Dodany: 11.09.2022 18:31|Autor: dot59
Lord Peter dba o honor rodu
W zasadzie już po pierwszym tomie detektywistycznych perypetii lorda Petera Wimseya podejrzewałam, że jego literacka rodzicielka, Dorothy L. Sayers, dołączy do moich ulubionych brytyjskich autorów kryminałów. Było w nim akurat tyle humoru, ile moim zdaniem może być w powieści kryminalnej, żeby nie zrobić z niej parodii, a do tego przyzwoita intryga, ciekawe postacie (nie tylko w osobach samego lorda Petera i jego nieocenionego kamerdynera Buntera, ale też na przykład księżnej wdowy Denver, matki głównego bohatera) i porządny warsztat pisarski. Fakt, że cykl jest właśnie wznawiany, i to w kolejności chronologicznej, a nie wybiórczo i na chybił trafił, był dla mnie dodatkowym atutem (nigdy nie rozumiałam wydawców, którzy rozpoczynają edycję od tomu, powiedzmy, dziewiątego, po nim następuje czwarty, pierwszy, siódmy… a Bogu ducha winien czytelnik zgrzyta zębami, odkrywając, że niechcący poznał rozwiązanie zagadki, o której właśnie czyta, bo autor wspomniał o tym w tomie oryginalnie wydanym dziesięć lat później, lecz u nas opublikowanym w pierwszej kolejności. I nawet, jeśli każdą część cyklu można czytać osobno, bez konieczności znajomości pozostałych, twardo obstaję przy poglądzie, że skoro autor je poukładał tak, a nie inaczej, to taką kolejność należy zachować). Na tom drugi, „Zastępy świadków” nie musiałam długo czekać i, choć już na pierwszy rzut oka widać było, że objętościowo jest znacznie pokaźniejszy, lektura nie zajęła mi zbyt wiele czasu.
Przedstawiać głównego bohatera nie muszę, gdyż zakładam, że po kontynuację jego przygód sięgają ci, którzy go już poznali, a gdyby nawet nie, Sayers przemyślnie zaopatrzyła drugie wydanie powieści w „krótką biografię lorda Petera Wimseya, uaktualnioną w maju 1935 roku, autorstwa jego wuja Paula Austina Delagardie”[1], tak więc nowicjusze mogą spokojnie zacząć lekturę od tej właśnie strony, a dopiero po zapoznaniu się z dziesięciostronicowym dodatkiem powrócić na początek. A ten od razu dostarcza czytelnikowi mocnych wrażeń. Oto bowiem lord Peter, po trzymiesięcznym wypoczynku „w korsykańskiej dziczy”, gdzie „wyrzekł się korespondencji, czasopism i telefonów”[2], właśnie wyruszył w drogę powrotną do Anglii i już pierwszego dnia w paryskim hotelu dowiaduje się z prasy, że jego brata aresztowano pod zarzutem morderstwa. Ofiarą padł ktoś, kto wkrótce miał wejść do książęco-lordowskiej rodziny: narzeczony Mary, siostry Petera i Geralda, kapitan Denis Cathcart, człowiek wprawdzie nie tak wysokiego rodu, niemniej jednak z parantelami gwarantującymi zaakceptowanie go przez przyszłych szwagrów i teściową, a podobno też z całkiem przyzwoitym majątkiem. Ze wstępnych ustaleń wynika, iż denat wraz z kilkoma innymi osobami gościł w domku myśliwskim, wynajętym na sezon przez księcia Geralda, poprzedzającego wieczoru o coś się z gospodarzem posprzeczał (dokładnie rzecz biorąc, jak się dowiemy z protokołu, była to nie tyle sprzeczka, ile wyłożenie przez Geralda zarzutów, powziętych przezeń na podstawie otrzymanego listu), wybiegł zdenerwowany i… tyle go widziano, aż do chwili, gdy w środku nocy książę znalazł jego zwłoki. A przynajmniej tak powiedział w śledztwie, w co zebrana naprędce ława przysięgłych nie uwierzyła. Tym bardziej, że nieopodal leżał jego rewolwer…
Wiadomo, że lord Peter nie ma zbyt wygórowanego mniemania na temat charakteru brata, którego nazywa „koncertowym durniem”[3], niemniej jednak brat to brat, a honor rodu to honor rodu – nie będzie więc dla nikogo niespodzianką, że do próby oczyszczenia Geralda z zarzutów zabierze się niezwłocznie i energicznie. A ponieważ w celu nadzorowania śledztwa przybył z Londynu nie drętwy i rygorystyczny Suggs, lecz młody, rzutki i na dodatek zaprzyjaźniony z Peterem inspektor Parker, dochodzenie powinno pójść jak z płatka. Tymczasem przeszkody pojawiają się jedna za drugą. Gdzieś zaginął list, którego treść mogłaby potwierdzić powód konfliktu Geralda z Denisem. W okolicy miejsca zdarzenia znajdują się ślady, sugerujące obecność kogoś, kto nie był ani domownikiem, ani gościem. Zeznania świadków co do tego, o której godzinie padł feralny strzał, różnią się dość znacząco, a co gorsza, przynajmniej dwie przesłuchiwane osoby wyraźnie nie mówią całej prawdy… Aby do niej dotrzeć, lord Peter i inspektor Parker będą musieli odbyć po jednej zagranicznej podróży, odwiedzić posiadłość pewnego niesłychanie nieżyczliwego osobnika, miasteczko targowe oraz londyński klub o nazwie budzącej skojarzenia niekoniecznie takie, jak charakteryzujące go „pomarańczowe drzwi i znajdujące się po ich obu stronach okna z purpuroworóżowymi zasłonami”[4]. A pierwszy z nich dwukrotnie znajdzie się w poważnym niebezpieczeństwie…
Druga odsłona przygód Petera Wimseya udała się autorce bodaj jeszcze lepiej, niż poprzednia. Intryga jest solidnie skomplikowana, z licznymi niespodziewanymi zwrotami, kierującymi uwagę czytelnika w zupełnie inną stronę niż dotychczas, a stopień jej realistyczności podnoszą drobiazgowe sprawozdania z przesłuchań i z przebiegu procesu sądowego. Dyskretne przymrużenie oka, z jakim Agatha Christie ukazywała tylko wybrane osoby i środowiska, u Sayers przybiera nieco szerszy zasięg, obejmując większość pojawiających się na scenie postaci, niezależnie od ich rangi fabularnej i klasy społecznej. Bratowa głównego bohatera, Helen, zostaje lapidarnie przedstawiona jako niewiasta, „która nie rozpuszczała ani włosów, ani dzieci (…), a jej gniew, choć go nie okazywała, był tym dotkliwiej odczuwalny”[5], zaś jej „pech polegał na tym, że nieszczęśliwa stawała się nieprzyjemna; to być może najcięższa klątwa, jaka może spaść na człowieka zrodzonego do cierpienia”[6]. Występująca w całkowicie epizodycznej roli pisarka pojawiła się w klubie „w rosyjskiej koszuli, koralikach z weneckiego szkła i węgierskiej chuście. Jako że we włosach miała jeszcze hiszpański grzebień, wyglądała jak uosobienie zjednoczonego frontu Międzynarodówki”[7]. Relacja z procesu księcia Geralda zawiera subtelną drwinę z patosu i sztuczności przebrzmiałych tradycji, pobrzmiewając uwagami w rodzaju: „czerwony jak cegła par, który miał na ramionach pięć rzędów gronostajów”[8] czy „wszyscy szlachetni lordowie zaczęli ziewać, jeśli nie liczyć kilku dorobkiewiczów, którzy wjechali do Izby na mydle i piklach, a teraz zaczęli nagle dokonywać obliczeń w swoich notesach, i wymieniać porozumiewawcze spojrzenia, jakie mogliby wymieniać członkowie finansjery”[9]. Rozmowy prowadzone przez lorda Petera z właścicielami gospód w „mieście targowym Stapley”[10] mogłyby same w sobie stanowić treść filmu satyrycznego, podobnie jak jego pogawędka z parobkiem państwa Grimethorpe’ów (z chwilą jednak, gdy bohater zaczyna się orientować w relacjach między mieszkańcami tego domostwa, wątek traci humorystyczny charakter, zmieniając się w lapidarny, lecz wyrazisty obraz przemocy domowej i tym samym dostarczając dowodu, że autorka dostrzegała także i zjawiska, z których żartować nie wypada).
Doskonale się zagląda w świat sprzed blisko wieku, nie mając przy tym zupełnie poczucia anachroniczności. Jak to miło, że tych okazji do wglądu będzie więcej!
[1] Dorothy L. Sayers, „Zastępy świadków”, przeł. Dorota Konowrocka-Sawa, wyd. Znak, 2022, s. 385.
[2] Tamże, s. 11.
[3] Tamże, s. 66.
[4] Tamże, s. 184.
[5] Tamże, s. 48.
[6] Tamże, s. 305.
[7] Tamże, s. 185.
[8] Tamże, s. 304.
[9] Tamże, s. 331.
[10] Tamże, s. 243.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.