Lot nad wieżą błaznów
Zastanówcie się dobrze, nim postanowicie zagiąć parol na cudzą żonę. Doprawdy, nie wszystkim wychodzi taka decyzja na zdrowie, jednym z pechowców był niejaki Reinmar z Bielawy, przez przyjaciół nazywany po prostu Reynevanem. Pewnego pięknego dnia Reynevan z żoną (cudzą oczywiście) spotkali się na strychu, jak się zapewne domyślacie, nie tylko dla miłej konwersacji. Traf chciał, iż w pobliżu znajdowało się także kilku braci męża ukochanej Reinmara, którzy to bracia wtargnęli na stryszek, przerywając - nie tylko konwersację. Dalej poszło już szybko i niebezboleśnie. Grunt, że Reynevan zdołał opuścić nie tylko strych, ale i miasto, szwagrowie zaś jego ukochanej postanowili udać się za nim, niestety, już nie w komplecie, bo jeden z nich - właściwie dzięki Reinmarowi - ten padół opuścił już na zawsze.
Tak oto zaczyna się najnowsza powieść Andrzeja Sapkowskiego, znanego pisarza fantasy (m.in. "Saga o wiedźminie"), pt. "Narrenturm". Książka nie jest już w zasadzie nowością, bowiem jej premiera miała miejsce na jesieni zeszłego roku, jednakże mając możność przeczytania jej dopiero kilka miesięcy po wydaniu, dopiero teraz pozwalam sobie na tych kilka słów całkowicie subiektywnej:) krytyki. Ci więc, którzy chcą porównać swoję opinię z opinią niżej podpisanej autorki recenzji oraz Ci, którzy zastanawiają się, czy warto nabyć egzemplarz "Narrenturm" na pewno znajdą tu coś dla siebie.
Oczywiście najpierwsze, co się po przeczytaniu książki nasuwa, to "lepsze niż "Wiedźmin", czy gorsze niż "Wiedźmin"?". Taka była moja reakcja i z pewnością nie jestem tu osamotniona. Na to pytanie oczywiście da się odpowiedzieć, ale każdy może twierdzić inaczej. Według mnie, "Saga..." była przede wszystkim inna. Nie było tam realiów historycznych, tak jak w opowieści o przygodach Reynevana - która dzieje się w wieku XV, na tle rebelii husyckiej w Czechach. Książki o Geralcie to czyste fantasy, dziejące się w bliżej nienazwanym Never-Never Land, w której roi się od elfów i walki dobra ze złem. Jak jest w "Narrenturm"? Elfów, o czym mogę z czystym sumieniem zapewnić - nie ma. Jest to książka, którą mogę określić jako powieść z pogranicza historii i fantasy, z ogromną dbałością o realia historyczne. Występuje tu cała plejada postaci historycznych - od Zawiszy Czarnego poczynając, na księciu Janie Ziębickim kończąc. Są, oczywiście, szczegóły uzbrojenia, odzieży i dynamiczne opisy krajobrazów (wiem, że określenie "dynamiczny" do krajobrazu nie za bardzo pasuje, ale opisów p. Sapkowskiego nie można po prostu określić inaczej:)). Ale do sedna wracając - w porównaniu z "Sagą..." historia Reynevana sporo traci. W "Krwi elfów" czy innych tomach przygód wiedźmina nic nie nudziło, choćby była to nawet polityka (oczywiście, jeżeli ktoś nie lubi polityki:)), w "Narrenturm" na radzie traktującej o krucjacie na Czechy kiwałam się sennie w krześle. Jednym słowem - "Narrenturm" brakuje tej lekkości, jaką posiadała "Saga...". Nie ma "tego czegoś", co sprawiało, że kończąc książkę o wiedźminie, zaczynało się ją czytać od początku. Hm, jakoś nie mam obecnie apetytu na powtórną lekturę "Narrenturm", co zdarza się u mnie tylko w niezwykłych wypadkach.
Są też plusy, wcale nie twierdzę, że nie ma. Plusem jest przede wszystkim język, typowy dla tego powieścipisarza, charakteryzujący się lekkością stylu i lekką - jak dla mnie - ironią w tle. Drugim plusem są sceny dynamiczne, niestety, jest ich bardzo mało. Niekwestionowaną zaletą jest też fakt, że w "Narrenturm" znajdziemy humor - jednak nie za obfity - oraz pewne aluzje - choć także zbyt rzadkie. Rzecz jasna to, na co można sobie pozwolić w "czystej" fantasy, nie wypada już tak dobrze w "mieszanej", przez co owych aluzji jest znacznie mniej, mnie jednak właśnie tego zabrakło. Są tu także dialogi bohaterów (a teraz znowu się powtórzę:)), które tak dobrze znamy z "Sagi..." - nie o tym samym wprawdzie, ale tym samym językiem. Podobieństwo potęguje się zwłaszcza wtedy, kiedy zauważamy analogiczność postaci - takie są na przykład (informuję z dobrego serca: a teraz uwaga, spoiler) postaci wampira Emiela Regisa - kompana wiedźmina Geralta, i Samsona Miodka - komilitona Reinmara. Trąci to trochę powtarzaniem schematów, chociaż wiem, że cała literatura, nie tylko fantasy, opiera się na schematach, jak powiedział John Barth - "literatura powiedziała już wszystko, co było do powiedzenia, teraz możemy się już tylko powtarzać". Mimo to uważam - może niesłusznie - że p. Sapkowskiego stać na więcej. Z plusa wyszedł minus, przepraszam ;). Przedostatnim z plusów, jakie dostrzegłam w powieści, jest galeria nowych postaci, z których najbardziej przypadła mi do gustu postać tajemniczego jeźdźca o husyckiej (że to tak nazwę) przeszłości - Urbana Horna. Zaś ostatnia z zalet jest czysto prozaiczna i dotyczy wydania. Książka jest wydrukowana na dobrym papierze (nie ekologicznym, jak to bywało w kolejnych edycjach "Sagi..."), z ładną śliską okładką. Na okładce znajduje się fragment Breughlowskiego "Triumfu śmierci", całość ozdobiona jest ciemniejszymi w kolorze niż okładka zdobieniami (podobnymi do tych, jakie umieszczone są na drzwiach gnieźnieńskich - ale to tylko moje skojarzenie;)). Wydaniem zajęła się, jak zwykle, Niezależna Oficyna Wydawnicza SuperNowa.
A teraz pora na minusy;). Pierwszym minusem jest już ww. galeria postaci, z których część powtarza schematy, czyli - tajemniczy stwór o niejasnym pochodzeniu, główny bohater częściowo związany z magią czy też jego przebojowy przyjaciel (i wcale nie przeszkadza tu fakt, że nie jest bardem, ale byłym zakonnikiem). Nie wiem, co prawda, jak się akcja rozwinie, więc więcej o bohaterach nie powiem, jeśli ewolują w przeciwnym niż sądzę kierunku, będę się kajać i zwracać honor;). Jako istota litościwa nie czepię się fabuły, żeby każdy z was mógł sobie o fabule sam pownioskować. Innych wad przytaczać tu nie będę, nie mam zamiaru się powtarzać, bo wymieniłam je w poprzednich akapitach.
Została nam jeszcze sprawa tytułu, nie tylko książki, ale i tego artykułu. Otóż, jak wyjaśnia się w trakcie czytania, Narrenturm to nic innego, jak prozaiczny szpital psychiatryczny, czy - jak to ładnie mówią bohaterowie - Wieża Błaznów. Każdy, kto oglądał "Lot nad kukułczym gniazdem", wie, o co w tytule artykułu chodzi (oczywiście wiem, że to zdanie do recenzji nijak nie pasuje, ale to już zostawmy innym;)).
Znając tę opinię, można się pokusić o podsumowanie. Czy "Narrenturm" ma więcej plusów, czy minusów? Cóż, wolę tę recenzję zakończyć w inny sposób, mianowicie: "Narrenurm" jest dobry. Ale nie wspaniały.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.