Dodany: 10.07.2006 21:50|Autor: tomcio
Smutna wojna, smutny świat
Kurt Vonnegut rozprawia się tu z historią, która jest także jego własną. Głównym motywem "Rzeźni numer pięć" są bowiem wspomnienia z pobytu w niemieckim obozie jenieckim i alianckiego bombardowania Drezna u schyłku drugiej wojny światowej.
Vonnegut nie bierze jednak na siebie ciężaru relacjonowania przeżytych zdarzeń czytelnikowi, a posługuje się wymyślonym przez siebie Billym Pilgrimem, bohaterem, jak to u Vonneguta, złamanym przez życie na wiele sposobów, nieudacznikiem, człowiekiem przegranym. Od czasu do czasu dochodzi jednak do głosu i sam autor, wyraźnie zaznaczając swoją obecność w historii Billy'ego - choćby słowami: "To byłem ja"*, "To ja to powiedziałem"*.
"Rzeźnia numer pięć" w wielu aspektach przypomina inne znane mi dzieło tego pisarza - "Śniadanie mistrzów" mianowicie. Choćby z powodu stylu - krótkich akapitów, spośród których każdy dobitnie przekazuje jakąś myśl, niekoniecznie chronologicznie czy logicznie powiązanych ze sobą. To w "Rzeźni" jednak autor tłumaczy wybór takiej akurat techniki. Czyni to, co prawda, za pomocą słów kosmitów z planety Tralfamadoria, ważne jednak, że robi to zrozumiale. Technika ta działa dobrze. Krótkie fragmenty tekstu mocniej uderzają w emocje czytającego, potrafią bardziej wzruszyć, łatwiej zapadają w pamięć.
Dobrze jest chyba przeczytać tę książkę przed "Śniadaniem mistrzów" nie tylko z powyższego powodu. "Rzeźnia numer pięć" nie jest bowiem utworem tylko o wojnie i przeciw wojnie. Vonnegut przemyca tu wiele innych myśli (zbyt odważne byłoby stwierdzenie, że są to zawsze jego własne poglądy), luźno z tym motywem związanych. Znajdziemy tu refleksje dotyczące Ameryki i Amerykanów, starości, śmierci, ogólnie pojętej erotyki i jej obecności w kulturze masowej. Takie hasła mogą brzmieć bardzo górnolotnie, Vonnegut przemyca je jednak na swój wdzięczny satyryczny sposób.
Ostrze satyry nie jest tu tak ostre, jak w "Śniadaniu...", przesłanie nie tak szydercze i brutalne, jest to jednak raczej z korzyścią dla tej wcześniejszej w dorobku Vonneguta pozycji. Podczas gdy w "Śniadaniu mistrzów" obrazoburcze pomysły autora czasem zawstydzały, niekiedy oburzały, tu ich łagodniejsza wersja pomaga czytelnikowi zrozumieć, przejąć refleksyjne podejście do dramatu, jaki chce opisać pisarz. Kwitowanie słowami "Zdarza się"* każdego przypadku śmierci pozwala chwilę się zastanowić - czy nie podchodzimy zbyt pobłażliwie do tragedii wokół nas? I tak dalej. Co ciekawe, sam Vonnegut zapewne ostro przeciwstawiłby się takim interpretacjom. U niego nie sposób bowiem znaleźć łatwego moralizowania, żadna myśl nie jest podana na tacy, sam dystansuje się wobec poważnych słów. "Wiem, wiem"* - pisze, jakby zmęczony, w pewnej chwili.
Dlatego też nie należy zbyt łatwo oceniać stosunku Vonneguta do przeżytej przez niego wojny. Nie należy doszukiwać się w pewnych fragmentach antyamerykanizmu czy prób bronienia Niemców. Koniec końców, z książki Vonneguta wynika raczej, że bezmyślne okrucieństwo można na równych prawach przypisać każdej narodowości.
Na tragizm wojny nakładają się dodatkowo smutne losy głównego bohatera. Autor nie szczędzi mu wydarzeń, które złamałyby każdego. Billy podchodzi do nich z pozornym spokojem, czasem krótko jedynie popłakując. W pewnym sensie podróżuje on w czasie, więc w każdej chwili zna wszystkie zdarzenia ze swego życia. I czytelnik od początku lektury zna zatem zakończenie tej historii. Toteż kiedy przerzucamy ostatnie kartki, łatwiej narasta w nas współczucie dla biednego Billy'ego, ale i wzruszenie nad, patetycznie mówiąc, losem całego świata. Narasta, do ostatniej linijki. Nigdy jeszcze śpiew ptaków nie brzmiał z takim rozdzierającym smutkiem.
---
* Kurt Vonnegut, "Rzeźnia numer pięć", przekład Lecha Jęczmyka, PIW 1990.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.