O kryzysie kultury, czyli „Stulecie kłamców”
Z całej książki Waldemara Łysiaka największą moją uwagę przykuły rozdziały o kryzysie kultury – w wymiarze światowym i polskim. Te fragmenty wzbudziły we mnie poważny niepokój i zmusiły do głębszej refleksji nad kondycją tego, co nazywamy kulturą wysoką.
Jak tragicznie musi czuć się człowiek, mający świadomość, że czasy, w których żyje, to koniec kultury... Z jednej strony czepia się nadziei, że może nie jest jeszcze tak źle, tak tragicznie, że może to się odwróci, że prawdziwe wartości przetrwają w literaturze i sztuce. Ale z drugiej strony – wystarczy rozejrzeć się wokół, aby z goryczą i żalem stwierdzić, iż ma rację Łysiak pisząc o kryzysie i końcu kultury (tudzież o jej powrocie do kultury barbarzyńskiej).
Przyczynę całego zła Łysiak (który powołuje się na innych myślicieli) upatruje w kulturze masowej, która wyparła prawdziwą sztukę, sprawiając, że znaki kultury – stały się dla dzisiejszych odbiorców nieczytelne. I, niestety jest to prawda – częściej się cytuje fragmenty „kultowych” dialogów z najbardziej kasowych przebojów współczesnego kina i do nich się nawiązuje niż sięga do cytatów z arcydzieł literatury światowej. Przykład może banalny – ale jak trafnie oddający tendencje współczesnego pojmowania kultury i sztuki. Okrojone programy nauczania, łatwość dostępu do opracowań, ściąg i streszczeń, niedbałość nauczycieli i nieumiejętność wszczepiania dzieciom miłości do prawdziwych dzieł literackich, malarskich, filmowych... Z drugiej strony mamy wszechobecne epatowanie seksem i przemocą. Trudno się dziwić, że młodzież chętniej poddaje się telewizyjnej siekance niż sile prawdziwych autorytetów, skoro nawet te autorytety wykazują spory relatywizm moralny i w gruncie rzeczy nie potrafią wyraźnie określić się wobec zjawisk i wydarzeń współczesnego świata.
Dobrze by było, gdyby każdego czytelnika Łysiaka ów niepokój o przyszłość kultury zaczął dręczyć – jest wówczas nadzieja, że prawdziwe wartości przetrwają w znakach i obrazach współczesnej kultury, tak jak to się działo przed wiekami.
Tyle pochwał (o ile moją refleksję można nazwać pochwałą!). Teraz o potrzebie znajomości tej książki – nie bez zastrzeżeń.
„Stulecie kłamców” warto znać, gdyż Łysiak układa, systematyzuje i kataloguje wszystkie (no, prawie) nieszczęścia XX wieku na naszej planecie. Powiedzmy, iż nawet dla średnio „oświeconego” czytelnika rewelacje autora żadnym odkryciem nie są. Odkryciem może być natomiast argumentacja Łysiaka, w większej części kontrowersyjna i w wielu przypadkach niesłuszna albo nawet wyssana z palca (przytaczane cytaty wydają się zdecydowanie wyrwane z kontekstu). Doprawdy – trudno to wszystko zweryfikować, czytelnik musi więc polegać na własnej intuicji. Ale nie dziwię się w ogóle, że Łysiak ma sporo zwolenników albo nawet „wyznawców”. Moje poglądy też niejednokrotnie krzyżują się z poglądami Łysiaka, lecz wrodzona ostrożność i nieufność nie pozwalają mi całkowicie poddać się jego wpływowi. Pomijam już fakt oskarżania kobiet o wszelkie zło tego świata... Daleko mi do bycia feministką, ale trudno mi się zgodzić w tym przypadku z panem Łysiakiem.
I słów kilka o problemie Serbii i o Kosowie. Zezłościł mnie Łysiak – który kilka rozdziałów wcześniej pisał o relatywizmie, że tak jednostronnie przedstawia ten konflikt. Nikt – absolutnie nikt - nie jest mi w stanie wmówić, że Serbowie byli niewinni jak te lilije białe i że potulnie godzili się na rzeź. Wojna to wojna – sama jej idea zakłada, iż WALCZĄ dwie strony, a nie tylko jedna...
Nie tylko tę kwestię Łysiak przedstawia bardzo jednostronnie. I jest to z mojej strony ZARZUT. Kładę to bardziej na karb chęci wzbudzenia sensacji, zaistnienia w mediach, aniżeli dążenia do przedstawienia prawdy. Łysiak zdaje się być typem, u którego radykalizm, wykrzykiwanie (a nie mówienie) swoich poglądów i soczysty język to po prostu środek do celu. Powoduje to – w moim odczuciu – iż np. „Stulecie kłamców” trzeba traktować jako pozycję pseudo-, a nie naukową (bo taką w zamyśle autora miała chyba być). To właśnie ta wyzywająca postawa jest potem świetnym narzędziem w rękach/ustach jego przeciwników. Nawet mnie, choć nie bez przyjemności przeczytałam pewne fragmenty "Stulecia...", Łysiak jawił się chwilami jako naczelny frustrat na tym globie...
Niemniej książkę znać warto, bo – tak jak wspomniałam - ładnie systematyzuje problemy współczesnego świata. Można też przy jej lekturze zweryfikować swoje poglądy, swoją wiedzę historyczną, zastanowić się nad istotnymi problemami ludzkości. Doradzam jednakże daleko posunięty sceptycyzm.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.