Dodany: 25.07.2005 17:45|Autor: verdiana
Jak zadra
"Bidul" to od początku do końca książka niezwykła. Nie tylko dlatego, że opisuje "nieopisane jeszcze w najnowszej literaturze rejony". Ona jest niezwykła z powodu wrażliwości bohatera, Borysa Mleczki.
Borys, wiejskie dziecko z wielodzietnej rodziny, zostaje – wraz z rodzeństwem – oddany do domu dziecka, bo rodziców zwyczajnie nie stać na dzieci. Poza tym mają inne, ważniejsze sprawy, na przykład kołowanie pieniędzy na pół litra i awanturowanie się. Szczątkowe uczucia rodzicielskie przejawia jedynie ojciec, matka uważa, że "skoro tyle dzieciów narobił, to niech se sam wychowuje".
Tak więc dziesięcioletni Borys, razem ze swoim rodzeństwem, trafia najpierw do pogotowia opiekuńczego. To Borys jest narratorem i to jego poznajemy. Przyglądamy się, jak pierwotna ciekawość podsycana opowieściami ojca o tym, jak to w domu dziecka jest, bardzo szybko przeradza się w lęk, złość i pragnienie ucieczki. W pogotowiu między wychowankami panuje hierarchia jak w więzieniu, wszyscy posługują się niby-więzienną grypserą i w ogóle miejsce jest jakby żywcem wyjęte z "Kryminalisty" Jacka Głębskiego. Dzieciaki tam marzą, żeby je szybko stamtąd zabrano do domu dziecka, jakiegokolwiek i gdziekolwiek, byle ich nie torturowano, nie gwałcono, nie poniżano fizycznie i psychicznie. Dom dziecka po takim pogotowiu jawi się jak oaza szczęśliwości.
Dziwnym dzieckiem jest Borys. Kilkakrotnie nie zdaje z klasy do klasy, wychowawcy mają go za półgłówka, tymczasem on wagary spędza w bibliotekach na czytaniu albo na rysowaniu. Pisanie też nieźle mu idzie. Jako dziesięciolatek zaczyna pisać listy do Pana Nikt, które potem drze i wyrzuca do kosza. Te listy to świadectwo dorastania i dojrzewania dziecka – dziecka, które – pozostawione samo sobie – także samo się wychowuje. Ono wie, czego chce. Ono czuje i stara się nazwać i zrozumieć to wszystko, co je otacza: żeby znaleźć jakieś miejsce dla siebie, niszę, w której miałoby choć namiastkę bezpieczeństwa.
Ten mały chłopiec najpierw staje się nastolatkiem, potem prawie mężczyzną – dom dziecka zafundował mu błyskawiczne dorastanie. Wszystko w jego życiu dzieje się szybciej niż u innych. Szybko poznał swoje talenty i uzdolnienia, szybko ustalił życiowe cele i priorytety, prawiczkiem też przestał być szybko, a na koniec błyskawicznie musiał się usamodzielnić, bo dom dziecka nie jest miejscem dla pełnoletnich wychowanków.
Maślanka opisuje to wszystko z humorem, chociaż to humor gorzki. Czytelnik się uśmiecha, ale zaraz potem na nowo uświadamia sobie realia: domu dziecka, sytuacji życiowej i emocjonalnej Borysa, lat osiemdziesiątych, bo tam osadzona jest fabuła. Między wierszami przebija się dojmująca samotność tego chłopca. Niby ma rodzeństwo i przyjaciela, a jednak nie mogę pozbyć się wrażenia, że mimo wszystko zostaje sam, że wszyscy są obok, a nie z nim, że w nikim tak naprawdę nie ma wsparcia, że bezduszna instytucja to tylko miejsce, a nie placówka opiekuńczo-wychowawcza: dziećmi nikt się nie opiekuje i nikt ich nie wychowuje.
Na ile są to własne doświadczenia autora, który w domu dziecka się wychował – nie wiem. Ale książka jest świetnie napisana, przejmująca, emocjonalnie szalenie trudna i mimo że czyta się ją świetnie, nie można jej przeczytać od ręki – jest jak zadra, która wchodzi pod paznokieć i tkwi tam jeszcze długo po skończeniu lektury.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.