Dodany: 26.05.2006 15:19|Autor: czupirek
O dedykacjach - długie
Istnieje bardzo prosty sposób, żeby zapełnić mój dom książkami, które być może będą u mnie "tylko leżały" i na ich przeczytanie niekoniecznie będę musiała mieć dużą chęć, ale których mimo to nie będę sie chciała pozbywać, choćbym się wśród nich już nie mogła poruszać. Należy mianowicie ofiarować mi te książki, każdą opatrując dedykacją.
Z czasów podstawówkowych leżą sobie gdzieś-tam (oczywiście wiem, gdzie, ale to nie jest bardzo dostępne miejsce) książki otrzymywane jako nagrody, a to za wyniki w nauce, a to na jakichś festynach wakacyjnych za udział np. w konkursie piosenki i tak dalej. Z przypasowaniem lektury czytelnikowi bywało różnie, niemniej jednak: trudno. Nie wyrzucę. Nie sprzedam. Nie oddam. Mają dedykację, to nic, że niemrawą (dla ... w nagrodę za wyniki.../za udział w...). Jestem też szczęśliwie nieszczęśliwą posiadaczką książki "Weronika postanawia umrzeć". Treściowo jej nie cierpię, ale dostałam ją od osoby, którą bardzo cenię. I jak łatwo się domyślić, napisała mi ta osoba dedykację.
Jedną z najwspanialszych książek, jakie leżą w moim domu (powinnam mówić - "w domu moich rodziców"), jest malutki, niepozorny tomik w języku francuskim. Jak wynika z wewnętrznej strony okładki, ofiarował ją w 1946 roku mojej Babci Dziadek, wtedy nie byli jeszcze małżeństwem. To, co tam napisał (też po francusku), przetłumaczyła moja siostra, której ów skarb ujawniłam (tłumaczenie może być nieco toporne, bo ona niezbyt długo się tego języka uczy): "Mojej narzeczonej Janinie: potrzeba słońca, by żyć". Nawet, jeśli to tylko przybliżenie, to i tak piękne.
Czasem też odkrywam w jakiejś książce rodziców dedykację do nich skierowaną. Jakoś nie umiem obok nich przejść bez uśmiechu. Na przykład w "Rio de Oro" Arkadego Fiedlera, książce z 1960 roku ślicznym dziecięcym pismem, niewiarygodnie równiusieńkim (nawet widać mikroskopijny ślad po wymazanej ołówkowej kresce!), stoi:
"Kochanemu Tadziowi w dniu Imienin
Jasio z Łodzi
28.X.1960 r."
Niby bez jakichś ważniejszych treści, ale potwornie mnie to wzrusza. :-)
Trafiają sie i dedykacje w książkach kupowanych na aukcjach czy w antykwariacie. Różne się zdarzają:
"Dyrekcja Szkoły i Komitet Rodzicielski
w dniu wręczenia świadectw dojrzałości
Janowi Kowalskiemu
za dobre wyniki w nauce"
(Maturalna! Tej bym się nie pozbyła...)
Ale są i takie (z "Małego Księcia"):
"Dzieci muszą być niesłychanie wyrozumiałe dla dorosłych. Ta mała książeczka ma przypominać, że nie wolno (!) zabijać w sobie dziecka (nawet gdy ma się 22 lata).
(miasto, data)"
(pozbylibyście się takiej?)
(Boję się trochę cytować te obce dedykacje, bo jeszcze trafi tu na takową osoba, która dedykację zamieściła - prawdopodobieństwo niby małe, ale zawsze.)
Zresztą zawsze, kiedy widzę w antykwariacie zadedykowaną - człowiekowi od człowieka, nie od instytucji - książkę, to mnie ona smuci. Bo kojarzy mi się to właściwie z dwiema rzeczami: albo osoba obdarowana obdarowującą się nie przejmuje (albo zapomnieć o niej chciała - same międzyludzko smutne rzeczy), albo obdarowana najpewniej umarła i ktoś inny rozporządza teraz jej książkami. Wiem, że istnieje też i to inne wyjście, że można żywić do *książki* niechęć i _chcieć_ sie jej pozbyć, można też pozbyć się ze względów finansowych, ale - no właśnie, tak też bym nie potrafiła. Bo jak?
Istny fetyszyzm, prawda? ;-)
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.