1.11.2010 "Lód i woda, woda i lód" i nie tylko...
Majgull Axellson chyba zostanie moim tegorocznym odkryciem. Co prawda czytałem dopiero "Dom Augusty", ale książka powaliła mnie na czytelnicze kolana do tego stopnia, iż wiedziałem, że po najnowszą książkę szwedzkiej pisarki
Lód i woda, woda i lód (
Axelsson Majgull)
mogę sięgnąć bez zastrzeżeń. Nie zawiodłem się.
Wszystko zasadniczo rozgrywa się na lodołamaczu "Odyn" i zaczyna się jak thriller. Ktoś zakrada się do kajuty Suzanne - która znalazła się na pokładzie "Odyna" w ramach niejasnego programu pomocy artystom - i zostawia jej nader niemiłe niespodzianki. Czy te zdarzenia pomogą jej odnaleźć wenę twórczą? Czy ta historia - której przecież doświadcza na własnej skórze - stanie się podstawą jej nowego kryminału?
Teraz was może zaskoczę - to nie to się liczy. Axelsson jest na to zbyt wyrafinowana. Pod tą powłoczką kryminalną proponuje inną wyprawę. Nieoczekiwany strach, zamknięcie w klaustrofobicznej przestrzeni lodołamacza sprawia, że w Suzanne budzą się dawne lęki, głęboko ukryte fobie. Wracają wspomnienia... Mury, które musieli wznieść wszyscy członkowie rodziny Hallgrenów, aby chronić samych siebie. Samo-nakręcająca z pokolenia na pokolenie się spirala cierpienia. I ten stygmat, którym kolejne matki naznaczają swoje córki - metaforycznego osierocenia, odrzucenia. Dziewczynki, które nie były kochane, same później nie potrafią kochać. Czy kolejne tragedie rozbiją do szczętu tą rodzinę, która swoją samotność, zagubienie i niespełnienie zamiata pod dywan codzienności? A może w tym ciemnym tunelu pojawi się okruch światła? Gorąco Was zachęcam do sięgnięcia po książkę Axellson (którą szerzej omówię w grudniowym "Literadarze"). To proza w którą nie sposób się nie zaangażować. Od tej książki się nie oderwiecie.
A dziś przeczytałem - dzięki pewnej dobrej biblionetkowej duszy -
Dziennik paryski (
Andrzejewski Jerzy). To bardzo ciekawa pozycja i szkoda, że nie doczekała się jeszcze żadnych ocen na biblionetce. To zbiór listów (ubranych w formę dziennika) jakie Andrzejewski pisał do żony i dzieci podczas pobytu w Paryżu. To niepowtarzalna okazja, aby zobaczyć znanego (choć może nieco już zapomnianego?) pisarza "od kuchni". Nie wiem, czy to moja wrodzona ciekaw(sk)ość czy chęć zgłębienia samego twórcy w sobie, ale zawsze lubiłem dzienniki czy listy. Ma się wrażenie obcowania z czymś zakazanym, intymnym, prawda? I chyba to w tym wszystkim jest tak bardzo fascynujące! Można się nieraz uśmiechnąć z rozczuleniem, kiedy autor "Miazgi" czy "Bram raju" obok opisu męki twórczej, trudności z aklimatyzacją skrupulatnie wylicza codzienne menu (np. wino + jajka na twardo - czy to nie diaboliczne połączenie?), zachwyca się widzianymi w kinie filmami, zastanawia się nad tym jaki rozmiar koszul nosi jego syn, a wreszcie... pierze sobie skarpetki. Poza tym nie wiem czy ktoś kiedykolwiek nazwał znaną gwiazdę kina... Elżbietą Taylor.
Wiecie jaka refleksja naszła mnie po lekturze "Dziennika paryskiego"? Może właśnie takie bardzo ludzkie oblicze pisarzy czasem powinniśmy poznać.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.