Dodany: 15.09.2022 00:43|Autor: misiak297

Redakcja BiblioNETki poleca!

Książka: Columbine: Masakra w amerykańskim liceum
Cullen Dave

3 osoby polecają ten tekst.

Columbine to symbol


„- Ludzie zginą przeze mnie – powiedział. – To będzie dzień, który zostanie zapamiętany na zawsze”[1].

„Columbine” – to słowo bodaj już zawsze będzie się kojarzyć ze masakrą z 20 kwietnia 1999 roku. Wtedy to dwóch ledwo dorosłych chłopców wparowało do szkoły i otworzyło ogień do uczniów, zabijając ich dwanaścioro oraz nauczyciela, wiele osób ciężko raniąc. Zakładali, że ofiar będzie dużo więcej – miało się je liczyć w setkach. Jednak najbardziej destrukcyjne w założeniach bomby nie wybuchły, a inne okazały się wyłącznie straszakami. Staranne planowanie zderzyło się z chaosem. Eric Harris i Dylan Klebold w pewnym momencie snuli się po miejscu zbrodni, nawet nie celując do kolejnych potencjalnych ofiar – jakby sami nie wiedzieli, co mają zrobić i dlaczego właściwie się tu znaleźli. Pozostało im samobójstwo. A to wszystko można było obejrzeć na żywo jak przerażający reality show:

„Spora część Amerykanów oglądała ten impas na żywo. Żadna z dotychczasowych strzelanin w szkole nie była transmitowana; w ogóle bardzo niewiele tragedii do tej pory było. sytuacja w Columbine rozwijała się powoli, a wszystko widziały kamery. Lub tak to przynajmniej wyglądało: kamery dawały wrażenie, że oglądamy wszystko. Ale ekipy dotarły na miejsce zbyt późno”[2].

A jak było naprawdę? Tę wstrząsającą historię opisał Dave Cullen w monumentalnym reportażu „Columbine: Masakra w amerykańskim liceum”. Zaczął nad nim pracować praktycznie od razu po tych tragicznych wydarzeniach. Ta książka ma wielu bohaterów, bo też mnóstwo osób było uwikłanych w tę historię – przez sprawstwo, zaniedbania, przeoczenia, a wreszcie jako ofiary śmiertelne lub te, które przeżyły. W kolejnych rozdziałach jednocześnie obserwujemy makabrę w Columbine i jej skutki oraz przygotowania do owego „Dnia Sądu”. Cullen stara się zdemaskować wszystkie mity, które narosły wokół tej tragedii – a było ich przecież sporo (niektóre przetrwały do dziś).

„W dziennikarstwie to pewnik: relacjonowanie katastrof zaczyna się od zamieszania i wszystko nabiera jasności dopiero z biegiem czasu. Następuje nawał faktów, mgła się rozwiewa, obraz staje się coraz widoczniejszy. Opinia publiczna go przyjmuje, jednak skończony portret często jest daleki od prawdy”[3].

Nie można ufać pamięci, czynić prostych założeń. Potrzebujemy składać fakty w spójną opowieść, choć ta często przeczy właśnie faktom:

„Zapamiętujemy fragmenty: wystrzały, eksplozje, płaszcze, strach, syreny, krzyki. Obrazy wracają do nas przemieszane, pragniemy spójności, więc je przykrawamy, dostosowujemy szczegóły, układamy to wszystko w opowieść, która ma sens”[4].

Mnóstwo tu wstrząsających wątków. Tych głównych i tych pobocznych. To zdumiewające, jak Eric Harris potrafił oszukać terapeutów, nauczycieli, ludzi prawa, policjantów, a wreszcie własnych rodziców. Przeraża to, jak łatwo tej tragedii można było zapobiec, gdyby w porę zainterweniowano (kiedy zdano sobie z tego sprawę, lokalne władze usiłowały ukryć dokumenty świadczące o rażącym zaniedbaniu). Niesamowity jest wątek o rzekomym męczeństwie Cassie Bernall – jednej z ofiar masakry - która miała zginąć w imię Boga. To historia przeniesiona z „Żywotów świętych” do współczesności. Choć ten mit dawno został obalony, nadal jest kultywowany. Interesujące jest także to, w jak różny sposób radzili sobie ci, którzy przeżyli – często trwale okaleczeni - a także rodzice ofiar. Ofiarami Colombine byli również rodzice sprawców, ale ich najchętniej obarczano odpowiedzialnością za tragedię (przecież „to były tylko dzieci. ktoś zwiódł ich na złą drogę. Albo coś. Głównymi podejrzanymi stali się Wayne i Kathy oraz Tom i Sue. (…). Mieli pewną dodatkową zaletę: oni żyli, można było na nich polować”[5]).

Niewątpliwie należy docenić Dave Cullena za tytaniczną pracę rozłożoną na dziesięć lat. Natomiast jeśli coś mi przeszkadzało w lekturze, to chaotyczność, zwłaszcza w początkowych partiach tekstu. Zdecydowanie też wolałem te rozdziały, które autor poświęca nie sprawcom, lecz innym osobom dramatu. Bywało, że w tych poświęconych Ericowi i Dylanowi czułem się manipulowany jako czytelnik. Miałem wrażenie, że Cullen ma dla Dylana sporo wyrozumiałości. Cóż, mnie jej zabrakło. Te ujęcia sprawiły, że trudno mi wpisać tę książkę na listę najlepszych reportaży przeczytanych w tym roku.

Tragedia w Columbine na trwałe weszła do historii Stanów Zjednoczonych. Stanowiła punkt odniesienia dla fanów i naśladowców Erica i Dylana, nieledwie ustanowiła coś w rodzaju nowej epoki („Pojawił się nowy wzór. Morderstwo jako spektakl. Performans bez przyczyny, czysta manifestacja indywidualnej siły”[6]). Zaczęła żyć własnym życiem. Dziewczyny kochały się w sprawcach, chłopcy brali sobie ich za wzory do naśladowania, przekształcając ten koszmar w porywającą opowieść o mścicielu, „psychotycznym Robin Hoodzie”[7]. Stała się także pożywką artystyczną dla twórców. Można tu wymienić filmy „Zabawy z bronią” czy „Słoń”. Na kanwie podobnych historii powstały też książki („Dziewiętnaście minut” Jodi Picoult, „Musimy porozmawiać o Kevinie” Lionel Shriver). Tak, Columbine to już słowo-klucz, żywy symbol.

Lepiej by było, gdyby taki symbol nie zaistniał.

[1] Dave Cullen, „Columbine. Masakra w amerykańskim liceum”, tłum. Adrian Stachowski, Wydawnictwo Poznańskie 2022, s. 492.
[2] Tamże, s. 113.
[3] Tamże, s. 227.
[4] Tamże, s. 305.
[5] Tamże, s. 168-169.
[6] Tamże, s. 557.
[7] Tamże, s. 565.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 2003
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: