Dodany: 17.11.2022 17:08|Autor: dot59Opiekun BiblioNETki

Czy to język - i czyj - okazał się winien?


Całkiem nierzadko zdarza mi się żywić ponadprzeciętny opór przed czytaniem konkretnej książki, nawet lubianego autora. Bo, na przykład, wiem, że posłużył się w niej rozwiązaniem fabularnym, jakie mi niezupełnie (lub w ogóle nie) odpowiada; albo pokusił się na nietypowy chwyt narracyjny względnie eksperyment stylistyczny; albo osadził akcję w miejscu i/lub czasie, którego klimatu nie czuję czy wręcz nie lubię. A nie czuję między innymi starożytności – bardziej Egiptu, niż Rzymu, bardziej Babilonii czy Persji, niż Grecji – choć jej dokumentalne aspekty zgłębiałam za młodu z wielką ciekawością, a i „Egipcjanina Sinuhe” czytałam nie bez satysfakcji. I dlatego, choć w swojej długiej podróży przez twórczość Agathy Christie nie wzdragałam się nawet przed – powiedzmy prawdę, najwyżej średniej jakości – thrillerkami szpiegowskimi, zupełnie nie mogłam się zdobyć na sięgnięcie po „Zakończeniem jest śmierć”. Śledztwo parę tysięcy lat temu nad Nilem? Kapłani, sarkofagi, piramidy, bogowie liczeni na tuziny…? No, ratunku…!

Pomógł przypadek w postaci wyborów Biblionetkowej książki miesiąca, gdzie o palmę pierwszeństwa walczył wspomniany „Egipcjanin Sinuhe” z powieścią, którą lubię jeszcze bardziej, mianowicie „Ja, Klaudiusz”. Zaczęłam się przy tym zastanawiać, ile prócz tego czytałam utworów z akcją rozgrywającą się w starożytności. Niewiele, naprawdę niewiele. I przypomniało mi się, że jeden tak czy owak powinnam kiedyś przeczytać, jeśli chcę pozostać wierna swojemu udziałowi w akcji „Rendez-vous z twórczością Agathy Christie”.

Zaczęłam z uczuciem, z jakim zwykle biorę się do mycia okien względnie innej nielubianej czynności domowej: „trudno, trzeba to jakoś przemęczyć!”. Po kilku stronach stwierdziłam, że czyta się wyjątkowo lekko, więc taką znów męczarnią chyba ta lektura nie będzie. A po kilkunastu następnych, kiedy już poznałam wszystkie istotne postacie… byłam wciągnięta w akcję w niemniejszym stopniu, niż przy, powiedzmy, „Po pogrzebie”. Bo też, pomijając cały ten starożytny sztafaż, „Zakończeniem jest śmierć” to rasowy thriller kryminalny z solidną podbudową psychologiczną.

Opowieść snuje narrator zewnętrzny z perspektywy Renisenb, córki kapłana ka (to określenie oznacza człowieka sprawującego pieczę nad grobowcem jakiejś ważnej postaci) Imhotepa. Ta młoda kobieta niedawno pochowała ukochanego męża i z kilkuletnią córeczką powróciła do domu ojca. Trudno jej się tam odnaleźć, choć z pozoru nikt się nie zmienił: starszy brat Jahmose jest tak samo flegmatyczny i wycofany (a kto by nie był, gdyby co chwilę słyszał: „Czasami czuję się, jakbym była żoną robaka. (…) jak [z ojcem] porozmawiasz? Jak mężczyzna czy jak mysz?” [1]), drugi, Sobek (to nie przezwisko, tylko autentyczne imię jednego z egipskich bogów) tak samo porywczy i skłonny do uciech, najmłodszy (przyrodni), Ipy – choć przez tych osiem lat, gdy Renisenb nie było w domu, z dziecka stał się prawie dorosłym młodzieńcem – tak samo rozgrymaszony i interesowny, a przy tym mający o sobie dość wygórowane mniemanie („Ojciec ma władzę, a ja wiem, jak nim kierować” [2], powiada do babki, nie kryjąc się nawet przed nią ze swymi zamiarami). Jedna z bratowych, Satipy, pozostała tak samo zachłanna i kłótliwa, druga, Kait, obojętna na wszystko, co nie dotyczy jej męża i dzieci (przynajmniej pozornie, bo kiedy trzeba, potrafi i uspokoić zapalczywego Sobka, i rzucić trafną uwagę na temat gospodarności teścia: „Dla żywej konkubiny nic nie było za dobre — ubrania, klejnoty, nawet dziedzictwo potomków Imhotepa! Ale teraz Imhotep pracowicie obniża koszty pogrzebu! W końcu, po co wydawać pieniądze na martwą kobietę?” [3]), babka Esa – spostrzegawcza i zdolna każdemu wyrąbać prosto w oczy, co o nim myśli, gospodyni Henet – nieszczerze, a nachalnie przymilna. I wreszcie pisarz-zarządca Hori, którego Renisenb wspomina bodaj najlepiej z wszystkich domowników (pomijając nieżyjącą matkę), tak samo spokojnie obserwuje świat i sprawiedliwie analizuje wydarzenia, powstrzymując się od sporów i ekstremalnych ocen, co rusz wypowiadając jakąś ważną i uniwersalną prawdę („… to niebezpieczne dawać człowiekowi władzę, kiedy jest za młody. Ale jest równie niebezpiecznie dawać mu ją zbyt późno [4]”; „ludzie (…) stwarzają ślepe wrota, aby oszukać. Jeśli są świadomi słabości, nieskuteczności, stwarzają wspaniałe drzwi pewności siebie, przechwałek, przytłaczającej władzy... i po pewnym czasie zaczynają wierzyć w siebie. Oni myślą, i wszyscy myślą, że tacy właśnie są. Ale za tymi drzwiami, Renisenb, jest goła skała... I gdy rzeczywistość przychodzi i dotyka ich piórkiem prawdy, ich prawdziwe ja ponownie się pojawia” [5]).
Aha, brakuje ojca, bo Imhotep chwilowo przebywa w drugim swoim majątku na północy. A kiedy wraca, staje się jasne, że jednak coś się zmieniło. Nie on sam, bo wciąż pozostał apodyktycznym pyszałkiem, który – jak powiada Kait – „za bardzo lubi powtarzać, że wszyscy jemy jego chleb, że wszyscy jesteśmy od niego zależni, że bez niego nigdzie byśmy nie zaszli” [6]: natomiast wraz z nim przybywa dziewiętnastoletnia konkubina Nofret, której on nie szczędzi wonności i klejnotów, zaś zaskoczeni domownicy – złośliwości… Nofret nie pozostaje im dłużna i atmosfera w domu zagęszcza się tak, że mało kto ma ochotę w nim przebywać prócz starej Esy, która z racji szwankującego wzroku i tak nie ma wyjścia. Zaś Imhotep, zirytowany, że matka – która „potrafiła zawsze przekłuć pancerz jego miłości własnej. W jej obecności czuł się osłabiony. Słaby, sarkastyczny błysk jej prawie niewidomych oczu zawsze go wprawiał w zakłopotanie. Matka, nie dało się zaprzeczyć, nigdy nie miała przesadnie dobrego zdania o jego umiejętnościach i zdolnościach” [7] – próbuje go pouczać, zamiast zabrać konkubinę ze sobą w kolejną podróż na północ i w ten sposób rozładować napięcie, zostawia ją w towarzystwie nieprzyjaznych krewnych. I nie trzeba długo czekać, by wydarzyło się nieszczęście. A potem kolejne… Kiedy staje się jasne, że przestępstw nie dokonał duch ani jakiś tajemniczy przybysz z zewnątrz, że w tej rodzinie zaszła sytuacja, którą na początku mimo woli przewidział Hori – „Jest zło, które przychodzi z zewnątrz, które atakuje tak, że cały świat to widzi, ale istnieje też zepsucie, które lęgnie się wewnątrz, którego nie widać. Rozwija się powoli, dzień po dniu, aż w końcu cały owoc jest zepsuty, przeżarty przez zarazę” [8] – podejrzani są już wszyscy. Dosłownie wszyscy, bo Esa i Hori, którzy próbują przeanalizować wydarzenia, ukazują łatwowiernej Renisenb, że nie tylko pozostali domownicy, ale też każde z nich dwojga, podobnie jak i ona sama, mogło mieć motyw i sposobność do popełnienia zbrodni. I właściwie nikt nie jest wolny od lęku, że to on będzie następną ofiarą, choć nie każdy wie, dlaczego miałby nią zostać…

Intryga poprowadzona jest tak, że naprawdę trudno trafnie wytypować osobę odpowiedzialną za wszystko, co się złego dzieje, nawet, jeśli się w porę zwróci uwagę na spostrzeżenie Esy, iż „bywa, że istnieje w sercu zło, którego nie widać na zewnątrz”[9]. Przyznam, że w pewnym momencie rozważałam przerwanie lektury z obawy, by tą osobą nie okazała się ta, którą polubiłam najbardziej – ale bohatersko dokończyłam i… cóż, nie byłam nawet tak bardzo zaskoczona, zwłaszcza, że przypomniałam sobie co najmniej jedną powieść, w której Królowa Kryminału zastosowała podobny chwyt, odwracający uwagę od właściwego mordercy. Tym bardziej nie zaskoczył mnie romantyczny finał, bo na taki właśnie miałam nadzieję.

Ale, jak przynajmniej w połowie utworów Lady Agathy, jeszcze ważniejszy od wątku kryminalnego okazał się sposób prezentacji postaci. Cóż z tego, że te tutaj noszą peruki i lniane tuniki, że mają skomplikowane tradycje tanatopraktyczne i piszą listy do zmarłych w nadziei na ich interwencję u bogów – kiedy pod względem psychologicznym jasno nam demonstrują, że natura ludzka jest, jaka jest, i zasadniczo się nie zmienia, czy to w Egipcie sprzed paru tysięcy lat, czy w dwudziestowiecznej Anglii. Że „zawsze musi być wzrost, rozwój. Jeśli człowiek nie staje się lepszy, mądrzejszy i większy, wzrost musi odbywać się w innym kierunku. Podsyca wtedy zło” [10]; że chciwość, zawiść, plotkarstwo, mściwość, pycha, intryganctwo potrafią zatruć relacje w każdej rodzinie, a „język może spowodować śmierć — może spowodować więcej niż jedną śmierć”[11]. Jeśli ktoś nie wierzy w ponadczasowość literatury popularnej – oto dobry argument!

[1] Agatha Christie, „Zakończeniem jest śmierć”, przeł. Dominika Chylińska, wyd. Wydawnictwo Dolnośląskie, 1999, s. 22- 23.
[2] Tamże, s. 28.
[3] Tamże, s. 95.
[4] Tamże, s. 50.
[5] Tamże, s. 99.
[6] Tamże, s. 26.
[7] Tamże, s. 37.
[8] Tamże, s. 20.
[9] Tamże, s. 185.
[10] Tamże, s. 231.
[11] Tamże, s. 151.


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 1085
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: