Dodany: 15.11.2005 13:03|Autor: Czajka
Na spacerze z Sokratesem
Siadam sobie wieczorem w fotelu, opieram łokieć o głowę Puchatka i otwieram z szacunkiem książkę tego, który jest ojcem całej filozofii, czyli Platona. Podobno wszyscy od niego czerpią i się uczą i tak pięknie jest napisane, że nikt już piękniej nie napisał, więc, myślę niewinnie, zobaczę sobie to piękno filozofii i myśli ludzkiej. Też mi się należy właściwie.
Otwieram i patrzę, a tam Sokrates z kolegą idą na spacer. Patrzę i widzę ich w togach i sandałach, a nawet boso, jak idą poza miasto na łąkę, na której trawa taka zielona i soczysta. I Sokrates cieszy się, że jest na spacerze, bo na ogół nie lubi wychodzić na spacer, tylko w domu woli siedzieć. To zupełnie jak ja, cieszę się i czuję więź z Sokratesem, bo przecież ja też nie lubię chodzić na spacer, a jak już pójdę, to mi się podoba. Idę więc z nimi ramię w ramię, z tymi filozofami przez łąkę i dochodzimy do rozłożystego jaworu. Oni siadają i ja też siadam. Oni coś zaczynają mówić, a ja patrzę na nich i na tę łąkę i na ten jawor, a przez liście słońce sprzed dwóch tysięcy lat świeci tak samo jak teraz. I wiatr lekko wieje, tak delikatnie, tak samo jak teraz. I myślę sobie, jak te lata biegną, a trawa ciągle tak samo zielona. I zachwycam się i rozmarzam. Gdzieś w tle słychać rozmowę, ale słowa lecą w różne strony i osiadają z wdziękiem na liściach, na źdźbłach, na gałęziach. I nagle, po dziesięciu stronach, kolega Sokratesa wstaje i mówi, że już czas na obiad. Wyrywa mnie brutalnie z zamyślenia - jak to obiad? A filozofia gdzie? Ach, to pewnie te słowa, co tak mimochodem sobie fruwały po okolicznym pięknie przyrody. Trzeba by je pozbierać w dialog, ale to może następnym razem.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.