Przedstawiam
"KOTY, KOTY SĄ MIŁE", czyli KONKURS nr 27, który przygotowała
Gosia Wolniewicz:
Wspólnie z moją rosyjską kotką
Pandorą przygotowałam
25 fragmentów. Mnóstwo łatwych, trochę trudnych… Czyli dla każdego coś pysznego. "Dla jaszczurek smaczny żurek i orzechy dla wiewiórek".
Regulamin konkursu:
Surowo, pod karą dotkliwego podrapania przez Pandorę,
zabrania się wszelkiego podpowiadania. W przypadku dużych trudności z rozpoznaniem fragmentów przewidywane są oficjalne podpowiedzi na forum. Wszelkie publiczne komentowanie fragmentów, mruczenie z zadowolenia, względnie syczenie i jeżenie sierści, czy nawet prychanie pod adresem organizatorki konkursu jest mile widziane lub co najmniej akceptowalne.
Odpowiedzi należy przysyłać mailem na adres [...] w terminie
do poniedziałku, 25 września 2006, do północy. Maila należy zatytułować
koty – nick, gdzie nick jest imieniem na jakie dany użytkownik reaguje w BiblioNETce. ;) [*]
Odpowiedzi można przysyłać hurtowo lub detalicznie, mając pewność, jakiekolwiek przekonanie lub nawet całkowity brak przekonania co do sensowności odpowiedzi. Na konkursowe koty polujemy humanitarnie, ograniczając się do
maksymalnie 3 strzałów w jeden fragment. W zamian za to można liczyć na potwierdzenie celności strzałów i podpowiedzi, które kotki powinny wydawać się znajome. W przypadku gdy ktoś nie afiszuje się ze swoimi kocimi znajomościami i ukrywa oceny, podpowiedzi z braku możliwości technicznych nie otrzyma.
Jeżeli ktoś w ciągu 24h od czasu wysłania odpowiedzi nie otrzyma ode mnie żadnego potwierdzenia to proszę głośno miauczeć na forum. Aczkolwiek w czasie weekendu proszę być trochę bardziej wyrozumiałym.
W przypadku każdego fragmentu należy podać autora i tytuł. Jeżeli imię lub imiona kotów są znane to należy je podać odpowiadając na pytanie dodatkowe. Punktacja jest oczywista – można zdobyć po jednym punkcie za autora, tytuł i odpowiedź na ewentualne pytanie dodatkowe. Jeżeli fragment pochodzi z jakiegoś opowiadania to należy podać jego tytuł. Za tytuł zbioru przysługuje pół punktu. A zatem do zdobycia jest maksymalnie
59 punktów.
O tym kto zajmie jaką półke na finałowym kocim drzewku zdecyduje czas nadesłania ostatniego maila z co najmniej jedną prawidłową odpowiedzią.
[*] W przeciwieństwie do kotów, które imiona mają po to, żeby wiedzieć na jakie nawoływania na pewno nie reagować.
A jakie są literackie koty? "I kudłate, i łaciate, pręgowane i skrzydlate…" chciałoby się zaśpiewać. To może przesada, ale zaraz się przekonamy, że koty w literaturze bywają naprawdę rozmaite.
UWAGA!
Odpowiedzi nie zamieszczamy na Forum! Wysyłamy mailem!
FRAGMENTY KONKURSOWE
1. Jak to wszystko się zaczęło?
Wszystko (powie wam o tym każdy historyk) zaczęło się dobrych parę tysięcy lat temu, od Egipcjan, którzy z jakiegoś powodu – przypuszczalnie w grę wchodziło otumanienie spowodowane przez klimat albo szaleństwo wywołane budowaniem zbyt wielu piramid – uczynili ze zwykłego łapacza myszy obiekt religijnego kultu, patrona kociąt faraona i głównego bożka. Koty, rzecz jasna, które od samego przyjścia na świat są niezmiernie z siebie zadowolone, uznały, że wszystko to jak najbardziej im się należy, i bez najmniejszego skrępowania zajmowały honorowe miejsca podczas przyjęć wydawanych przez króla Tuta, pozwalały by smarowano im łapy wonnymi olejkami, zrezygnowały z łapania myszy na rzecz całkowitej bezczynności i, ogólnie rzecz biorąc, stały się jeszcze bardziej nieznośne niż do tej pory. I tak jest do dzisiaj.
2. Są też alternatywne teorie.
- Niech pan mnie przestanie obserwować – rzekł Lyman – I jego też. Jeszcze ktoś pomyśli, że pan jest kotem.
- Dlaczego znów kotem? Dlaczego ktoś miałby... czy jestem podobny do kota?
- Przecież mówiliśmy o kotach. A koty ich widzą. Nawet rozebranych. I nie lubią ich.
- Kto nie lubi czego?
- Kogo. Jedni drugich, i to doprowadza Marsjan do szału. Mam taką teorię, że zanim przyszli Marsjanie, światem rządziły koty. A zresztą wszystko jedno. Niech pan zapomni o kotach. To może być sprawa poważniejsza niż się panu wydaje.
3. Niektórzy bardzo lubią koty,
Kociąt wystarczyło akurat, by jeden mógł być w Z. P. i jeden w Ś., i jeden w P. Kociątko dla nas wybrał L. Było całe w cętki, z białą plamką na czole. B. i A. dostały zupełnie białego kotka, a kot O. był cały czarny. Gdy nasze ubrania wyschły, poszliśmy z naszymi kociętami do domu. Cieszę się, że mamie kotków został choć jeden kotek. W przeciwnym razie nie miałaby zupełnie dzieci. Nazwaliśmy naszego kotka X. B. i A. nazwały swego Y., a O. swego - Z. Żadna z mamuś nie powiedziała nic, gdy przyszliśmy do domu z kociętami - wolno nam więc było je mieć.
Podaj imiona kotów
4. I nawet się im zwierzają.
- Zgadnij opiekunie, co przyniosłam w tej chusteczce?
- Zapewne kwiaty, Joasiu?
- O, nie! To nie kwiaty. Patrz!
Patrzę i widzę mały szary łebek wystający z chusteczki. To głowa burego kotka. Chusteczka rozchyla się, zwierzątko zeskakuje na dywan, otrząsa się, nadstawia jedno ucho, drugie i ostrożnie przygląda się miejscu i osobom. (...)
- Joasiu – rzekłem – twój protegowany ma smutną minę, jest z natury skryty i podstępny, życzyłbym sobie, aby w grodzie książek nie dopuścił się czynów, które zmusiłyby nas do odesłania go z powrotem do apteki. Tymczasem trzeba dać mu imię. (...)
- No więc jeśli chcesz, Joasiu, nazwijmy go X. Nie pojmujesz jeszcze skąd się to imię wzięło. Ale kot angorski, który poprzedził go w grodzie książek i któremu miałem zwyczaj zwierzać się – bo była to mądra i dyskretna istota – zwał się Y. Naturalne jest, aby z tamtego imienia powstało drugie i by X nastąpił po Y.
Podaj imiona kotów
5. Inni mają kota na punkcie kotów.
X. wczepiła pazury w korę i przywarła do gałęzi. Miauknęła ponownie, nieco głośniej.
- Ojej, ona się boi - powiedziała pani M. z lekkim niepokojem. -Niech ona wróci! X., chodź, kici, kici! Chodź, kochanie moje, kotuchna, wracaj do pani! Chodź! Kici, kici, kici!...
I tu ujawnił się dramat. X. nade wszystko w świecie chciała wrócić do pani, okazało się to jednakże niewykonalne. Wejść na górę, wlazła, ale w żaden absolutnie sposób nie umiała zejść na dół. Usiłowała pełznąć tyłem, jedna tylna łapka ześliznęła się z gałęzi, kotka straciła równowagę i omal nie spadła. To przeraziło ją ostatecznie. Miauknęła rozpaczliwie, rozdzierająco, rozpłaszczyła się i wszystkimi pazurami przywarła do gałęzi, nie śmiąc uczynić najlżejszego ruchu.
Pani M. przeraziła się tak samo.
- Boże! - krzyknęła tragicznie. - Ona spadnie! K. ...!!! (…)
- K., zrób coś! Ona spadnie, zabije się...!!! Jezus Mario, X., nie ruszaj się, kotuchna, złoto moje, nie płacz! Nie płacz!!! K., wejdź po nią...!!! (…)
- Na głupie drzewo nie umiesz wejść! Jej się coś stanie, ja tego nie przeżyję! Wejdźże, pomóż jej! Zdejmij ją stamtąd!
- Co ty sobie wyobrażasz, że ja jestem małpa? - zdenerwował się pan K. - Nie wożę w samochodzie słupołazów! Połóżmy coś pod drzewem, słomę, gałęzie... Nic jej się nie stanie, nawet jak zleci!
Pani M. zaprotestowała ogniście, lżąc męża mianem zimnokrwistego kata. Jeśli X. spadnie na gałęzie, może sobie wybić oko. Potłucze się, złamie nogę, dozna obrażeń wewnętrznych. Jeżeli już ma spadać, to tylko na coś miękkiego. Bardzo miękkiego!
- Przywieź kołdry! Nie, poduszki! Jedź do domu, przywieź wszystkie poduszki, kołdry, piernaty, przywieź moje futra!!! I twój kożuch!!! Prędzej, na litość boską, na co jeszcze czekasz, ona się długo nie utrzyma! Jedźże natychmiast!
Podaj imię kotki
6. Niektórzy za to szczerze ich nie znoszą.
Pokój wychodził na małą poprzeczną ulicę, gdzie koty spały w cieniu murów. Ale co dzień po obiedzie, gdy całe miasto drzemało w upale, na balkonie z drugiej strony ulicy zjawiał się mały staruszek. Wyprostowany i srogi w swym ubraniu o wojskowym kroju, z włosami białymi i zaczesanymi starannie, wołał na koty „Kici, kici”, w sposób powściągliwy i zarazem łagodny. Koty podnosiły oczy blade ze snu, nie ruszając się jeszcze. Staruszek darł papier na małe kawałki nad ulicą i zwierzęta, znęcone tym deszczem białych motyli, zbliżały się na środek jezdni, wyciągając z wahaniem łapy ku ostatnim skrawkom papieru. Mały staruszek pluł wówczas na koty z siłą i precyzją. Gdy plwocina osiągała swój cel, śmiał się.
7. Lubić koty też można rozmaicie.
Wcale nam nie przeszkadzało, że to kot, prawda, P.?
- Tak, ale on był niczyj. A to jest Pirat!
- To był Pirat! A teraz to jest zwykłe mięso.
- To wy złapaliście tego kota? - spytał B., nie mogąc opanować złości. - Jakieś pół roku temu?
- Nie. Tamto było na Jawie.
- Ach tak - rzekł B. Po chwili jego wzrok spoczął na K. - Powinienem się był domyślić - wybuchnął. - To twoja sprawka, sukinsynu. Polowaliśmy na tego kota przez cztery godziny!
- Nie masz się o co złościć, Don. Przecież to my go zdobyliśmy. Grunt, że zwycięstwo zostało przy Ameryce.
8. Odpowiednio przyprawione...
Mieszkałem raz w jednym domu z pewnym pasztetnikiem, człowiekiem przyjemnym i wcale niegłupim. Ten umiał robić pasztety! Mniejsza o to, z czego. Raz, kiedym się już z nim zaprzyjaźnił, mówię mu: - Ależ macie tu stado kotów, panie B. – A! – odpowiada – to prawda; wiele mam kotów – powiada, mrugnąwszy do mnie – są ludzie, co lubią koty. Ale to – powiada – jeszcze nie ich pora, trzeba czekać do zimy. – Nie ich pora? – Nie – powiada – Gdy owoc dojrzewa, kot chudnie. – Cóż to pan wygaduje? – powiadam. – Nic z tego nie rozumiem. – Widzi pan – powiada – nie chcę należeć do zmowy rzeźników podnoszących cenę mięsa dla ubogich ludzi. Panie W. – powiada, ściskając mi rękę uprzejmie i szepcząc do ucha – panie W. – powiada – nie powtarzaj pan tego; ale przyprawa to wszystko; wszystkie moje pasztety są z tych szlachetnych zwierząt – wskazując na pięknego kotka. – Przyrządzam je jak wołowinę, cielęcinę albo siekankę, według gustu konsumenta. Lepiej jeszcze – powiada – mogę zrobić wołowinę z cielęciny albo cielęcinę z siekanki, albo z obu baraninę, byle mi na trzy minuty przedtem konsument powiedział, czego sobie życzy.
9. Wszystkie koty na świecie, jak wiecie, obyczaje miewają jednakie
- Jakżebym chciała mieć tu przy sobie X. - rzekła A. na wpół do siebie. (...)
- A któż to jest X., jeśli wolno wiedzieć? - spytała Papużka.
A. odpowiedziała z zapałem, była bowiem zawsze gotowa wychwalać swego ulubieńca:
- X. to nasz kot. Nie możecie sobie wyobrazić, jak świetnie łapie myszy! A jak się ugania za ptakami! Jeśli tylko dojrzy jakiegoś ptaszka, to na pewno schwyta go i pożre!...
Słowa A. wywołały ogromne poruszenie wśród obecnych. Niektóre ptaki uciekły natychmiast. Pewna stara Sroka otuliła się bardzo starannie skrzydłami, mówiąc:
- Będę musiała już iść do domu. Dzisiejsze powietrze wyraźnie szkodzi mi na gardło.
Kanarek zawołał drżącym głosikiem do swych dzieci:
- Chodźcie, moje drogie! Już najwyższy czas, abyście leżały w łóżeczkach.
Pod różnymi pretekstami ptaki rozbiegły się i A. została po chwili sama.
- Jaka szkoda, że wspomniałam X.! - rzekła ze smutkiem. - Nikt go jakoś tu na dole nie kocha, ale ja mimo to przysięgłabym, że jest to najmilszy kot na świecie!
Podaj imię kota
10. Czasem są to zwykłe koty, nawet anonimowe,
Wciąż tuliła do siebie kota.
- Biedny przybłęda – powiedziała, głaszcząc go po łebku. – Biedny bezimienny przybłęda. To trochę uciążliwe, że nie ma imienia. Ale nie mam prawa nadawać mu imienia, musi poczekać aż będzie do kogoś należał. My dwoje po prostu spotkaliśmy się kiedyś nad rzeką i wcale do siebie nie należymy. On jest zupełnie niezależny i ja też.
11. Czasem bardziej niezwykłe, bo wielojęzyczne.
Kot to był uczony wielce,
a siadywał na zapiecku,
pomrukując sobie z cicha
po łacinie i po grecku.
Podaj imię kota, o którym mowa
12. Czasem matematyczne.
Podczas występu kota-rachmistrza zawsze wychylali się, aby go zobaczyć, bo było to bydlę niewytłumaczalne, już dwa razy rozwiązał mnożenie, zanim zdążyła podziałać sztuczka z walerianą. T. był zdumiony i prosił wtajemniczonych, aby go obserwowali. Ale dzisiejszego wieczoru kot był wręcz katastrofalnie ogłupiały i liczył zaledwie do dwudziestu pięciu. Paląc papierosa w jednym z przejść na scenę, T. i O. zdecydowali, że prawdopodobnie brak mu fosforu, na co należałoby zwrócić uwagę szefowi. Dwóch klownów, nienawidzących kota bez żadnej przyczyny, wygłupiało się tańcząc naokoło platformy, na której kot czyścił sobie wąsy w świetle rtęciowych lamp. Przy ich trzecim okrążeniu, pod akompaniament rosyjskiej piosenki, kot wystawił pazury i skoczył do twarzy starszemu. Publiczność jak zawsze nieprzytomnie oklaskiwała numer. Wziąwszy wózek klownów, dyrektor zrewindykował kota, im zaś wlepił karę za prowokację.
13. Nie mówiąc już o elektrycznych.
- Co tam masz? – spytał pan S.?
- Kot ze zwarciem w zasilaniu. – I. postawił klatkę na zasypanym dokumentami biurku szefa.
- Po co mi go pokazujesz? – zdziwił się S. – Zanieś go na dół, do warsztatu Milta. – Jednak po chwili namysłu otworzył klatkę i wyciągnął pseudozwierzę. Kiedyś sam był technikiem remontowym. I to bardzo dobrym.
(...) Zdjął pokryte pyłem okulary i bez ich pomocy zaglądał do na wpół otwartego pyszczka. (...)
- Ten kot - oznajmił w końcu S. – nie jest sztuczny. Wiedziałem, że coś takiego kiedyś się zdarzy. I już nie żyje.
14. A bywają i terapeutyczne.
Uratował mnie kot.
Jego pyszczek ukazał się nagle przede mną między polanami i przez chwilę patrzyliśmy na siebie ze zdziwieniem. Było to nieprawdopodobnie brzydkie kocisko, wyliniałe i pokryte liszajami, z sierścią przypominającą w barwie pomarańczową marmoladę, z uszami w strzępach, w wyglądem rzezimieszków otrzaskanych z życiem i doświadczonych, jakiego nabierają w końcu stare koty pod wpływem licznych i różnorodnych przygód.
Przez chwilę przyglądał mi się uważnie, po czym bez wahania zaczął lizać mnie po twarzy.
Nie miałem żadnych złudzeń co do pobudek tej nagłej czułości. Na policzkach i na podbródku miałem jeszcze resztki makowca przylepione łzami. Pieszczoty te nie były więc w najmniejszym stopniu bezinteresowne. Było mi to jednak obojętne. (…)
Kiedy kocur zakończył swoje karesy, poczułem się o wiele lepiej. Świat ofiarowywał mi jeszcze pewne możliwości i przyjaźnie, których niepodobna było lekceważyć.
15. I będące ilustracją do rozważań lingwistycznych.
– Słuchaj no, Jim. Czy kot mówi tak, jak my mówimy?
– Nie, skądże!
– No, a czy krowa mówi jak my?
– Też nie mówi.
– A czy kot mówi jak krowa albo krowa jak kot?
– Nie.
– Czy to jest naturalne i słuszne, że każde z nich mówi inaczej i po swojemu?
– Pewnie, że tak.
– A czy to nie jest naturalne i słuszne, że krowa i kot mówią inaczej, niż my mówimy?
– No chyba!
– W takim razie dlaczego to ma nie być naturalne i słuszne, żeby Francuz mówił inaczej, niż my mówimy. Odpowiedz mi, Jim!
– Czy kot to człowiek, H.?
– Nie.
– To w takim razie jaki byłby sens, żeby kot mówił jak człowiek? A czy krowa to człowiek? Czy może krowa to kot?
– Nie, krowa to ani człowiek, ani kot.
– To w takim razie też by nie miało sensu, żeby krowa mówiła jak człowiek albo jak kot. Czy Francuz to człowiek?
– Tak.
– Ano właśnie. To czemu, u diabła, nie mówi jak człowiek? Teraz ty mi na to odpowiedz.
Wiedziałem, że szkoda słów – niełatwo jest przekonać Murzyna. Więc dałem spokój.
16. Niektóre bywają wykorzystywane w tajemniczych obrzędach,
Nuże, mówię do ciebie, nędzniku — i wyrwał S. widoczne dobrze zawiniątko, choć ten mniemał, że skrył je na piersi — co jest w środku?
Ja już wiedziałem; nóż, czarny kot, który zaraz po rozwinięciu pakunku uciekł miaucząc z wściekłością, i dwa jaja rozbite teraz i lepkie; a wszyscy wzięli je za krew albo żółć, albo inną nieczystą substancję. S. miał właśnie wejść do kuchni, zabić kota i wyłupić mu oczy, i skłonił dzieweczkę, kto wie, jakimi obietnicami, by z nim tu przyszła. Jakimiż to obietnicami, dowiedziałem się rychło. Łucznicy, wśród złośliwych śmiechów i lubieżnych słów, przeszukali dzieweczkę i znaleźli przy niej martwego kogucika, jeszcze nie oskubanego. Nieszczęście chciało, że nocą, kiedy wszystkie koty są czarne, kogut też wydał się czarny. Pomyślałem, że nie trzeba niczego więcej, by skusić wygłodniałą biedaczkę, która już poprzedniej nocy porzuciła (i z miłości do mnie!) cenne serce wołu...
- Ach, ach! — wykrzyknął B. wielce zatroskanym głosem — czarny kot i czarny kogut... Przecież ja znam te parafernalia... — Wśród stojących dostrzegł W. — Czyż nie znasz ich ty też, bracie W.? Czyż trzy lata temu nie byłeś inkwizytorem w Kilkenny, gdzie owa dziewczyna obcowała z diabłem, który ukazywał się jej w postaci czarnego kota?
17. Inne same są tajemnicze.
Pewnej nocy, kiedy siedziałem na poły zamroczony w najbardziej obskurnej knajpie, zauważyłem nagle jakiś czarny przedmiot spoczywający na szczycie jednej z ogromnych beczek dżinu czy rumu, stanowiących podstawowe umeblowanie pomieszczenia. Przez kilka minut wpatrywałem się bacznie w wieko beczki i zaskoczyło mnie, że ledwie rozpoznałem znajdującą się na niej rzecz. Zbliżyłem się i dotknąłem jej ręką. Był to czarny kot, tak wielki jak X. i bardzo do niego podobny, z wyjątkiem jednego szczegółu. Na futrze X. nie było ani jednego białego włoska, ten zaś posiadał wielką, choć nieokreśloną plamę bieli pokrywającą prawie całą pierś.
Kiedy go dotknąłem, wstał, głośno zamruczał, otarł się o moją dłoń i wydawał się zadowolony z pieszczot. Takiego właśnie stworzenia szukałem. Natychmiast zaproponowałem właścicielowi knajpy, że go odkupię. On jednak nie rościł sobie żadnych praw do kota, niczego o nim nie wiedział i nigdy go wcześniej nie widział.
Podaj imię kota, do którego opisywany kot był podobny
18. Są koty pracujące
Masywna, jak w parowozowni brama zamknięta na ciężkie zardzewiałe antaby stanowiła zupełny fenomen. Ze zdumieniem czytałem wywieszki. Było ich trzy. Na lewym skrzydle błyszczała lustrzana ciemnoniebieska tabliczka ze srebrnymi literami:
(…)
Chatka na Kurzych Nóżkach
Zabytek architektury sołowieckiej
U góry na prawym skrzydle widniała zardzewiała blaszana wywieszka: “Ul. Łękomorze nr 13, N. K. Horynycz", niżej zaś kawałek dykty z niedbałym odręcznym napisem:
KOT NIE PRACUJE
Administracja
- Jaki KOT? - zapytałem. - Komitet Obrony Terytorialnej? Brodaty zachichotał.
- Niech pan się nie denerwuje - odpowiedział. - Trochę tu u nas zabawnie, ale wszystko będzie w najlepszym porządku.
Wysiadłem z samochodu i zacząłem przecierać przednią szybę. Wtem usłyszałem nad głową jakiś szelest. Podniosłem oczy. Na szczycie bramy sadowił się wygodnie olbrzymi - nigdy takiego nie widziałem - bury, pręgowany kot. Umościwszy się, zwrócił na mnie żółte ślepia z wyrazem sytej obojętności. “Kici-kici" - zawołałem machinalnie. Kot uprzejmie, lecz chłodno rozdziawił zębatą paszczę, wydał ochrypłe gardłowe miauknięcie, po czym odwrócił się i patrzył w głąb podwórza.
Podaj imię kota
19. I pracę pozorujące.
Jeśli chodzi o kota, zachowywał się nieco dziwnie. Szybko zauważono, że gdy tylko trzeba było wykonać jakąś robotę, znikał bez śladu. Przepadał wtedy na kilka godzin jak kamień w wodę i wracał tylko na posiłki lub wieczorem, po pracy, jakby nigdy nic. Zawsze jednak potrafił wytłumaczyć się tak zręcznie, mrucząc przy tym tak przymilnie, że trudno było nie uwierzyć w jego dobre intencje.
20. O niezwykłej sile samego spojrzenia.
Był to duży czarny kocur. Nigdy nie widziałem kota większego ani też bardziej obszarpanego. Stracił pół ogona, jedno ucho i niebagatelny procent nosa. Zwierzę było długie i żylaste. Sprawiało wrażenie spokojnego i zadowolonego z życia.
M. przypuścił na biedaka szarżę z prędkością dwudziestu mil na godzinę. Kot nie spieszył się jednak – najwyraźniej do niego nie docierało, że jego życie jest w niebezpieczeństwie. Tuptał sobie spokojnie dalej, a gdy zamachowiec znalazł się w odległości jarda od niego, odwrócił się, usiadł na środku drogi i spojrzał na M. z łagodną pytającą miną, która mówiła:
- Tak? Pan do mnie?
M. nie należy do mięczaków. W spojrzeniu tego kota było jednak coś, co zmroziłoby duszę najmężniejszemu psu. Stanął jak wryty i odwzajemnił spojrzenie. (…)
Po czym kot wstał i podjął swój trucht, M. zaś podkulił ogon, wrócił do szeregu i zamknął tyły.
Jeszcze dziś, gdy wspomnieć przy M. o kotach, kurczy się w oczach i patrzy na ciebie błagalnie, jakby chciał powiedzieć:
- Przestań, proszę.
21. I… jednak skrzydlate?
Kilka lat przed moim zamieszkaniem w lesie na jednej z farm w L., najbliżej położonej stawu, należącej do pana G. B. trzymano tak zwanego „skrzydlatego kota”. Gdy zaszedłem tam (…), aby go zobaczyć, wybrał się właśnie swoim zwyczajem na polowanie (nie jestem pewien czy był to samiec czy samica, używam zatem bardziej pospolitego zaimka). Jego pani powiedziała mi, że pojawił się w okolicy ponad rok wcześniej, w kwietniu, i w końcu wzięli go do siebie do domu. Był ciemnobrązowoszarej maści, z białą plamką na szyi, z białymi łapkami i miał duży puszysty ogon podobny do lisiego; w zimie sierść mu gęstniała i układając się płasko wzdłuż boków, tworzyła pasma o dziesięciu, dwunastu calach długości i dwóch i pół szerokości, a na podgardlu robiła mu się mufka luźna w górnej części, w dolnej zaś zbita w kłaki niczym wojłok – wiosną owe dodatki liniały. Gospodarze dali mi parę jego „skrzydeł”, które trzymam do dziś dnia. Nie ma w nich śladu błony. Niektórzy uważali, że była to po części fruwająca wiewiórka lub inne dzikie zwierzę, co nie jest niemożliwe, albowiem według przyrodników, w wyniku skrzyżowania kuny z kotem domowym rodzą się płodne hybrydy. Gdybym chciał mieć kota, ten byłby dla mnie najwłaściwszy, wszak dlaczego kot poety nie miałby mieć skrzydeł, podobnie jak jego koń.
22. Wszyscy wiedzą, że kotów się nie pierze. Ale jak już pierze, to nie suszy suszarką.
Mama pisze, że nasz dom spłonął w pożarze i nic z niego nie zostało; nie mieliśmy ubezpieczenia ani nic, więc mama będzie musiała zamieszkać w przytułku dla bezdomnych. Pisze, że pożar zaczął się od tego, że panna French wykąpała swojego kota i suszyła go suszarką i albo kot albo suszarka się zapaliła, a potem już nie było co gasić. Od tej pory, jak będę pisał do mamy, mam wysyłać listy na adres Sióstr Miłosierdzia.
23. Są teorie, że koty mają dziewięć żyć. Na szczęście nawet jednego pozbawić je trudno.
Były sobie kiedyś cztery kocury, które pewnego szczególnego dnia cuchnęły szczególnie mocno i dlatego zostały zabite, wepchane do worka i pogrzebane na śmietniku. Koty jednak, z których jeden nazywał się X., nie były całkiem martwe, uparcie trzymały się życia, jak to koty potrafią. Ruszały się w środku, wprawiały w ruch pokrywę śmietnika i zegarmistrzowi L., który nadal zamyślony siedział przy oknie, zadawały pytanie: zgadnij co jest w worku, który muzyk M. wrzucił do śmietnika?
Jak nazywał się jeden z kotów?
24. Dziewięć żyć to może nie, ale dwa?
Dochodziła pierwsza po południu, gdy X. wrócił, niczym kot z dziecięcej rymowanki. Louis był właśnie w garażu.(...) Wbijał właśnie gwóźdź, gdy do środka wmaszerował X. z wysoko uniesionym ogonem. (...)
Ostrożnie odłożył młotek, wypluł na dłoń trzymane w ustach gwoździe i wrzucił je do kieszeni roboczego fartucha. Podszedł do X. i podniósł go.
Żywy ciężar, pomyślał z niezdrowym podnieceniem. Waży tyle, co przed wypadkiem. To żywy ciężar. W torbie był cięższy. Był cięższy po śmierci.
Tym razem jego serce szarpnęło się nieco mocniej - niemal skoczyło. Przez sekundę garaż zatańczył mu przed oczami.
X. skulił uszy i pozwolił się trzymać na rękach. Louis wyniósł go na słońce i usiadł na ostatnich stopniach. Kot próbował się uwolnić, on jednak głaskał go i przytrzymywał na kolanach. Jego serce biło znacznie mocniej.
Delikatnie obmacał gęstą sierść na karku X., przypominając sobie, jak zeszłego wieczoru jego głowa poruszała się bezwładnie i kołysała na złamanej szyi. Obecnie wyczuwał zdrowe mięśnie i ścięgna. Uniósł kota i uważnie obejrzał jego pyszczek. To, co zobaczył, sprawiło, że szybko upuścił zwierzę na trawę i zamykając oczy, zakrył twarz dłonią. (...)
Na pyszczku X. zastygła zaschnięta krew, w długie wąsy zaplątały się dwa drobne strzępki zielonej folii. Fragmenty worka.
Podaj imię kota
25. Ale niektórym kotom nic niestety już nie pomoże.
— To był kot...
Dotknął palcem biurka i dodał:
— Tu go mam.
— Gdzie?
Gregory rozejrzał się szybko po pokoju, ale komendant zaprzeczył głową:
— Tutaj...
Wyciągnął szufladę. Leżał w niej nieduży pakunek, owinięty w gazetę. Komendant zawahał się, wreszcie położył go na stole. Gregory lekko rozchylił brzegi zmiętej gazety. Biały, wychudły kotek z czarną kitka na końcu ogona, o mokrej, skudlonej sierści, z nienaturalnie wyprostowanymi łapkami, patrzał na niego jedną, wąską jak wykrzyknik, zmętniała źrenicą.
— Nie żyje...? — Gregory popatrzał na komendanta oszołomiony.
— Kiedy tam wszedłem, jeszcze żył.
— A!
— Ten okrzyk wyrwał się Gregory’emu.
— I kiedy zdechł?
— Jak go wziąłem, już sztywniał. Okropnie miauczał.
— A gdzie go pan znalazł?
— Przy trumnie. Siedział... na wieńcu.
Gregory przymknął oczy. Otworzył je, popatrzał na kota, okrył go gazetą i położył na oknie.
— Trzeba go będzie wziąć, jakaś sekcja czy co — mruknął. Przetarł czoło.
— Dlaczego wziął pan tego kota?
— Ze względu na ślady. Nie zauważył ich pan, prawda?
— Nie.
— Bo ich nie było — wyjaśnił komendant. — Miałem tylko latarkę, ale obejrzałem to sobie dobrze. Ten kot nie zostawił na śniegu żadnych śladów.
— Więc skąd się tam wziął?
— Nie wiem. Musiał tam być, nim zaczął padać śnieg.
— A o której zaczął padać?
— Po jedenastej. Może trochę później, można się dowiedzieć dokładniej.
— Dobrze, ale jak dostał się do środka? Może siedział tam cały czas?
— Wieczorem nie było go. Sticks miał służbę do trzeciej. Od jedenastej do trzeciej. Myślę, że chyba wtedy.
— Ten Sticks... otwierał drzwi?
— Otworzył, kiedy przyszedł. Niesłychanie skrupulatny. Chciał sprawdzić, czy wszystko jest w porządku, jak przyszedł na zmianę. Pytałem go.
— Aha. Pan myśli, że kot wtedy się wśliznął?
— Tak przypuszczam.
.........................................................................
Powodzenia!
================================
Dodane 21 kwietnia 2011:
Tytuły utworów, z których pochodzą konkursowe fragmenty, znajdziesz tutaj:
Rozwiązanie konkursu