Dodany: 28.07.2006 16:05|Autor: Pawel_G
Dłuższa historia bzdury
Dziesiątki lat temu Bertrand Russell napisał świetny esej pt. "Krótka historia bzdury". Z pozycji liberała i racjonalisty opisywał najbardziej rażące i najmocniej oddziałujące na społeczeństwo przykłady głupoty, irracjonalności, fanatyzmu. Wiele miejsca poświęcił np. niemałym zasługom Kościoła w opóźnianiu postępu oraz kwestiom wiary w ogólności, oskarżając ludzi o zupełnie bezrefleksyjne i dogmatyczne podejście do spraw filozoficznych. Russell jednak również głęboko wierzył. Wierzył w potęgę ludzkiego rozumu, w to, że prawda zawsze sama się wybroni, choć od postawy społeczeństwa zależeć może, jak ciężkie będą to boje i jak wiele ofiar przyniosą.
W tym sensie Francis Wheen jest ideowym spadkobiercą brytyjskiego filozofa. Wheen nie dysponuje jednak takim autorytetem i siłą przekonywania, jakimi podówczas dysponował Russell, dlatego jego książka nie będzie zapewne bestsellerem. Nie będzie bestsellerem również z paru innych powodów.
Choćby dlatego, że jest książką politycznie zaangażowaną, a takie nie biją z reguły rekordów sprzedaży. Wheen nie jest ani przez chwilę obiektywny, co zresztą można było przewidzieć: wszystkie wydarzenia obserwujemy z perspektywy liberalno-lewicowej, z naciskiem na ten drugi przymiotnik. Jest jednak - należy to podkreślić - sprawiedliwy, bo dla poronionych pomysłów postmodernistycznej Nowej Lewicy oraz absurdów Trzeciej Drogi Blaira zarezerwował osobny rozdzialik. Nie oszczędza ponadto swoich: stara się sprawiedliwie tropić wszelkie przejawy bzdury, nie zważając na orientację polityczną.
Dlatego, na przykład, na ostatnich stronach książki dostaje się Noamowi Chomsky'emu, najczęściej cytowanemu i najważniejszemu intelektualiście świata (chociaż, trzeba przyznać, Wheen robi to z pewną kurtuazją i nieśmiałością). Za co? Za jego erystyczne uniki i za to, że początkowo nie wierzył w zbrodnie Pol Pota w Kambodży. Problem w tym, że są to bardzo tanie chwyty: Chomsky dawno temu uwierzył w ludobójstwa Czerwonych Khmerów, zaś co do odwracania kota ogonem - dlaczego Chomsky ma pochylić głowę i przyznać słuszność np. interwencji w Kosowie, skoro Zachód nie zdobywa się na takie gesty wobec swoich licznych zbrodni zaniechania?
Kolejnym chybionym strzałem jest drwiąca nieco postawa Wheena wobec Horkheimera i Adorno, autorów "Dialektyki Oświecenia". To wielkie i ważne dzieło było jednak czymś więcej niż tylko irracjonalną krytyką oświecenia: było rozważnym traktatem o cywilizacji, w której myślenie technokratyczne zwycięża zupełnie postawę humanistyczno-refleksyjną. Można się z nimi nie zgadzać, ale wypada mieć dla nich tyle szacunku, by ich dzieła nie zestawiać z kreacjonizmem albo thatcheryzmem; tym bardziej, jeśli się reprezentuje lewicę, a wkład tej dwójki w kształt idei szkoły frankfurckiej i teorii krytycznej jest z pewnością niemały.
Może więc trochę o słusznej krytyce głupoty. Na szczęście, trafień jest o wiele więcej niż niewypałów. I wszystko napisane sprawnie, ciętym i miłym dla mózgu językiem. Czasami jest kontrowersyjnie: żeby tak ostro potraktować dwie sławy współczesnego dyskursu filozoficznego, Fukuyamę i Huntingtona? Jednak w obu wypadkach krytyka jest udana: Wheen opisuje ich milenijne tezy "końca historii" i "zderzenia cywilizacji" jako prostactwo i banał, jako skrajny redukcjonizm, trywializację świata i sprowadzenie zachodzących w nim złożonych zjawisk do jednego prostego procesu, który zrozumieć potrafi przeciętny uczeń szkoły podstawowej. Stąd - i tylko stąd, twierdzi Wheen - ich popularność.
Niezwykle udała się Wheenowi krytyka innego, bardzo popularnego szczególnie w Polsce (bardzo często można go spotkać w "Europie" i "Gazecie Wyborczej") filozofa - Johna Graya. Człowiek ten jest jak chorągiewka - zawsze ustawia się zgodnie z wiatrem. W latach 70. miłował konserwatystów, von Hayka i Thatcher, potem ewoluował w kierunku liberalizmu, produkując od czasu do czasu teksty na temat praw zwierząt i taoizmu. Dzisiaj, czytając jego przemyślenia o liberalizmie publikowane w "Wyborczej", trudno odpędzić od siebie pytanie: "o co mu tym razem chodzi i czy za tydzień będzie pisał to samo?". Chwała Wheenowi, że sprowadził tego megalomana na ziemię.
Kreacjonizm, UFO, George Bush, Margaret Thatcher, Ronald Reagan - to standardowe hasła w tego typu pozycjach. Wiedzieliście, że Reagan korzystał z porad astrologów? Czy to mieści się w ogóle komuś w głowie, żeby przywódca najpotężniejszego państwa na świecie czytał horoskopy? Albo neoliberalne, dogmatyczne, coraz bardziej powszechne spojrzenie na wolny rynek - dlaczego media z taką pogardą i politowaniem spoglądają na tych, którzy odważą się kwestionować poglądy postępowych ekonomistów? Wheen przytacza słowa pewnego profesora teologii, który w tekstach Thomasa Friedmana i innych apologetów wolnego rynku dostrzega wiele analogii z tekstami z jego półki. Zaś Friedman i wyznawcy jego religii "swobodnie rozdeptują całe kontynenty, nie zawracając sobie głowy destabilizacją społeczeństw, niepewnością ekonomiczną i zniszczeniami środowiska"*.
Sporo miejsca Wheen poświęca typowemu "chłopcu do bicia" lewicowców - spekulantom giełdowym. Po lekturze dwóch rozdziałów opisujących zarówno bijące rekordy popularności poradniki dla młodych kapitalistów (oto przykładowe tytuły tych bestsellerów: "Bóg chce, żebyś był bogaty" Paula Z. Pilzera albo "Tajemnice wodza Hunów Attyli jako przywódcy" Wessa Robertsa), jak również zupełny zanik rozwagi (nie mówiąc o sumieniu) wśród inwestujących, można doznać przykrej refleksji na temat współczesnych elit finansowych tego świata. Powszechny dziś pogląd, że bogaci prezesi dorobili się swego majątku dzięki ciężkiej pracy i tęgiemu intelektowi, w zestawieniu z historią wielkości i upadku Enronu zdaje się być gorzkim żartem.
Nie sposób też nie wspomnieć w takiej książce o postmodernizmie. Dla Wheena najbardziej bolesną stroną tego przykrego dla Rozumu zjawiska jest fakt, że ludzie tacy jak Baudrillard stoją po tej samej stronie politycznej barykady, co on. Wszelako - jak już wspomniałem - Wheen traktuje wszystkich sprawiedliwie i lewicowość postmodernistów nie przeszkadza mu obnażać intelektualną miałkość całej tej teorii, posługując się przy tym m.in. doskonałą książka Sokala i Bricmonta "Modne bzdury", w całości poświęconą temu tematowi.
Książka Wheena jest udana, inteligentna, przyjemna, łatwa w lekturze. Ale też kontrowersyjna, budząca sprzeciw w kilku miejscach, gdzie Wheen nazywa bredniami rzeczy, które na taki epitet nie zasługują. Można powiedzieć, że jest to uwspółcześniona wersja wspomnianego eseju Russella o bzdurze. W każdym razie wypada mi ostrzec ludzi o poglądach konserwatywno-prawicowych: to nie jest raczej książka dla nich.
---
* Francis Wheen, "Jak brednie podbiły świat", wyd. Warszawskie Wydawnictwo Literackie MUZA SA, Warszawa 2006; seria Spectrum.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.