Dodany: 21.08.2022 21:49|Autor: dot59Opiekun BiblioNETki

Czytatnik: Czytam, bo żyję

3 osoby polecają ten tekst.

Książkowy wehikuł czasu - wyprawa dwunasta


Na kolejną podróż lekturowym wehikułem czasu wybrałam się – niespodziewanie, bo nie znałam treści książki Ucieczka od zapachu świec (Pająkowa Krystyna), zanim się nie zabrałam do czytania – w lata, których pamiętać nie mogę, a jednak znam je stosunkowo dobrze. To lata młodości moich rodziców i bohaterek powieści, z których każdą czytałam przynajmniej dwa razy, a ostatnią dużo więcej: „Dziewczęta szukają drogi” Jackiewiczowej, „Słoneczniki” Snopkiewicz i „Zawsze jakieś jutro” Wieczerskiej.

Gdy wojna zbliża się ku końcowi, Katarzyna ma szesnaście lat. Większość dotychczasowego życia przemieszkała we Lwowie, najpierw z rodzicami, po ich rozstaniu tylko z matką, która latem roku 1944 wyekspediowała ją w bezpieczniejsze miejsce – do Kalwarii pod Krakowem, gdzie już wcześniej zamieszkała babka i jedna z ciotek. Dziewczynie nie jest z nimi lekko; nie chodzi nawet o to, że na nią, jako najmłodszą, spadają najmniej przyjemne zajęcia (babka ma swoje lata i… kilogramy, a ciotka, żona walczącego na zachodnim froncie oficera, palcem przy domowych robotach nie kiwnie ), ani o to, że – choć tak bliskie krewne – nie okazują jej ani na lekarstwo czułości czy sympatii, lecz o to, że są tak bardzo interesowne i obłudne. Zresztą podobnie, jak większość mieszkańców miasteczka. Tu się mierzy wartość człowieka zasobnością jego portfela, wierzy we wszelkie ploty i pomówienia, a pozory ceni bardziej niż uczciwość; kto się „modli pod figurą, a diabła ma za skórą”, będzie bardziej szanowany, niż taki, kto wykroczy przeciwko miejscowym tradycjom. Katarzyna tego znieść nie potrafi i przy pierwszej sposobności ucieka z domu na Ziemie Odzyskane, gdzie na chętnych czekają i etaty, i mieszkania. Ostatecznie osiada we Wrocławiu; mogłaby postąpić tak, jak wiele innych kobiet, zadowalających się jakąkolwiek pracą do zamążpójścia, a potem pozostających do końca życia na utrzymaniu męża, ale czuje przez skórę, że to nie dla niej droga. Skoro pojawiła się możliwość bezpłatnej nauki, musi z tego skorzystać, bo przecież skończyła jedynie sześcioklasową szkołę podstawową. Zdobywa zawód technika budowlanego, udowadnia, że potrafi kierować budową tak samo, jak mężczyźni, a skoro tak, to czemu nie miałaby zapisać się na wieczorowe studia i zostać inżynierem? Nie znaczy to, że przez tych kilka lat nie zajmuje ją nic prócz pracy i nauki. Wstępuje do PPR, żeby „w szeregach partii walczyć o dalsze równouprawnienie kobiet”[181] (i niebawem, jeszcze przed powstaniem PZPR, będzie musiała zadać sobie pytanie, „jak można tak piękną ideę urzeczywistniać w atmosferze strachu, bałwochwalstwa i donosicielstwa”[251]) Uczy się jeździć na motocyklu, otrzymanym od spotkanego po latach ojca. Oczywiście, pojawiają się na horyzoncie różni kandydaci do jej serca i ręki, niektórzy bardzo otwarcie popierani przez przybyłą w międzyczasie ze Lwowa matkę, ale doprawdy nie wszyscy godni zaufania: dwaj z nich wtrącają Katarzynę w poważne kłopoty, każdorazowo zresztą innej natury. I sporo czasu musi minąć, żeby poczuła, że ten, który właśnie w tej chwili mówi: „Kocham cię, Katarzyno! (…) chcę ciebie mieć przy sobie”[439], jest tym właściwym…

Historia, jakich wiele – a przynajmniej, jakich wiele można było usłyszeć od ludzi urodzonych w latach 20 i 30. XX wieku. Ja sama jestem, można powiedzieć, efektem końcowym podobnych – choć zdecydowanie mniej dramatycznych – zdarzeń, bo gdyby nie wojna i ów z wielu względów nieszczęsny ustrój, jaki po niej nastąpił, moi rodzice nigdy by się nie spotkali. Tato najpewniej gospodarzyłby na kilkunastu arach w podkieleckiej wsi, mamę w optymistycznym wariancie czekałaby mała matura i etat urzędniczki na poczcie lub w magistracie, w mniej korzystnym po sześciu klasach przyuczenie do zawodu prządki, tkaczki, „panny sklepowej” lub – jak w przypadku Katarzyny – pomocy biurowej. Ponieważ wiek, w którym rozpoczynano naukę w szkole średniej, oboje osiągnęli już po wojnie, dostali szansę na coś więcej i ją wykorzystali, nie musząc nawet – jak Katarzyna – uciekać „przed zapachem świec”[209] (czyli, jak się łatwo domyślić podczas lektury, przed zaściankową mentalnością, przesiąkniętą obłudą i dewocją), bo rodziny ich plany w pełni akceptowały, dzięki czemu mogli się poznać z dala od rodzinnych miejscowości, w dużym mieście, będącym siedzibą uczelni.

Opowieść Katarzyny wcale nie wygląda na mniej autentyczną (ileż takich zawierają np. Pamiętniki kobiet: Biografie Trzydziestolecia (antologia; < praca zbiorowa / wielu autorów >) !), i najwyraźniej jest takową, przynajmniej w ważniejszych szczegółach, bo oto, jakie informacje o autorce znalazłam na stronie internetowej pewnego antykwariatu
http://antykwariatmole.abc24.pl/?kat=50180&pro=382​929 (przypuszczam, że przepisano ją ze skrzydełka obwoluty, której mój pożyczony z biblioteki egzemplarz od dawna już nie ma):
„Krystyna Pająkowa urodziła się w 1928 roku we Lwowie. W czternastym roku życia, w okresie okupacji, zaczęła pracować (…). Po zakończeniu wojny, w 1945 roku, zamieszkała we Wrocławiu (…). W 1946 roku wstąpiła do partii. W 1950 roku zdała maturę jako eksternistka i rozpoczęła naukę w Wieczorowej Szkole Inżynierskiej. Ukończywszy ją kontynuowała studia na Politechnice Wrocławskiej, gdzie w lutym 1956 zdobyła dyplom magistra inżyniera. Przez cały czas studiów Pająkowa pracowała najpierw w dziale budowlanym spółdzielczości pracy, potem na budowie, wreszcie w biurze projektów. Bezpośrednio po ukończeniu studiów została asystentem na Politechnice Wrocławskiej. Jako starszy projektant Biura Projektów a jednocześnie żona inżyniera i matka ośmioletniej córeczki, napisała tę książkę”.

Być może autorka skleiła losy Katarzyny z własnych i z „pożyczonych” od jednej czy paru znanych sobie kobiet, być może w tych własnych dla niepoznaki zmieniła szczegóły dotyczące spraw uczuciowych i rodzinnych (a przy tym pomyliła się, wymyślając nowe nazwisko jednej z babek, która w jednym miejscu jest „babcią Wojtkowską”[137], w innym „Wojnicką”[401]) – to w sumie nie ma znaczenia, bo każdy ich element z osobna jest równie wiarygodny.

Jej opowieść nie jest prymitywną komunistyczną agitką, choć tak się może momentami zdawać, gdy czytamy, że „do partii powinny się zapisywać jednostki wybitne i wyróżniające się”[159], że „każdy ma prawo zwracać się do partii”[396] z prośbą o pomoc, że „człowiek dochodzi do wniosku, że uchwały KC – mimo często niezrozumiałego języka, jakim nam je przekazywano, pełnego górnolotnych stwierdzeń – są słuszne”[430]. Sama Katarzyna, będąc już członkiem partii, dwukrotnie naraża się władzy, raz protestując przeciw udaniu się na „czyn pierwszomajowy pracowników umysłowych”[330], czyli na odgruzowywanie, w strojach biurowych, drugi raz przeciw złej organizacji pochodu pierwszomajowego („takie święto robotnicze to tragiczna pomyłka. To męczarnia wystawać wiele godzin na zimnie na ulicy”[337]). A w tle przewijają się jeszcze opinie zdemobilizowanej żołnierki Lucyny, czy starego Goryńskiego – „ludzi (…) w jednym szynelu na grzbiecie, którzy nie bardzo wiedzieli, co ich czeka, ale marzyli o ludzkiej uczciwej robocie, o życiu bez strachu o codzienny kawałek chleba”[159]. I wcale nie jest tak, że wszyscy partyjni są postaciami niemal świetlanymi, a wszyscy bezpartyjni i religijni – pazernymi dewotami, jak kalwaryjscy krewni i sąsiedzi. Pani Dziunia, osoba bardzo wierząca, nie jest jednak ślepo zafiksowana na tym, co ksiądz z ambony powie (a powiada, że „komuna to grzech śmiertelny”[158]), jest za to tolerancyjna dla ludzi o innych poglądach i gotowa pomóc każdemu, kto pomocy potrzebuje. Lucyna uważa, że „Kościół i wiara to jedyne nasze oparcie”[110], a „sprawy wiary i partia to dwie różne rzeczy”[159] – więc już należąc do PPR bierze ślub kościelny i chrzci dzieci, za co żadna władza nie zamierza jej szykanować. Za to partyjnych pieniaczy, lizusów, donosicieli, tępych biurokratów widać w każdym miejscu pracy Katarzyny, a obok ludzi gotowych zamordować każdego, kto słowem lub czynem poprze nowy ustrój, jest też i miejsce na pokazanie nieludzkich metod, jakimi ubecja usiłuje ten ustrój umacniać.

Nie jest to obraz stuprocentowo czarny ani stuprocentowo biały – mało jest zresztą takich momentów w historii, które dałyby się odmalować wyłącznie jedną z tych barw – za to jest szczery, autentyczny, taki, jakim musiała go widzieć osoba w położeniu głównej bohaterki. Autentyczni są i ludzie, i miejsca, i uczucia, i dialogi; jedyne słabsze punkty opowieści to kompozycja i narracja – nie, żeby zawierały jakieś istotne błędy, po prostu trochę brakuje im szlifu artystycznego, są takie… codzienne, właśnie tak, jakby wyszły spod pióra osoby, która umie się posługiwać poprawną polszczyzną, ale pierwszy raz ma okazję wyrazić nią coś więcej, niż trzeba w urzędowych sprawozdaniach, dlatego momentami za bardzo się rozgaduje, podając nieistotne szczegóły, innym razem zbyt raptownie przechodzi od jednego wydarzenia do następnego. Z przeciętną oceną wartości literackiej sumuje się ponadprzeciętna ocena wartości dokumentalnej tego świadectwa trudnych czasów i panoramy ludzkich postaw – razem wypada pełna czwórka.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 210
Dodaj komentarz
Legenda
  • - książka oceniona przez Ciebie - najedź na ikonę przy książce aby zobaczyć ocenę
  • - do książki dodano opisy lub recenzje
  • - książka dostępna w naszej księgarni
  • - książka dostępna u innych użytkowników (wymiana, kupno)
  • - książka znajduje się w Twoim schowku
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: