtała mi w głowie taka idea, czy by nie przeprowadzić małego śledztwa, może w "Stu latach samotności" znalazłby się ktoś odpowiedni?

W kwestii ducha w kapeluszu siadającego na krześle w kuchni, nie mam bladego pojęcia, kto to mógłby być. Początkowo myślałam, że to może duch doktora, ale potem ta hipoteza odpadła. A może to duch tego kogoś, z kim pomyliła doktora Adelajda? ;-)

PS.
"uważam, że te dwie pierwsze strony "Szarańczy" są najlepsze - są tak rytmiczne, tak obrazowe, że chcąc nie chcąc widzi się rój szarańczy krążący po Macondo. Może dlatego potem, wkraczając w senny nastrój miasteczka czuje się pewien niedosyt i jakby zawiśnięcie zdarzeń w czasie?"

Oj tak, tak. Z ust mi to wyjęłaś. Ta fantastyczna rytmiczność, intensywność obrazu, a potem zawieszenie w czasie. Nic dodać, nic ująć.

Użytkownik: carmaniola 21.11.2010 10:05 napisał(a):
Odpowiedź na: Marqueza wielbię ci ja ró... | ostka
Co do "Generała w labiryncie", to muszę sobie zrobić powtórkę. Mnie też, w pierwszym czytaniu, wydał się mocno nużący. Teraz jednak mam za sobą biografię Bolivara i myślę, że przy drugim podejściu ten "Generał" może wypaść znacznie lepiej.

Zgadzam się z Tobą co do tych fizycznych zaniedbań doktora - zwraca na to uwagę zarówno Adelajda (myślę jednak, że jej zdania na temat doktora nie powinno się zbytnio brać pod uwagę ze względu na jej ewidentną niechęć do niego, jak i niezorientowanie jak rzeczy stoją i pochopne ferowanie wyroków właśnie) jak i pułkownik. Podkreślone, skutecznie dotykają poczucia estetyki czytelnika i tworzą jakby przeciwwagę dla pozytywnych cech bohatera.

Co do podobieństw wydaje mi się, że postać ta może pojawiać się w "Stu latach samotności" i być może nawet, sam Marquez pisze o niej w swojej autobiografii, ale jakoś nie utkwiło mi w pamięci. Szukanie samemu jest o tyle ryzykowne, że pisarz niemiłosiernie wyśmiewa różne rzeczy znalezione przez krytyków w jego dziełach. Ale pobawić się zawsze można. ;-)

A bawiąc się wymyśliłam, że duch w kapeluszu jest duchem zastrzelonego przez dziadka (też pułkownika) Marqueza sąsiada i towarzysza broni (ta scena też w "Stu latach" - przyczyna ucieczki Josego Arcadia i Urszuli). Chociaż w opisach zdarzenia nie ma chyba nic o kapeluszu na jego głowie. ;-)

Użytkownik: ostka 22.11.2010 13:48 napisał(a):
Odpowiedź na: Co do "Generała w labiryn... | carmaniola
Ja tego "Generała" czytałam okropnie dawno temu i naprawdę niewiele pamiętam, pozostało jednak wspomnienie nudy towarzyszącej czytaniu. Wydaje mi się, że generał ciągle dogorywał w hamaku, zażywał kąpieli i popijał coś z tykwy, przemierzając niezmierzone kilometry amerykańskiej ziemi. Mało frapujące to było. Może rzeczywiście uzupełnione o monografię poświęconą Bolivarowi wyda się ciekawsze, nie mniej w moich powtórkach z Marqueza póki co "Generała nie uwzględniam". Inna sprawa, że czytając tę książkę byłam delikatnie mówiąc niedojrzała.

Na samodzielne poszukiwania tajemniczej postaci w "Stu latach samotności" to ja zwyczajnie czasu nie mam. Jakbyś przypadkiem natknęła się na jakiś trop - podziel się wiedzą. A swoją drogą to Marquez ma chyba trochę racji śmiejąc się z krytyków, bo jak by nie było gadanie o książkach to dość śmieszne zajęcie, nieprawdaż? :-) Muszę tę autobiografię łyknąć.

Użytkownik: carmaniola 22.11.2010 15:43 napisał(a):
Odpowiedź na: Ja tego "Generała" czytał... | ostka
Ja "Generała" też dawno czytałam, ale chociaż dojrzała byłam, to mnie mocno znużył. Teraz, po przeczytaniu biografii Bolivara podejrzewam, że jakkolwiek w samej akcji nic nowego nie dostrzegę - no, on wędrował i wędrował z jednego krańca Ameryki na drugi i z powrotem naprawdę, z tym nie da się nic zrobić - trudno uchacha - ale liczę na to, że teraz odkryję w "Generale" swój obraz Bolivara, który Garcia Marquez pomoże mi tylko odczytać. Przedtem był to wyłącznie obraz widziany oczyma pisarza - może teraz, szukając moich wyobrażeń będzie ciekawiej? ;-)

Autobiografia, szczerze mówiąc mnie nie zachwyciła. Sporo w niej co prawda informacji dotyczących "odczytań", ale czegoś w niej było za dużo i natłok szczegółów zacierał to, co mnie interesowało. I chyba więcej szczegółów pamiętam z "Morza utraconych opowiadań" i książki Saldivara Dasso niż z autobiografii pisarza.

Gadanie o książkach to może śmieszne, ale i fajne zajęcie. A że czasem pisarz może się zdziwić kiedy wyczyta o dziwach, które w jego utworach ktoś odnalazł i że mogą go rozbawić do łez, to inna sprawa. Ale jakby pisarz nie wiem jak się natężał, to i tak odbiór dzieła będzie dla czytelnika sprawą zależną od jego cech charakteru i doświadczeń życiowych, i być może zupełnie odmienną od zamierzeń autora. ;-)

Użytkownik: ostka 22.11.2010 17:57 napisał(a):
Odpowiedź na: Ja "Generała" też dawno c... | carmaniola
Rzeczywiście, konfrontowanie wiedzy historycznej z fikcją literacką bywa zajmujące, zwłaszcza, gdy mamy do czynienia z utalentowanym pisarzem, wtedy fakty obrastają ciałem. Zresztą, aby odtworzyć jakiś wycinek przeszłości, oczywiście po bożemu, w oparciu o solidną bazę źródłową, też niezbędna jest wyobraźnia (jak bardzo by historycy się nie spinali chcąc uczynić z historii naukę w sensie pozytywistycznym). A czyjego autorstwa jest ta biografia?

Gadanie o książkach jest śmieszne, zwłaszcza gdy spojrzeć na tę czynność oczyma twardo stąpających po ziemi tzw. realistów, co to uważają, że już czytanie książek jest stratą czasu, a co dopiero gadanie o nich, czy (o zgrozo) czytanie o czytaniu. Niektórzy nigdy nie pojmą, jakie to fascynujące zajęcie. Czasami, kiedy się zapędzę, widzę przerażenie w oczach rozmówców i czym prędzej zmieniam temat rozmowy. Dlatego niech żyje internet! Oczywiście pisarza mogą śmieszyć różne nadinterpretacje. Ale wyobraźmy sobie frustrację literata, który wszystko dokładnie przemyślał, wypieścił w swej głowie przesłanie, a tu pies z kulawą nogą nie chce tego odczytać. Lepsze nadinterpretacje niż brak interpretacji. I w sumie to piękna sprawa, że dzieło jakiejkolwiek ze sztuk nie jest formą zastygłą. Wystawione na widok publiczny trafia w ręce profanów, widowni znaczy, która dokona osądu, przypisze mu walor sztuki bądź nie i nada końcowe znaczenie swoim arbitralnym rozumieniem. Jesteśmy w komfortowej, wyraźnie uprzywilejowanej sytuacji. Biedni ci artyści :-)
Użytkownik: carmaniola 23.11.2010 11:01 napisał(a):
Odpowiedź na: Rzeczywiście, konfrontowa... | ostka
Biografię Bolivara czytałam tu Simon Bolivar (Łepkowski Tadeusz). Bardzo wyważona, autor naprawdę starał się by przedstawić tę postać zarówno z jej pozytywnej strony, jak również ukazać jej negatywne cechy, które miały niemały wpływ na bieg wydarzeń. I tak mi się po głowie wspomnienie kłębi, że marquezowski obraz tego bojownika o wolność kontynentu amerykańskiego jest bardzo zbieżny z jego historycznym wizerunkiem - odbrązowiony znaczy. ;-)

Co do rozmów o książkach, to niech żyje Internet, ale przede wszystkim niech żyją ludzie, którzy czytają i z którymi o książkach porozmawiać można. Nie tylko w Sieci. I co prawda musi być jeszcze spełniony warunek czytania podobnych utworów, ale zawsze jakaś linia łącząca się znajdzie. ;-)
Użytkownik: ostka 23.11.2010 11:38 napisał(a):
Odpowiedź na: Biografię Bolivara czytał... | carmaniola
Tadeusza Łepkowskiego czytałam "Historię Meksyku" (dawno temu, na studiach) i wierzę, że biografia Bolivara jest dobra. A Marquez, z tego co pamiętam, odbrązowił generała na potęgę. W pamięci utkwił mi obraz człowieka wypalonego, zmęczonego życiem, borykającego się z jakimiś poważnymi kłopotami zdrowotnymi. Ten aspekt fizyczny był mocno podkreślony.

Co do rozmów o książkach, to niech żyją ludzie czytający, pełna zgoda. Rozmów "na żywo" nic nie zastąpi, zwłaszcza kiedy odbywają się w jakichś miłych okolicznościach przyrody;-) Tyle, że w Realu coraz trudniej o nich. W czasie studiów było nas wielu. Można było siedzieć i gadać do rana. Potem coś się stało. Jedni wyjechali, inni przestali czytać (czego nie rozumiem zupełnie), tak jak przestali słuchać muzyki, oglądać filmy itd., jeszcze innych przygniotło życie i nie takie bzdury im teraz w głowie (czego też nie rozumiem, bo, jak głosi powszechnie znana prawda, książki wszak są lekiem na całe zło). Teraz jest nas garstka, albo i to nie. Dlatego jeszcze raz zakrzyknę - niech żyje Internet!
Użytkownik: carmaniola 24.11.2010 09:52 napisał(a):
Odpowiedź na: Tadeusza Łepkowskiego czy... | ostka
"Historię Meksyku" Łepkowskiego połknęłam jak indor. ;-) Z Bolivarem było nieco gorzej, ale to raczej właśnie ze względu na dość monotonne (wyłączając pierwszą przeprawę przez Andy) wędrówki Libertadora po kontynencie.

Bolivar Garcii Marqueza i mnie utkwił w pamięci jako człowiek schorowany i zniechęcony do życia. Bardziej mnie chyba jednak interesuje opis wewnętrznych rozmyślań generała na temat władzy. Tak mi jakoś kołacze w głowie, że postać amerykańskiego wyzwoliciela raz jeszcze pozwoliła pisarzowi na pokazanie "amerykańskiej zarazy samotności" i na rozrachunek pomiędzy władzą a samotnością. Wydaje mi się, że czytając po raz pierwszy "Generała" nie zwróciłam uwagi na to, że być może jest to kolejna wariacja "Jesieni patriarchy", choć w nieco innym ujęciu. I mam ochotę to sprawdzić. ;-)

Co do tej "garstki" to ja nie wiem, ja nie wiem... Może dlatego, że "mam pod ręką" rodzinną czytającą garstkę nie odczuwam tego tak mocno. Trochę nam się rozeszły zainteresowania literackie, ale zawsze jeszcze jakiś punkt zaczepny się znajdzie. No i na spotkaniach biblionetkowych zawsze jest okazja by wymienić się poglądami. Jeśli nie próbowałaś zachęcam Cię bardzo!
Użytkownik: ostka 24.11.2010 11:57 napisał(a):
Odpowiedź na: "Historię Meksyku" Łepkow... | carmaniola
Ja też miałam to skojarzenie "Generał" - "Jesień patriarchy". Ponieważ obie książki stoją pod ręką na półce, wzięłam wczoraj "Generała" i zaczęłam go trochę kartkować (nie, żebym czytała). Zdaje się, że rzeczywiście mógłby mi teraz bardziej przypaść do gustu. Więcej mam zainteresowania dla tych "wewnętrznych rozważań", zwłaszcza poświęconych naturze władzy, bo to akurat moja działka (przy czym chodzi o władzę w rozumieniu szerszym, nie ulokowaną w konkretnym miejscu czasu i przestrzeni), trudno jednak oceniać wartość literacką wyłącznie na podstawie rozważań. Swoją drogą "Jesień patriarchy" jest moim zdaniem dziełem tak wybitnym, że trudno do niego jeszcze coś dodać. I z całą pewnością nie jest dziełem nudnym. "Jesień" to jedna z najbardziej zaczytanych na mojej półce książek. Co do "zarazy samotności", to zaraźliwie frapująca jest ta amerykańska dusza, nie sądzisz? Bardzo ciekawie pisał o niej Octavio Paz w "Labiryncie samotności" (znowu labirynt, to jakieś słowo klucz).

Na spotkaniach biblionetkowych nie byłam. Patrząc na przewijające się na forum tematy, odnoszę wrażenie, że te spotkania odbywają się na ogół dość daleko od mojego miejsca zamieszkania (Katowice, Wrocław, Trójmiasto), a ja póki co jestem uwiązana przez pewną malutką osóbkę i trudno mi się wyrwać gdzieś na dłużej, toteż w książkowych dyskusjach "skazana" jestem na mojego (czytającego na szczęście) męża. No ale dzieci mają to do siebie, że rosną, więc jest wielce prawdopodobne, że niedługo się skuszę. :-)

Użytkownik: carmaniola 24.11.2010 12:41 napisał(a):
Odpowiedź na: Ja też miałam to skojarze... | ostka
O, właśnie, właśnie. Te rozważania Bolivara o władzy - a był w tym względzie chyba szczególną mieszanką - mnie też pociągają. O tym pisze Łepkowski, a ja chcę powrócić do widzenia marquezowskiego, bo po pierwsze wydaje mi się, że pisarzowi udało się to uchwycić, pod drugie znamionuje to w jakiś sposób stosunek pisarza i do samego Bolivara, i do władzy.

Nad "amerykańską samotnością" zastanawiam się od jakiegoś czasu - na razie bez rezultatu - czy jest to rzeczywiście rzecz wyjątkowa, czy jedynie dlatego tak znana, że podkreślana przez grono amerykańskich intelektualistów? Pisze o niej Garcia Marquez, pisał Paz i pisał Fuentes; jej odbicie można znaleźć niemal w każdym utworze z tamtego rejonu. Chyba jednak człowiek w ogóle jest dość samotny w otaczającym go świecie i pewnie gdyby zaszczepiony ideą samotności czytelnik szukał jej także w dziełach pisarzy z innych regionów na pewno znalazłby jej ślady, równie głębokie jak w utworach pisarzy amerykańskich. A może "amerykańska samotność" jest odmienna, bo jej korzenie sięgają europejskich przodków, którzy pojawiając się w nowym, całkowicie obcym świecie, utracili część swojej tożsamości a jednocześnie nie zdołali zaadaptować tej nowej cząstki? Nie wiem i być może nigdy nie będę w stanie tego jednoznacznie ocenić. ;-)
Użytkownik: ostka 24.11.2010 15:03 napisał(a):
Odpowiedź na: O, właśnie, właśnie. Te r... | carmaniola
Samotność to w ogóle wielki literacki temat, bo i realnie problem jest wielki, dotyka w mniejszym lub większym stopniu każdego, bez względu na szerokość geograficzną. Większość utworów literackich jest choćby po części o samotności właśnie. Jednak samotność amerykańska ma w sobie coś podwójnie tragicznego, bo jest "zbiorowa", determinuje życie jednostki i zbiorowości. Samotność Europejczyka wydaje się być bardziej indywidualna. Myślę, że masz rację idąc w poszukiwaniu źródeł "amerykańskiej samotności" tropem niedookreślonej tożsamości właśnie. Z jednej strony amerykańscy potomkowie europejskich przodków usiłując określić swą tożsamość muszą siłą rzeczy szukać jej początków w Europie, z drugiej zaś strony tożsamość tę budują w oparciu o bunt wobec tego, co europejskie, ów bunt przecież uczynił z nich Amerykanów. Czytam teraz "Dzieje kultury latynoamerykańskiej" (bardzo przyjemna lektura)i tam właśnie dość dużo miejsca zajmują rozważania na temat tożsamości amerykańskiej, nie tylko w ujęciu historycznym, ale i antropologicznym, bardziej strukturalnym. W każdym razie w karierze "samotności amerykańskiej" na pewno bardzo pomógł fakt, że została zdiagnozowana i opisana przez tak wybitnych twórców, jak Paz czy Marquez (Fuentesa nie czytałam, jak może pamiętasz :-)). Siła tej literatury jest magnetyczna.
Użytkownik: carmaniola 25.11.2010 11:28 napisał(a):
Odpowiedź na: Samotność to w ogóle wiel... | ostka
O, znowu wpadłam w pułapkę i muszę upchnąć w schowku "Dzieje kultury latynoamerykańskiej".
A a propos samotności to znajduję ją właśnie u Austera, którego czytam dzięki Tobie - ale to samotność w tłumie, a iberoamerykańską widzę jako pojedynczego człowieka wśród bezkresnych przestrzeni. Chyba jednak ta samotność stopniowo ujednolica się z tą europejską.

I jeszcze tylko słówko o spotkaniach, bo zapomniałam uprzednio dopisać: wszak spotkania odbywają się wszędzie tam, gdzie są biblionetkowicze. Może sama sprawdź i załóż temat spotkaniowy w Twoim mieście? Warto spróbować, a nuż znajdzie się grupka chętnych? ;-)
Użytkownik: ostka 25.11.2010 12:30 napisał(a):
Odpowiedź na: O, znowu wpadłam w pułapk... | carmaniola
A widzisz, "Dziejów kultury latynoamerykańskiej" nie wrzucisz do schowka, bo ich nie ma w katalogu. To jest kolejny tom z serii PWN-owskiej "Dzieje Kultur", pierwsze wydanie z 2009 roku, pod redakcją Marcina Gawryckiego, zrecenzowane przez wielce szanowanego przeze mnie profesora Marcina Kulę. Praca jest zbiorowa, a autorów zbyt wielu, by ich wszystkich wypisać. Próbowałam wprowadzić tę pozycję do katalogu, ale nie umiem sobie poradzić z tym właśnie, tj. z mnogością autorów. A szkoda, bo to fajna, przystępnie napisana popularnonaukowa praca. Dla osób zorientowanych w temacie niektóre eseje, napisane z myślą o laikach (np. rozdział "Krótkie dzieje Ameryki Łacińskiej"), niczego nowego nie wniosą. Można je potraktować jako wstęp, lub nie czytać wcale. Ale znalazłam tu wiele ciekawych rzeczy, np. esej o latynoamerykańskiej myśli filozoficznej, znakomita jest zwłaszcza część poświęcona społeczeństwu, świetne eseje dotyczące religii, np. religii afrykańskich w Ameryce Łacińskiej (vodou, santeria, szango, candomble, umbanda itd.), rozdział dotyczący płci kulturowej, długo by wymieniać. Nawet o filmie i kuchni można sobie poczytać. Powiedziałabym, że to raczej studium cywilizacji, nie kultury. Cóż, pewnie założenia serii były takie, że ma być kultura, więc jest kultura. Jeśli masz możliwość, przeczytaj.
Użytkownik: carmaniola 25.11.2010 12:38 napisał(a):
Odpowiedź na: A widzisz, "Dziejów kultu... | ostka
A już jest. Właśnie odkryłam, że nie było - znalazłam w katalogach bibliotecznych i dodałam. ;-)
Autorów niestety podanych nie było, więc to zostanie do uzupełnienia. Albo ja wprowadzę, gdy już będę miała książkę w ręce (jest, jest w mojej bibliotece i już zamówiona!), albo gdybyś zechciała to spróbuj wprowadzić sama. Sprawdź po prostu czy są w Biblionetkowym katalogu, jeśli nie to dopisz i potem przyporządkuje się ich do książki. Jakby co, to przylecę na ratunek - dzisiaj mam trochę czasu i będę zaglądać.

PS. I już mnie nie namawiaj, bo jajko zniosę! Zamówiłam i teraz drżę, czy książka do biblioteki wróci i czy będę miała okazję wziąć do rąk. ;-)
Użytkownik: ostka 25.11.2010 23:59 napisał(a):
Odpowiedź na: A już jest. Właśnie odkry... | carmaniola
Oj, dzisiaj miałam kompletnie zwariowany dzień, dopiero teraz mogłam usiąść i spokojnie zajrzeć do Biblionetki (jest za piętnaście dwunasta, w nocy oczywiście). Może jutro zajmę się tymi autorami, ale ich jest co najmniej ze dwudziestu, więc nie wiem, czy jest sens wprowadzać wszystkich.

PS. Gdyby książka nie wróciła do biblioteki, daj znać, coś się wymyśli. :-)
Użytkownik: carmaniola 26.11.2010 09:53 napisał(a):
Odpowiedź na: Oj, dzisiaj miałam komple... | ostka
Bardzo dziękuję za "pomyślunek" - chętnie skorzystam, gdyby książka dostała w bibliotece nóżek. ;-)

A z wprowadzaniem autorów to jest teraz tak, że wpisujemy wszystkich, jeśli tylko mamy dostęp do odpowiedniego źródła.
Użytkownik: ostka 26.11.2010 12:56 napisał(a):
Odpowiedź na: Bardzo dziękuję za "pomyś... | carmaniola
Wprowadziłam autora. Jak przyporządkować mu książkę z katalogu? Nie chcę narobić jakichś głupot;).
Użytkownik: gosiaw 26.11.2010 13:01 napisał(a):
Odpowiedź na: Wprowadziłam autora. Jak ... | ostka
Edytując książkę i przypisując jej odpowiedniego autora/autorów. W razie problemów poczytaj Regulamin i FAQ.
Użytkownik: ostka 26.11.2010 14:52 napisał(a):
Odpowiedź na: Edytując książkę i przypi... | gosiaw
Dziękuję :-)
Użytkownik: carmaniola 26.11.2010 18:45 napisał(a):
Odpowiedź na: Wprowadziłam autora. Jak ... | ostka
Nie poddawaj się i zerknij do pw. ;-)
Legenda
  • - książka oceniona przez Ciebie - najedź na ikonę przy książce aby zobaczyć ocenę
  • - do książki dodano opisy lub recenzje
  • - książka dostępna w naszej księgarni
  • - książka dostępna u innych użytkowników (wymiana, kupno)
  • - książka znajduje się w Twoim schowku
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: