Dodany: 15.10.2005 05:47|Autor: Czajka
Męka przez portret
Czytam "Portret damy" i męczę się.
Nie lubię Izabel Archer.
Nie lubię jej adoratorów.
Nie lubię ich sztywności i kołnierzyka zapiętego po samą szyję.
Nie lubię zdań, które nieodparcie kojarzą mi się z prawem podwójnej negacji, albo prawem wyłączonego środka (do dziś nie wiem o co chodzi z tym środkiem). Są to zdania tego typu: "Nikt by z pozorów nie odgadł, że urodziła się na Brooklynie, chociaż nie sposób twierdzić, że wielka dystynkcja cechująca jej całą powierzchowność nie da się pogodzić z tym miejscem urodzenia"
Jestem na stronie 196, Isabel poznała właśnie czarny charakter, może on mi się spodoba.
Czytanie tej książki to jakby wchodzić na wysoką wieżę. Schody są strome i czasem wydaje się, że jest ich za dużo i może za bardzo są kręte. Niektóre tylko pokonuje się z łatwością, a niektóre męczą nas tak, że musimy przysiąść na chwilę i odpocząć. Mijane przez nas zakurzone okienka odsłaniają niewiele, a to co odsłaniają jest raczej mało zrozumiałe. W miarę jednak, gdy zbliżamy się do szczytu wieży zaczyna nas owiewać świeże powietrze i widok odsłania się dosyć imponujący.
Czasami jesteśmy tak wolni, jak piórko gnane huraganowym wiatrem.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.