Dodany: 13.06.2022 13:15|Autor: dot59Opiekun BiblioNETki

Rozmawiajcie, a nie walczcie na słowa!


W zasadzie już po pierwszej przeczytanej książce Petry Soukupovej – zbiorze opowiadań „Zniknąć” – wiedziałam, że nie przejdę obojętnie obok niczego, co będzie miało na okładce jej nazwisko. Dwie kolejne powieści, „Pod śniegiem” i „Najlepiej dla wszystkich”, ugruntowały moje przekonanie, że jest ona pisarką wyjątkowo przez los obdarzoną, bo nie dość, że potrafi z nieprawdopodobną ostrością obserwować i przelewać na papier zawiłości ludzkich charakterów i pogmatwane relacje rodzinne, nie dość, że należy do tych nielicznych twórców młodego pokolenia, którzy nie uważają za konieczne zdobienia swoich dzieł detalicznymi opisami działań natury intymnej, to jeszcze w jakiś niewiarygodny sposób umie sprawić, że czytelnikowi w ogóle nie przeszkadza to, co w prozie wielu innych autorów doprowadza go do białej gorączki, na przykład zrezygnowanie z tradycyjnego zapisu dialogów czy prowadzenie narracji w czasie teraźniejszym. Na najnowszą jej powieść czekałam więc, zadając sobie pytanie, nie „czy będzie dobra?”, lecz „jak bardzo będzie dobra?”.

Już wiem. Naprawdę bardzo. Mimo, że nie dzieje się w niej nic wyjątkowego. Żadnych wielkich tragedii, żadnych takich sytuacji, w oparciu o które tak wielu współczesnych pisarzy buduje dramaturgię swoich fabuł. Bo w sumie, żeby ludzie nie byli szczęśliwi, wcale nie trzeba wczesnego sieroctwa, choroby psychicznej bliskiej osoby, alkoholizmu, molestowania seksualnego ani przemocy fizycznej. A czego trzeba?

Popatrzmy na związek Alice i Richarda (notabene, nie czytajmy tych imion z angielska: po czesku oba wymawia się tak, jak się je pisze). Kiedy ich pierwszy raz widzimy, ledwie się znają – spotkali się niecały rok wcześniej, on właśnie kończył studia i miał jechać na półroczny staż do Anglii, a teraz, gdy wrócił, „mają za sobą trzy randki, dwa razy byli na kawie, raz na winie, potem seks u niego”[1] – i w zasadzie wiedzą o sobie niewiele więcej, niż to, że ich do siebie ciągnie i że podzielają upodobanie do górskich wędrówek. Z tym, że to ostatnie jest prawdą jedynie w połowie. Stosunek Alice do łażenia po górach w rzeczywistości waha się od obojętnego do niechętnego, a te wyrazy entuzjazmu wypsnęły jej się niechcący, w ramach robienia dobrego wrażenia na świeżo poznanym, przystojnym i eleganckim młodzieńcu. Ale słowo się rzekło, kobyłka u płotu, i właśnie wybierają się na wspólny weekend w górach. Za chwilę okaże się, że ich potrzeby i oczekiwania rozmijają się dość wyraźnie…

I będą się rozmijały przez następnych kilkanaście lat, praktycznie w każdym aspekcie, począwszy od sposobów na codzienny relaks (Richard jest maniakiem sportu i dzień bez przejechania na rowerze kilkudziesięciu kilometrów, a najlepiej jeszcze przepłynięcia paru rundek na basenie, jest dla niego dniem straconym; Alice… nie, żeby nie lubiła się ruszać, lubi, ale bez przymusu i bez pośpiechu, pospacerować wśród zieleni, tu przysiąść, tam przystanąć, popatrzeć, posłuchać…), poprzez upodobania estetyczne (gdy wybierają lampy do pierwszego wspólnego mieszkania, praktycznie każda, która się podoba Alice, to dla niego „niewyobrażalne ohydztwo”[2]), aż po poglądy na funkcjonowanie rodziny i na wychowanie potomstwa (dla Richarda jest oczywiste, że skoro obowiązkiem mężczyzny jest zarobienie na odpowiedni standard życia, to do kobiety należy zadbanie o te wszystkie przyziemności, dzięki którym w domu jest czysto, porządnie i syto; Alice nawet nie jest temu jakoś bardzo przeciwna, ale… czasem czuje się koszmarnie upupiona garnkami, pieluchami i ścierkami, przytłoczona kapryszeniem dzieciaków, i tak bardzo by chciała mieć odrobinę czasu dla siebie! I odrobinę świętego spokoju, dla którego jest gotowa przekupywać maluchy drobnymi przyjemnościami: pójściem na lody, pozwoleniem na niezjedzenie tego, co nie smakuje albo na dwukrotne obejrzenie ulubionego filmu. A Richard takie odstępstwa od zasad uważa niemal za występki; przyjemność ma być nagrodą za dobre postępowanie, i najlepiej, żeby to była przyjemność, która jest również pożyteczna…). Czy ludzie o tak różnych zamiłowaniach i przekonaniach mają w ogóle jakąś szansę na stworzenie harmonijnego związku? Może by i mieli, gdyby umieli ze sobą rozmawiać. Ale prawda jest taka, że każde z nich traktuje to drugie jak egoistę, który „i tak zawsze stawia na swoim”[3], a skoro tak, to trzeba walczyć o to, żeby nie postawił. Richard walczy „pełnym wyższości spojrzeniem, jakby wiecznie wygadywała głupoty” [4], ironicznymi uwagami, obrazą i demonstracyjnym wychodzeniem z domu, Alice – wypominaniem tego, co wcześniej zrobił nie tak, napastliwym tonem i płaczem. On jest przekonany, że „robi jej przykrość nieumyślnie i przecież nigdy nie chce jej zranić, ona specjalnie prowokuje kłótnie, truje i chce mu popsuć dzień”[5]. Ona już sama nie wie, może faktycznie to ona „zawsze musi wszystko spieprzyć”[6]? Chciałaby „wyjaśnić, o co jej chodzi, ale naprawdę nie wie jak, szkoda słów, bo nawet gdyby jakimś cudem tym razem ją zrozumiał, wciąż nie zrozumie jej w tysiącach innych sytuacji, wszystko jedno, nie ma co strzępić języka, i tak się nic nie zmieni” [7].

Ta niemożność porozumienia, nawożona esencją kolejnych starć i uraz, rozrasta się niczym jakiś kolczasty i jadowity egzotyczny chwast, zaciskając coraz mniej liczne i coraz wątlejsze ścieżki przepływu pozytywnych albo chociaż neutralnych emocji, dusząc i tak już gęstą atmosferę, raniąc i zatruwając każdego, kto się znajduje w pobliżu. Także dzieci. Kája (przez ponad trzysta stron myślałam, że to zdrobnienie od Kajetána, ale okazało się, że od Karela) i Lola właściwie od niemowlęctwa rosną w cieniu sporów i sprzecznych decyzji, nigdy nie wiedząc, dlaczego dane zachowanie w danym momencie może zostać uznane za akceptowalne, a w innym za naganne, i jak spełnić oczekiwania jednego z rodziców, nie sprawiając zawodu drugiemu. Kája zresztą i tak wciąż zawodzi Richarda, bo jest za bardzo grymaśny, za bardzo uparty, a zwłaszcza za bardzo oporny na ojcowskie próby zrobienia z niego modelowego syna, lepiej wykształconego i bardziej wysportowanego, niż wszystkie dzieci znajomych. Toteż i przepaść między nimi z każdym dniem robi się głębsza. Co nie znaczy, że chłopca nie zaboli odkrycie ojcowskiej tajemnicy, o której niezależnie dowiedzą się też matka i siostra… A z chwilą, gdy się wszystko wyjaśni i wszystko, co trzeba, postanowi, i tak nikomu nie będzie specjalnie lżej…

W tym momencie czytelnik może powiedzieć: no i co w tym wszystkim nadzwyczajnego? Mało to takich małżeństw i takich rodzin? Ba, nawet sama Soukupová już raz nam przedstawiła podobną parę, Blankę i Libora w „Pod śniegiem”, z tą może różnicą, że u nich wyjściowo nie było aż tak dużej rozbieżności potrzeb i oczekiwań, oni po prostu najpierw rozdzielali się bezboleśnie, odsuwając się w kierunku dwóch różnych światów, a Libor nie był człowiekiem z takimi zasadami i wymaganiami, jak Richard, tylko zwykłym małym sybarytą i egoistą. Jeśli więc ktoś chciałby zarzucać pisarce powielenie w kolejnej powieści tej samej kliszy, to nie będzie miał racji; owszem, praktycznie każda postać i każda sytuacja odzwierciedla z fotograficzną dokładnością jakiś fragment otaczającej nas rzeczywistości, powtarzalny tak samo, jak powtarza się realnie wśród ludzi, których znamy. Alice może mieć po trochu cechy naszej przyjaciółki Małgosi i sąsiadki Lidki, Richard być odbiciem szwagra Jacka albo kuzyna Waldka, a może być i tak, że oni oboje to wypisz, wymaluj nasi rodzice… albo i my sami…
I dlatego czytanie tej powieści aż boli; i dobrze, że mamy ochotę krzyknąć do bohaterów: „Ludzie, opamiętajcie się, zacznijcie ze sobą rozmawiać, a nie walczyć na słowa!”, bo może dzięki temu w odpowiedniej chwili powiemy tak i do siebie…

W tym właśnie – w umiejętnym budzeniu emocji, w uświadamianiu związku między literaturą a światem realnym – tkwi siła pisarstwa Soukupovej, obok, oczywiście, walorów czysto technicznych: konstrukcji postaci, doskonałego stylu i języka (w którego adekwatnym oddaniu po polsku ogromna zasługa przypada Julii Różewicz, konsekwentnie przekładającej kolejne utwory autorki). I dzięki temu można być w zasadzie pewnym, że po kolejną jej powieść będziemy sięgać bez wahania, wiedząc, że znów dostarczy nam bodźców do wzruszeń i materiału do przemyśleń.

[1] Petra Soukupová, „Sprawy, na które przyszedł czas”, przeł. Julia Różewicz, wyd. Afera, 2022, s. 10.
[2] Tamże, s. 31.
[3] Tamże, s. 33.
[4] Tamże, s. 140.
[5] Tamże, s. 141.
[6] Tamże, s. 143.
[7] Tamże, s. 144.


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 1326
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: