"Założył szkołę i przeżył wszystkich swoich uczniów"
No tak :). Takie właśnie słowa powinny znaleźć się na jego epitafium. Najlepiej wraz z perskim oczkiem puszczonym do szwendających się po cmentarzach, bo i kto normalny z własnej woli, przed śmiercią, chadza na cmentarze. Rozumiem po śmierci, wtedy to już na stałe można tylko w obrębie cmentarza urządzać wycieczki, ale przed? Trzeba mieć strasznie nieciekawe życie lub upodobania, o jakich lepiej milczeć :).
Oczywiście to miłe, że wreszcie ktoś wydał choć wybór listów Wilde'a po polsku. Przyznam jednak, że o wiele lepiej brzmią one w oryginale, co ważniejsze - można wtedy czytać wszystko, choć oczywiście nie wszystko jest jednakowo ważne i warte czytania. Listy te zasługują na solidną i niesłychanie mądrą recenzję, ale przyznam, że lenistwo towarzyszy mi w życiu nieustannie, więc po prostu nie chce mi się myśleć przy 34 stopniach w cieniu nad takim skomplikowanym tworem. Oscar pewnie powiedziałby, że w takich okolicznościach przyrody deszcz, po trzech tygodniach upału, jest czymś niesamowicie oryginalnym.
A listy są takie, jak ich nadawca. Urocze, niekiedy nonsensowne, niekiedy pretensjonalne, megalomańskie w tym ujmującym stylu, który przydarza się na świecie tylko niektórym egzemplarzom rasy ludzkiej. Jeśli się taki egzemplarz spotka, należy go doceniać i dbać o niego, bo to wymierający gatunek i potrzebuje cieplarni. Są też listy bezbronne, smutne, błagalne i upokarzające, jak te, w których wciąż prosi się o pieniądze i chwyta strzępków życia, które nie jest już purpurowe, nie jest nawet spraną purpurą. I jest telegram, który w dość minorowej tonacji przypomina, że nikt nigdy nie powinien umierać sam, choć zawsze umiera się samotnie. No, ale samotnie, to nie samemu, w każdym razie, albo sam na sam z paskudną, hotelową tapetą.
Patrząc na to z drugiej, technicznej strony, wolałabym, żeby ktoś staranniej opracował listy edytorsko - zdarzają się pomyłki stylistyczne, interpunkcyjne, przypisy pojawiają się tam, gdzie Wilde pisze o rzeczach dość dobrze znanych ludziom zainteresowanym tematem, a nie ma ich tam, gdzie naprawdę by się przydały - słowem, edycja tych listów trochę kuleje, skróty nie zawsze wychodzą na zdrowie tekstowi. Brakuje też choćby kilku zdjęć olbrzyma o kasztanowych włosach - doprawdy to nietakt, nie ozdobić tej edycji choć jednym zdjęciem, zwłaszcza że Oscar kochał się w swoim odbiciu z wzajemnością i dozgonnie.
Mimo tych usterek, można powiedzieć, że mamy tu 100% Oscara w Oscarze - czasami rozkapryszonego jak dzieciak, czasami zaskakująco przewidującego, jeśli idzie o własne sprawy, dość nieprzejednanego w kwestii tekstów, poprawek i pertraktacji z wydawcami, wreszcie - chorego, zagubionego w tym nowym, biednym życiu, nieuchronnie dryfującego ku śmierci.
Lektura obowiązkowa dla wszystkich zakochanych w Oscarze, jak również dla wszystkich, którzy chcą naocznie przekonać się, ile wdzięku posiadał jego cieplarniany sensualizm i jak to wszystko zniszczono w imię obrony idiotycznej, zakłamanej moralności. No, ale cóż, mój kochany Irlandczyku, czy mimo wszystko nie podobasz się sam sobie w aureoli tak tragicznej legendy? Myślę, że jesteś sam sobą zachwycony, jak zawsze zresztą :).
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.