Dodany: 07.01.2006 20:50|Autor: vanin
Mroczne zakamarki duszy w mieście Breslau
Kiedy kilka miesięcy temu przeczytałem "Koniec świata w Breslau" Marka Krajewskiego, niezwłocznie nabyłem jego najnowszą książkę, czyli właśnie opisywane "Widma…", choć z lekturą przyszło trochę poczekać. I o ile "Koniec świata…" bardzo mi się spodobał, to do "Widm…" mam lekko, ale tylko lekko ambiwalentny stosunek.
Tym razem akcja powieści toczy się pod koniec 1919 r., w gorącym okresie powojennego zamętu, w ogarniętych rewolucyjnymi zawirowaniami Niemczech. Eberhard Mock, późniejszy radca kryminalny, jest jednym z pracowników wydziału IIIb Prezydium Policji we Wrocławiu, czyli, rozszyfrowując - zwykłej obyczajówki. Do jego codziennych zadań należą obchody po wrocławskich burdelach, spisywanie dziwek i sprawdzanie ich książeczek zdrowia, walka z różnymi deprawacjami i zwalczanie nielegalnych domów uciech.
Dla absolwenta studiów klasycznych to wyjątkowo nieciekawa praca, nic więc dziwnego, że kiedy na jednej z wysp na Odrze dwoje nastolatków odnajduje barbarzyńsko okaleczone ciała czterech młodych mężczyzn przybranych w marynarskie czapki, Mock skwapliwie korzysta z szansy i angażuje się w śledztwo. Choć właściwym byłoby powiedzieć, że zostaje do niego włączony przez nowego komisarza kryminalnego, gdyż wydaje się, że to z jego powodu dokonano brutalnego zabójstwa.
Jak napisałem na początku, do książki mam dwojaki stosunek. Podobnie jak w "Końcu świata w Breslau", tak i tutaj najsłabszym elementem powieści jest fabuła. Niezbyt przekonująca, być może nie tandetna, ale na pewno, według mnie, niebezpiecznie się do fabularnej tanizny zbliżająca. W obu książkach za bardzo kojarzyła mi się z hollywoodzką masowością i przeróżnymi teoriami spiskowymi. Na całe szczęście nie to stanowi o tym, że jest to lektura bardzo dobra i wyjątkowo mi odpowiadająca.
Mock to dokładnie taki typ bohatera, jaki lubię. Wymykający się prostemu zaszufladkowaniu, zdecydowanie niejednoznaczny moralnie, można wręcz powiedzieć, że w większości łotr, ale z chwalebnymi momentami. Krajewski mu nie pobłaża, bo w życiu Mocka zauważalna jest raczej narastająca liczba problemów, za to nie widać sposobów ich rozwiązania. A wszystko rozbija się o to, co komu w duszy gra. U Mocka dzieje się bardzo wiele. Policjant alkoholik, sfrustrowany niezbyt wymagającą, choć popłatną pracą (aczkolwiek większa część dochodów pochodzi zapewne z przeróżnych szantaży i wymuszeń), folgujący sobie w miarę regularnie i to "na koszt" nadzorowanych przez niego prostytutek. Policjant posługujący się w pracy bandyckimi metodami nie tylko w stosunku do podejrzanych, ale i szantażujący swojego przełożonego. Do tego dochodzą niezbyt łatwe relacje z upartym ojcem, stosunek, w którym ciężko odczytać, kto naprawdę opiekuje się kim, i powojenne traumy Eberharda. Ranny podczas wojny, ale bynajmniej nie w wyniku działań wojennych, Mock nawiedzany jest onirycznymi wizjami opiekującej się nim pielęgniarki, której zamazany i nie wiadomo do końca, czy w ogóle prawdziwy wizerunek wyznacza jego ideał kobiecości, w dużej mierze skutecznie blokujący nawiązanie jakichkolwiek zdrowych relacji z kobietami. Takie jest wnętrze Mocka. Mroczne, dwuznaczne, targane raz szlachetnymi, raz zwierzęcymi namiętnościami. I nigdy Mock nie będzie w stanie przełamać tego zaklętego kręgu.
"Widma w mieście Breslau" to wreszcie dalszy ciąg wędrówek po mieście, które żyje już tylko na kartach książek i na starych fotografiach w kolorze sepii. Krajewski wspaniale opisuje zakamarki miasta, jak i jego bardziej reprezentacyjne rejony, a robi to w bardzo plastyczny sposób. Dzięki temu nie dość, że mam przed oczyma obrazy miasta, ale i jego dźwięki wraz z zapachami. Zapachami i smakami, bo choć rzadsze niż w "Końcu świata…", wizyty Mocka w knajpach i na biesiadach w dalszym ciągu przyprawiają mnie o kulinarne katusze. Mnogość i zróżnicowanie potraw, jakie pałaszuje Mock wraz z innymi bohaterami, przyprawiłyby o zawał serca dietetyków, ale mnie doprowadzają na skraj szaleństwa. Mam wielką nadzieję, że pewnego dnia, po ukończeniu całego cyklu, Krajewski, jeśli nie wyda książki kulinarnej z przepisami na potrawy z powieści o Mocku, to chociaż zrobi i udostępni listę takowych. Ja niezwłocznie ją nabędę.
Tymczasem Krajewski przenosi moją, udręczoną kulinarnymi ucztami, duszę w barwny, brutalny świat międzywojennego Wrocławia. Chcę wierzyć, że niedługo pojawi się ktoś, kto podobnie wciągające opowieści będzie snuł na przykład w realiach międzywojennej Warszawy, kolejnego miasta, którego już nie ma.
A póki co, pozostaje mi sięgnąć po "Śmierć w Breslau", pierwszą opublikowaną powieść o Mocku, no i oczekiwać na wydanie tomu wieńczącego historię życia pracownika wrocławskiego Prezydium Policji, "Festung Breslau".
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.