Dodany: 20.11.2006 17:29|Autor: dot59Opiekun BiblioNETki

Książka: Emma
Austen Jane

1 osoba poleca ten tekst.

Poskromienie Panny Przemądrzałej


Sięgając po powieści Austen po raz pierwszy, całe lata temu, mimowolnie „zaprogramowałam się” na nieskomplikowane romanse, pełne achów, ochów, westchnień i reweransów, i – przyznaję ze skruchą – nie byłam skłonna dostrzec w nich niczego więcej. Dopiero gdy na fali niedawnej mody na ekranizowanie całej spuścizny pisarki postanowiłam odświeżyć sobie znajomość z jej twórczością, dotarło do mnie, jak bardzo się myliłam. Teraz biorąc do ręki kolejny tytuł, czy to przeczytany w odległej przeszłości, czy jeszcze nieznany, zastanawiam się tylko, które tym razem przywary angielskiego ziemiaństwa z początków XIX wieku wzięła autorka na warsztat.

W przypadku „Emmy” odpowiedź jest stosunkowo prosta. Po przeczytaniu pierwszych kilkunastu stron orientujemy się, że na celowniku pisarki znalazła się przede wszystkim tytułowa bohaterka – panna powszechnie uważana za bardzo inteligentną, ale w rzeczywistości przede wszystkim przemądrzała, obdarzona wybujałą fantazją, mająca o sobie nader wygórowane mniemanie, idące w parze z przeświadczeniem o nieomylności własnych sądów i o prawie do wyrokowania, co dla kogo najlepsze. Gdyby przy tym pozbawiona była urody i wdzięku, byłaby zapewne istną zakałą towarzystwa; ale że ma te przymioty w obfitości, a ponadto pochodzi z powszechnie szanowanej rodziny, wszyscy wokół przyjmują jej wtykanie nosa w cudze sprawy za dobrą monetę. No, prawie wszyscy – bo z wyjątkiem brata szwagra, który z racji wieku, powinowactwa i deklarowanej przyjaźni pozwala sobie czasem skrytykować postępowanie nieznośnej pannicy. Ale i Jerzy pozostaje pod urokiem Emmy, tyle że jest to zauroczenie świadome, dostrzegające zalety, a nieprzesłaniające wad...

(UWAGA: zawartość dwóch następnych akapitów zdradza pewne ważne szczegóły rozwoju akcji, zatem osoby, którym znajomość podobnych faktów mogłaby popsuć przyjemność lektury, proszone są o ich ominięcie).

To, że Emma potrafi owinąć sobie wokół palca zramolałego papcia, wychodzi panu Woodhouse'owi tylko na dobre, wyrywając go od czasu do czasu z marazmu i hipochondrii, w których tkwi od śmierci żony, a bodaj i dłużej. Ale gdy przyjrzymy się jej poczynaniom w stosunku do nowej przyjaciółki, budzi się w człowieku przemożna ochota nauczenia jej moresu. Emma bowiem zachowuje się wobec Harriet, jakby ta była jakąś kukłą pozbawioną własnych uczuć i własnego zdania, w dodatku z nieznośną protekcjonalnością osoby „dobrze urodzonej”, która tylko dla własnego widzimisię dopuściła do swego towarzystwa kogoś niżej postawionego w groteskowej hierarchii społecznej. O, tak, panna Woodhouse wie, co dla kogo stosowne – więc kiedy biedna Harriet zwróci oczy na młodzieńca ze sfery jeszcze odrobinę niższej, troskliwa przyjaciółka dotąd będzie jej sączyć do ucha złośliwości pod adresem Roberta i jego rodziny, aż ta odrzuci jego awanse, będąc święcie przekonana, że czyni to z własnej inicjatywy. Nie dość tego, Emma zechce połączyć ją w parę z nieżonatym pastorem, czego konsekwencje wkrótce odczuje cała trójka... Gdybyż to jedno niepowodzenie ją zraziło! Ale, niestety, Emma ma jeszcze w zapasie sporo wyobraźni i sporo dobrych intencji... a niezupełnie dobrych przynajmniej tyle samo... Musi pokazać nowej pastorowej – osobie „znikąd”, która ośmieliła się popsuć jej szyki i w dodatku sama próbowała się z nią zaprzyjaźnić – gdzie jej miejsce; musi znaleźć jakąś słabość w nieskazitelnej Jane, sierocie bez majątku, ale za to z doskonałymi manierami i z talentem muzycznym, którym się wszyscy zachwycają, pozostawiając ją, Emmę, na uboczu; musi wreszcie zakręcić się koło najciekawszego, bo najzamożniejszego, dobrze ustosunkowanego i towarzyskiego kawalera...

Oczywiście, autorka znajdzie w końcu sposób na utarcie nosa zarozumiałej pannie, w następstwie czego Emma spokornieje, nauczy się inaczej spoglądać na ludzi i nie ingerować nieproszona w ich życie. Ale zanim to nastąpi, zobaczymy jeszcze niejedną przepyszną scenę, podelektujemy się niejednym doskonałym studium postaci... Oto pan Woodhouse, wykapany molierowski „chory z urojenia”, uwięziony w klatce splecionej bardziej z obaw i przesądów, niż z rzeczywistej słabości ciała, nieustannie zamęczający innych rozmowami o chorobach i pouczeniami na temat szkodliwości przeciągów oraz wieprzowej pieczeni... Oto panna Bates, więdnąca u boku leciwej i schorowanej matki, znajdująca rekompensatę za swe staropanieństwo w obdarzaniu serdecznościami każdego, czy tego pragnie, czy nie, a przy okazji w zagadywaniu go na śmierć... Oto Harriet, sentymentalna gąska, zakochująca się na zabój we wszystkich po kolei kawalerach w okolicy, oblewająca rzęsistymi łzami każde niepowodzenie i kolekcjonująca pamiątki w rodzaju niezużytego przez niedoszłego ukochanego kawałka plastra...

Zabawa jest naprawdę przednia, a kunszt autorki w szkicowaniu sylwetek bohaterów – nawet drugo- i trzecioplanowych – niezrównany.

Przyjemność zepsuła mi cokolwiek tylko niekonsekwencja tłumaczki w stosunku do imion bohaterów. O ile bowiem postacie pań zachowały bez wyjątku imiona oryginalne, co najwyżej w delikatnie spolszczonej pisowni (Izabella), o tyle z panami sprawy mają się bardzo różnie. Stangret James i Frank uchronili się przed translatorską ingerencją, John Knightley pozostał Johnem tylko w rozdziale 5, dalej zmieniając się w Jana, natomiast jego brat i synowie od początku noszą imiona spolszczone (Jerzy, Jaś, Henryczek). Zapewne też w tłumaczeniu powstała jedna nieścisłość stylistyczna, utrudniająca zrozumienie roli poszczególnych osób w pewnym przedsięwzięciu („nastąpiła wyraźna poprawa w zachowaniu pani Elton i pastorowa dała jej spokój; przestała narzucać pannie Woodhouse swą przyjaźń, nie żądała też, by Emma pod jej kierunkiem patronowała pannie Jane Fairfax, dowiadywała się jedynie, na równi ze wszystkimi, co pani Elton czuje, co zamyśla i co uczyniła dla swej protegowanej”[1]; nieznającym jeszcze książki wyjaśniam, że Emma = panna Woodhouse, pastorowa = pani Elton).

Następną rzeczą, jaką zrobię w wolnym czasie, będzie poszukanie innego wydania książki i sprawdzenie, jak też poradziła sobie z tymi kwestiami najlepsza polska tłumaczka Austen, Anna Przedpełska-Trzeciakowska...



---
[1] Jane Austen, „Emma”, przeł. Jadwiga Dmochowska, wyd. Oficyna Wydawnicza Comfort, Warszawa 1991, s. 197.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 11484
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 3
Użytkownik: misiak297 23.11.2006 00:01 napisał(a):
Odpowiedź na: Sięgając po powieści Aust... | dot59Opiekun BiblioNETki
Świetna recenzja! Dziwię się, że nie ma jej w polecankach:)
A polecam przekłady Anny Przedpełska-Trzeciakowska. Świetnie tłumaczy - wyczuwa Austen po prostu.
Użytkownik: dot59Opiekun BiblioNETki 23.11.2006 18:22 napisał(a):
Odpowiedź na: Świetna recenzja! Dziwię ... | misiak297
No wiem, wiem, tylko że tym razem w bibliotece się spieszyłam, i wyciągnęłam książkę z półki nie sprawdzając wydawcy i tłumacza...
Użytkownik: --- 23.11.2006 00:41 napisał(a):
Odpowiedź na: Sięgając po powieści Aust... | dot59Opiekun BiblioNETki
komentarz usunięty
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: