Dodany: 20.02.2024 14:30|Autor: dot59Opiekun BiblioNETki

Redakcja BiblioNETki poleca!

Książka: Dziennik pocieszenia
Bonowicz Wojciech

4 osoby polecają ten tekst.

Czytaj, głaszcz kota, patrz przez okno - żyj...


„Dziennik pocieszenia” zaczęłam czytać akurat, będąc dość mocno przybita niemożnością pocieszenia przyjaciółki, w której rodzinie wydarzyło się coś bardzo nieszczęśliwego. Nie spodziewałam się co prawda, że znajdę tu receptę na zdjęcie z jej barków ciężaru gigantycznej rozpaczy i bezsilności, bo takiej recepty nie da ani lekarz, ani psycholog, ani duchowny; liczyłam raczej na to, że lektura mnie samą w jakiś sposób wzmocni, a dzięki temu będzie mi łatwiej poukładać słowa, by w dobrej wierze nie powiedzieć czegoś, co wyda się głupie lub kłamliwe.

Ale najpierw parę słów o tym, czym jest „Dziennik pocieszenia”. Albo raczej, czym nie jest. Nie jest więc dziennikiem, przynajmniej nie w tym znaczeniu, o jakim zwykle myślimy, widząc na okładce słowo „dziennik”. Nie ma tu ani jednej daty, ani choćby jednego oznaczenia dnia tygodnia (typu „piątek po południu”), nie ma linearnej struktury, w jaką układają się typowo dziennikowe zapiski; być może dałoby się nawet parę fragmentów zamienić miejscami bez istotnego uszczerbku dla przekazywanych treści, a już na pewno – zamienić kolejność poszczególnych… felietonów? esejów? gawęd? impresji? – no, w każdym razie partii tekstu, zgrupowanych pod konkretnymi tytułami. Czy to w czymś przeszkadza? Raczej przeciwnie. Prawdziwy dziennik trzeba czytać tak, jak był pisany, inaczej pogubilibyśmy się w odniesieniach do wydarzeń, o których napisano we wcześniejszych jego partiach. Tutaj, po przeczytaniu półstronicowego wprowadzenia, możemy swobodnie zacząć od któregokolwiek tekstu, choćby i ostatniego, a potem wybierać także na chybił trafił: szósty… trzeci… pierwszy… Każdy z nich jest pewną całością, mniej lub bardziej spójną (najbardziej piąty, „Żyć we śnie”, od początku do końca poświęcony sztuce Zbigniewa Makowskiego – artysty, o którym uczciwie przyznaję, nigdy wcześniej nie słyszałam, nie szukając informacji na temat współczesnego malarstwa – i tą swoją monotematycznością, a także bardzo iluzorycznym związkiem z motywem przewodnim, mocno odstający od reszty, co nie znaczy, że niewart przeczytania, bo prócz przedstawienia sylwetki mało znanego twórcy pada w nim parę ciekawych spostrzeżeń na temat snów i sztuki), lecz niewymagającą poznawania w jakimś określonym związku z pozostałymi.

Jeśli dziennik nie jest dziennikiem, to może i pocieszenie nie jest pocieszeniem? Jest, aczkolwiek nie tego gatunku, którego można by oczekiwać, interpretując to słowo po najmniejszej linii oporu. Nikt nas tu nie przekonuje, że jedynym źródłem tytułowego doznania jest wiara, iż wszystko, co nas i nasz świat złego spotyka, jest nam zesłane przez siłę wyższą, by nas udoskonalić, a docelowo nagrodzić w momencie, którego ludzką świadomością już nie ogarniemy (ba, w pewnym momencie autor dość wyraźnie przeciwstawia się tezie tak często przekazywanej przez duchownych, zwłaszcza katolickich, że „cierpienie – depresja, głód, męka i śmierć dziecka – ma sens”[1]). Nikt nie sugeruje, że sytuacja, w której pocieszenia potrzebujemy, jest poniekąd naszą winą, bo gdybyśmy dostatecznie mocno chcieli i dostatecznie silnie się starali, to by w ogóle nie zaistniała, zatem jeśli „weźmiemy sprawy w swoje ręce” (cóż to za nieznośny frazes, szczególnie namolnie obecny w rozmaitych poradnikach i artykułach prasowych o ludziach sukcesu!), pocieszenie przyjdzie samo. I nie obiecuje, że jeśli wypełnimy jakikolwiek warunek, wykonamy jakiekolwiek zalecenie, poczujemy się szczęśliwi, nieważne, co by się w naszym życiu działo.
Nie, to nie o to chodzi. Raczej o to, żeby – w pełni zdając sobie sprawę, że w rzeczywistości obok nas jest mnóstwo spraw, które drażnią, męczą, bolą – mieć też świadomość istnienia jakichś, choćby maleńkich, obszarów, których dotknięcie pomaga nam odetchnąć, poczuć się inaczej, być:
„W chwilach, w których ogarnia nas zwątpienie, powinniśmy szukać miejsc dających życie. Takim miejscem może być poezja. Wiersz nie ma żadnej władzy. I nie jest też przejawem władzy, co najwyżej bywa owocem nieskromności. Najlepsze wiersze prowadzą do odkrycia, że istnieje coś, co nas przerasta. I że to, co nas przerasta, jest jednocześnie jakoś »nasze«, możemy to sobie wziąć, możemy tego używać, zanurzyć się w tym, zagrać w to, zagrać to jako pieśń, wiedząc że nigdy nie wygramy, to znaczy nigdy tego nie wyczerpiemy. Wiersz niczego więcej od nas nie chce – i to właśnie jest darem” [2].
To oczywiście nie MUSI być poezja, równie dobrze inny rodzaj literatury: „Dziwne jest pocieszenie, które daje literatura. Może na pewnym etapie życia rzeczywiście trzeba czytać przede wszystkim lektury budujące? Ja czytałem namiętnie – i naprawdę nie używam tego słowa z nawyku – Karola Maya, Jamesa Fenimore’a Coopera czy Wiesława Wernica, których powieści były apoteozą przyjaźni, wierności i odwagi. Czy „uzbroiły” mnie dostatecznie, by potem – i aż do dzisiaj – czytać Kafkę, Coetzeego, Gombrowicza? Z czasem, kiedy obraz życia coraz bardziej się komplikuje, pocieszeniem stają się, paradoksalnie, lektury z założenia nie-budujące, rozbijające nasze przyzwyczajenia, przewracające nasz świat do góry nogami. (…) Jednak literatura zrodzona z niepokoju czy poczucia bezradności nie musi wcale wpędzać czytających w bezradność. Spotkanie kogoś, kto podziela nasz niepokój, może być źródłem ulgi, nawet jeśli samego niepokoju nie rozwieje. Ten, kto wypowie za nas nasze wątpliwości, nasz ból czy żal, uwalnia nas, choćby w części, od ich ciężaru”[3].
Albo muzyka, albo sztuki plastyczne.
Albo szeroko pojęta natura, czy to pod postacią zwierzęcego domownika, który potrafi człowieka podnieść do pionu (poczytajmy tylko o głaskaniu kota Leona!), czy czegoś, co widzimy, słyszymy, doznajemy, gdy wyjrzymy z okna lub przejdziemy się na spacer: pożywiających się ptaków, zmieniającej się w rytmie pór roku roślinności, szumiącej po kamieniach wody.
Albo zrozumienie takiej w sumie prostej prawdy, że „owszem, wpływ nasz jest ograniczony, niemal niezauważalny – ale jak najbardziej realny. Im więcej osób nie przechodzi na ukos przez trawnik, tym większa szansa, że trawa nie zostanie zadeptana. Im więcej z nas wyszukuje w internecie treści niegłupie, tym większe prawdopodobieństwo, że tych treści będzie przybywać. Im więcej głosujących za tym, co rozsądne, a nie jedynie za tym, co kuszące, tym większa nadzieja, że nie zamienimy naszego świata w piekło.
Nie jest prawdą, że ten świat już się nim stał. Owszem, jest na świecie wiele miejsc strasznych i wielu ludzi doświadcza czegoś, co można by nazwać piekłem. Przemoc, prześladowania, głód, rozpacz, ubóstwo, odrzucenie – różne są imiona ziemskich piekieł. Nie ma innego sposobu na uratowanie tych, którzy się w nich znaleźli, jak tylko zaangażowanie się po ich stronie. Gdyby każdy z nas spróbował odpowiedzieć na choćby jeden głód, jedną rozpacz, rzucić wyzwanie jednemu ubóstwu czy jednemu prześladowaniu, piekło byłoby mniejsze. Świat uzdrawiają wielkie programy i małe gesty. Każde wyjście poza siebie, poza własny interes – to szansa na sprowadzenie nieba między ludzi” [4].

Czy to lektura dla każdego? Trudno mi odpowiedzieć, bo ilu jest ludzi, tyle jest sposobów odbierania tego, co czytają. Co mogę o niej powiedzieć, to, że jest mądra, nie będąc przemądrzałą (gdybym miała tu wynotować wszystkie cytaty, które do mnie przemówiły, czekałoby mnie parę godzin przepisywania), jest w pewnym sensie filozoficzna, nie będąc przefilozofowaną ponad poziom przeciętnego czytelnika, jest pełna otwarcia na drugiego człowieka, nie zapominając jednak o tym, że choć człowieka jako istotę należy szanować i tolerować, to wcale nie trzeba tolerować jego poszczególnych zachowań i słów, jeśli te innych ludzi obrażają, wyszydzają, ranią. Jest krótka – plus minus dwieście stron, niemałą czcionką i z dość szerokimi marginesami, czyli, gdyby chcieć czytać jednym tchem, to ledwie na kilka godzin – ale też tego rodzaju, że nie czuje się niedosytu, bo po tym pierwszym pobieżnym przelocie przez tekst można wracać do wybranych fragmentów dowolną ilość razy, zestawiać je ze sobą, smakować, analizować. I jest napisana piękną, zgrabną, dźwięczną polszczyzną, której samo brzmienie potrafi czytelnikowi przynieść ukojenie po zmaganiach z koślawym, niechlujnym językiem napotkanym w mediach tego czy innego rodzaju.

[1] Wojciech Bonowicz, „Dziennik pocieszenia”, wyd. Znak, 2024, s. 90.
[2] Tamże, s. 127.
[3] Tamże, s. 132-134.
[4] Tamże, s. 172-173.


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 556
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 1
Użytkownik: fugare 21.02.2024 10:29 napisał(a):
Odpowiedź na: „Dziennik pocieszenia” za... | dot59Opiekun BiblioNETki
„Świat uzdrawiają wielkie programy i małe gesty.”

Czasami można o tym zapomnieć i stracić nadzieję.
Na szczęście są takie książki i ich piękne recenzje.
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: