Dodany: 15.07.2023 00:07|Autor: Marioosh

Świadectwo epoki - i nic więcej


Zenonów Borkowskich znalazłem w internecie kilku, więc nie podejmuję się rozstrzygnięcia, który jest autorem tej książki; podejrzewam, że może to być jakiś dziennikarz, który wysłuchał opowieści o pracy prokuratora, ubrał ją w słowa i zmontował z nich ni to reportaż, ni to pamiętnik, ni to pogadankę w stylu wspomnień starego wiarusa.

Już na samym początku, w czymś w rodzaju stopki redakcyjnej czytamy o tej książce: „Zbiór interesujących relacji prokuratora, w których na przykładzie kilkunastu autentycznych spraw pokazano trudną, wymagającą poświęcenia i rzetelności pracę ludzi stojących na straży ludowej praworządności” [1]. I tak właśnie wygląda ta książka: prokurator Ryszard Sanowski opowiada autorowi o swojej pracy w rzeszowskiej prokuraturze począwszy od kształtowania się wymiaru sprawiedliwości w województwie w 1944 roku, a skończywszy na sprawach z 1975 roku. Opowieści, jak opowieści: na początku procesy hitlerowskich zbrodniarzy, potem konfidentów, potem malwersantów i kombinatorów, a potem pospolitych złodziei i gwałcicieli; o wiele ciekawsza wydaje mi się część poświęcona nie tyle rozstrzyganym sprawom, co drodze do zostania prokuratorem.

Na początku kariery towarzysz Sanowski został oddelegowany do Rzeszowa, by tam pracować jako instruktor Komitetu Wojewódzkiego („Będziecie opiekowali się sądami. Pomożecie w uzyskaniu odpowiednich pomieszczeń do pracy, urządzaniu biur i sal rozpraw, organizowaniu transportu do przewozu sędziów” [2]) – praca na pewno trudna, odpowiedzialna i ryzykowna, bo i teren trudny: grasujące w okolicy bandy UPA nie ułatwiały zadania. I tu pojawia się pierwsza dygresja: lokalny sekretarz bez ogródek mówi Sanowskiemu: „Sądy są częścią władzy i my musimy sprawować nad nimi polityczne kierownictwo. Założenia ludowej sprawiedliwości będą teraz realizowali dobrzy fachowcy, lojalni obywateli, ale na ogół nie związani z nami wspólną ideologią. Nie możemy zostawić wymiaru sprawiedliwości samemu sobie” [3] – jak widać, zależność sądów od władzy nie jest współczesnym wynalazkiem. Sanowski zostaje więc partyjnym informatorem („Moje sprawozdanie złożone sekretarzowi obejmowało przede wszystkim propagandową stronę rozprawy: jakie zawieszono godło, jak zachowywali się świadkowie, na co położył nacisk prokurator w swej oskarżycielskiej mowie” [4]) i w nagrodę instancja partyjna wysyła go do Szkoły Prawniczej w Łodzi, gdzie zapoznaje się „z osiągnięciami radzieckiej prokuratury, która zapoczątkowała nowy kierunek działalności organów prokuratury, noszącej od tej pory miano strażnika socjalistycznej praworządności” [5]. Egzaminy poszły jak z płatka, toż przecież „politycznie byliśmy pewni, potępiać wrogów potrafiliśmy” [6] – nafaszerowany wiedzą Sanowski wraca do Rzeszowa i już w marcu 1947 roku dostaje pierwszą samodzielną sprawę.

No i ładnie, sęk tylko w tym, że kariera Sanowskiego jak ulał pasuje do powojennego hasła: „Nie matura, lecz chęć szczera zrobi z ciebie oficera” – otóż przez zaangażowanie w jedną ze spraw „opuściłem kilka dni zajęć w gimnazjum dla pracujących, gdzie przerabiałem dziesiątą klasę. W czerwcu 1952 roku miałem przystąpić do egzaminu dojrzałości” [7]. Ja sobie doskonale zdaję sprawę z tego, że po wojnie musiało upłynąć kilka lat, by można było nie tyle odtworzyć, co stworzyć na nowo inteligencję i klasę wyższą, ale te cytaty chyba nie do końca świadomie pokazują rzeczywistość przełomu lat 40. i 50. – i w efekcie dochodziło do choćby czegoś takiego, jak proces komandorów w latach 1950 – 1952: pięć kar śmierci i dwa dożywocia za wyssane z palca oskarżenia, o bzdurności których świadczy rehabilitacja już w 1956 roku. I kto wie, czy siedmiu oficerów starszych nie zostało skazanych przez człowieka bez matury.

Takie właśnie dygresje towarzyszyły mi przy czytaniu tej książeczki; w 1975 roku miała ona na pewno jakiś swój cel – trochę gloryfikujący, ale głównie odstraszający, a kto wie, czy nie obwiniający – głównymi malwersantami w tej książce są rozmaici prezesi czy dyrektorzy i powstaje pytanie, czy w ten sposób, widząc nadciągający kryzys nie zaczęto już szukać winnych tego stanu. Jak by jednak nie patrzeć – książka jest dokumentem epoki i chyba niczym więcej; sięgnąć po nią mogą co najwyżej „Labiryntowi” masochiści lub badacze historii – i raczej nikt więcej.

[1] Zenon Borkowski, Zanim padło ››oskarżam‹‹”, Wydawnictwo Ministerstwa Obrony Narodowej, 1975, str. 4.
[2] Tamże, str. 13.
[3] Tamże, str. 15.
[4] Tamże, str. 22.
[5] Tamże, str. 31.
[6] Tamże, str. 32.
[7] Tamże, str. 68.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 286
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 2
Użytkownik: Tiste Andii 18.07.2023 20:34 napisał(a):
Odpowiedź na: Zenonów Borkowskich znala... | Marioosh
Ten akurat Zenon Borkowski to autor urodzony w sierpniu 1929 r. w Kłobucku, i faktycznie poza pisaniem książek w głównej mierze trudnił się dziennikarstwem (m.in. podpisywał się: J. Solecki, T. Różycki, Anna Aniks, J.M.Z. Kosowski).
Jego debiutem książkowym był chyba zbiór opowiadań: „Rekiny i szczupaki” (Wyd. Śląsk, w ser. „Z Tukanem”) gdzie niejaki kapitan Wierzbicki; z KW MO w Katowicach; opowiada różne historie kryminalne (m.in. o: aferze mięsnej, bigamiście, przemycie).
Jego książki wychodziły głównie w ramach Wyd. MON, np: zbiór opowiadań: „Obrączka Edyty”, „Relacja porucznika Sikory” (1971 i 1975). W monowskiej serii „Labirynt”: recenzowana tu książka, jak i: „Zbrodniarz szuka alibi”, „Hurtownicy zbrodni (obie w 1976). Poza tym pisywał dla serii: „Ewa wzywa 07” („Zemsta kusi nad grobem” 1972, „Śmierć przeszła obok” 1973), czy w tzw. „Tygrysach” („Sześciu przeciw wszystkim”, 1971; o działaniach SBS w 1944 roku). Jego utwór znalazł się w zbiorze: „Pitawal wrocławski” (Ossolineum 1972).
Popełnił też dwa zbiory reportaży: „Raport z Czechowic” i „Twarz jutra” (1972 i 1973) wydane przez Instytut Wydawniczy Związków Zawodowych.
Chyba najciekawsze w jego dorobku są dwa opowiadania: „Pamiętnik sekretarza Połudzienia ilustrowany scenami z życia jego podwładnych” i „Chłopcy prawie święci” (KiW 1982, PIW 1988). Zwłaszcza ta ostatnia - o losach kilku chłopców (o różnych korzeniach etnicznych) z południowo-zachodniego pogranicza.
W 1996 r. wydał (w zasadzie) własnym sumptem „Dom pogodnej śmierci: Opowiadania dla przyjaciół i znajomych” (Ursa 1996). „Ursa” to spółka wydająca gazetkę Katowickiej Spółdzielni Mieszkaniowej („Wspólne Sprawy”), której redaktorem naczelnym był
Borkowski, przy okazji - prezes zarządu wspomnianej spółki.

„Ja sobie doskonale zdaję sprawę z tego, że po wojnie musiało upłynąć kilka lat, by można było nie tyle odtworzyć, co stworzyć na nowo inteligencję [...] w efekcie dochodziło do choćby czegoś takiego, jak proces komandorów w latach 1950 – 1952: pięć kar śmierci i dwa dożywocia za wyssane z palca oskarżenia, o bzdurności których świadczy rehabilitacja już w 1956 roku. I kto wie, czy siedmiu oficerów starszych nie zostało skazanych przez człowieka bez matury”.

Nie wydaj się by wyroki jak i wysokość kary związane były z posiadaniem (bądź nie) matury, czy wykształcenia prawniczego. Dowodzą tego wyroki takich postaci jak: Feliks Aspis, Włodzimierz Ostapowicz, Mieczysława Widaja i wielu, wielu innych.
Trudno powiedzieć czy sędzia Piotr Parzeniecki miał „carską” maturę, czy może otrzymał ją dopiero przed kursami prawniczymi na Uniwersytecie Saratowskim (1924 r.). Pewne jest, że jego wyroki nie były pochodną wykształcenia, tylko - dyspozycyjnością względem władz partyjnych. Należał do tej kategorii sędziów, których Tadeusz Płużański (senior) scharakteryzował ostrymi słowami: „Słabość moralna i polityczna tych ludzi czyniła z nich po prostu szmaty, którymi można było wytrzeć każdą podłogę, nawet najbrudniejszą”.
Użytkownik: Marioosh 19.07.2023 20:07 napisał(a):
Odpowiedź na: Ten akurat Zenon Borkowsk... | Tiste Andii
Dziękuję za wyczerpujący komentarz i celne uwagi i pozdrawiam.
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: