Dodany: 30.12.2021 19:49|Autor: dot59Opiekun BiblioNETki

Panna Jane nie nabierze się na iluzje


Na ostatnie tegoroczne spotkanie z twórczością Agathy Christie wybrałam powieść, którą czytałam tak dawno, że z całej fabuły zapamiętałam tylko placówkę edukacyjną, znajdującą się obok miejsca zbrodni, ale nie taką typową szkołę z internatem, jak ta żeńska w „Kocie wśród gołębi”, lecz raczej coś w rodzaju poprawczaka.

W istocie rzeczy w tytułowej posiadłości znajduje się ośrodek wychowawczy dla chłopców, którzy mimo młodego wieku już popadli w konflikty z prawem. Prowadzą go ludzie głęboko przekonani o słuszności swej teorii resocjalizacji, która zakłada, że młodzież schodzi na złą drogę jedynie wskutek nieodpowiednich warunków, zatem stworzenie nieletnim przestępcom warunków właściwych, w tym otoczenie ich atmosferą sztuki, automatycznie uczyni z nich pełnowartościowych członków społeczeństwa. Założyciel Instytutu, Eric Gulbrandsen, od dawna już nie żyje; jego żona nie angażowała się bezpośrednio w pracę ośrodka, zajmując się wychowaniem dzieci (synowie Erica z pierwszego małżeństwa byli już dorośli, gdy go poślubiła, ale prócz nich była własna córka Mildred, adoptowana córka Pippa, jakiś czas po śmierci Erica doszło dwóch pasierbów z drugiego małżeństwa, Alex i Stephen, a wreszcie jedyna wnuczka Gina), za to trzeci – aktualny – mąż, Lewis Serrocold, okazał się pasjonatem edukacji resocjalizacyjnej i wymarzonym kandydatem na kierownika placówki. Wspomagany przez licznych psychologów, psychiatrów i wychowawców, może szczycić się sukcesami swoich wychowanków, co i raz zatrudnianych w jakichś liczących się instytucjach. A jednak coś w Stonygates zgrzyta, bo przebywająca w odwiedzinach u siostry Ruth van Rydock zaczyna się o nią niepokoić i zaraz po powrocie zwierza się z tego ich wspólnej przyjaciółce z lat szkolnych, którą jest – co nietrudno odgadnąć – Jane Marple. Co więcej, zdążyła już nawet postarać się, by Carrie-Louise zaprosiła Jane na parę tygodni do swojej posiadłości. Rozumie się, że ta nie odmawia… i już czwartego dnia swojego pobytu jest świadkiem dramatycznej sceny: jeden z podopiecznych Lewisa, obecnie już dorosły i pełniący rolę ni to gońca, ni asystenta, obrzuca przełożonego oskarżeniami i grozi mu śmiercią. Potem z gabinetu, gdzie udali się obaj, by wyjaśnić nieporozumienie, dobiegają strzały. Ofiara śmiertelna jest, ale… nie tam, lecz w pokoju na drugim końcu korytarza, gdzie zakwaterowano przybyłego poprzedniego dnia Christiana Gulbrandsena, najstarszego z pasierbów Carrie-Louise, a przy tym kuratora placówki. Był on przez wszystkich szanowany i lubiany, dlaczego więc ktoś dokonał nań zamachu? Lewis twierdzi, że Christian wykrył… próbę otrucia Carrie-Louise. A to już zupełnie nieprawdopodobne, bo któż mógłby czyhać na tak miłą i serdeczną staruszkę, którą wszyscy domownicy kochają i chronią od trosk? Na nią – nie, ale może na jej majątek? Gdy spojrzeć na sprawę z tej strony, okazuje się, że motyw mógłby mieć prawie każdy. Więc panna Marple i prowadzący śledztwo inspektor Curry mają przed sobą nie lada zagadkę. Bo, jak mówi panna Jane, „gdy się patrzy na jedno, nie można jednocześnie patrzeć na coś innego. Często spoglądamy nie na to, co trzeba. A potem jest tak trudno ustalić, czy to był przypadek, że skupiliśmy naszą uwagę na rzeczach nieistotnych, czy też ktoś celowo sprawił, że patrzyliśmy na rzeczy niewłaściwe”[1]. Więc zanim dojdzie do finału, padną kolejne ofiary…

Sama intryga jest, można powiedzieć, standardowa: morderstwo, którego teoretycznie nie miał jak popełnić nikt z obecnych, a jednak zostało popełnione, najwyraźniej po to, by ukryć zamiar dokonania innej zbrodni; wąziutki krąg podejrzanych (tym razem w ogóle nikt nie bierze pod uwagę służby domowej, choć jeden z przesłuchiwanych wysuwa taką sugestię), z których praktycznie każdemu przydałby się jakiś mały spadek… I, oczywiście, klucz do rozwiązania zagadki tkwi w dostrzeżeniu, że „kiedy ogląda się rzeczy tylko z jednej strony, dostrzega się tylko jedną stronę (…). Ale kiedy człowiek uświadomi sobie, co jest prawdą, a co złudzeniem, wszystkie elementy zaczynają doskonale pasować do siebie” [2] – a dostrzega to, rzecz jasna, panna Marple, przypomniawszy sobie, że „dokładnie na tym samym polegają sztuczki iluzjonistów (…). Tylko że oni często posługują się lustrami” [3] (tak właśnie – „They Do It With Mirrors” – brzmi oryginalny tytuł powieści; w polskiej wersji to odniesienie do spostrzeżenia panny Jane przepada, zastąpione banalnym podsumowaniem rodzaju i miejsca zbrodni).

Jak zwykle, przynajmniej tak dobre, jak fabuła, jest tło, portretowane z tą typową dla Lady Agathy dyskretną ironią.
Spójrzmy na sam opis rezydencji Stonygates, może nie za bardzo szczegółowy, ale jakże wymowny: „obszerna, przestronna budowla w stylu wiktoriańskiego neogotyku, prawdziwa świątynia Plutokracji. Do tego przybytku Filantropia dobudowała najrozmaitsze ryzality i przybudówki, które do reszty pozbawiły budynek jakichkolwiek proporcji” [4]. Albo na sposób, w jaki ukazana jest subtelna różnica charakteru i temperamentu (pomijając podejście do starości, opisane też prześlicznie, ale za długo, by całość cytować) dwóch przyjaciółek: „Ruth nigdy nie znalazła dość czasu, aby odwiedzić swoją przyjaciółkę w St. Mary Mead, zresztą panna Marple nawet tego od niej nie oczekiwała. Życiem każdego człowieka rządzi odmienne tempo. Tempem Ruth było presto, podczas gdy panna Marple zadowalała się adagio” [5]. Albo na drobne uwagi pod adresem poszczególnych postaci, niby to nieistotne, ale dające nader wyrazisty wkład w ich charakterystyki. Sama panna Jane zostaje oceniona przez sierżanta Lake’a jako „stara, ale bystra”[6], a dalej narrator zauważa, iż „skromność nie pozwoliła pannie Marple powiedzieć, że morderstwa nie były dla niej niczym niezwykłym”[7]. Z kolei na przykład o inspektorze Currym wiele mówi to, że podczas przesłuchania „rysował właśnie w notatniku kolejnego kota” [8]; od razu zwiększa to sympatię okazywaną mu przez kotolubnych czytelników, choć z kolei niezupełnie dobrze o nim świadczy fakt, że dla niego „słowo »Rosjanie« miało dokładnie ten sam wydźwięk, co słowo »Hunowie«. Wszystko, co w jakikolwiek sposób wiązało się z Rosją, było złe i gdyby okazało się, że to Alex Restarick [którego matka była Rosjanką – przyp. rec.] zamordował Gulbrandsena, inspektor czułby się w pełni usatysfakcjonowany” [9].

A jakie świetne i zupełnie na serio są portrety psychologiczne paru innych postaci! Oto Mildred, poszkodowana przez los już w momencie narodzin, bo miała pecha być nieładną i mało błyskotliwą młodszą siostrą ślicznej i mądrej dziewczynki. A ponieważ tę starszą jej rodzice adoptowali i obiecali sobie, że mając córkę własną i przybraną nie będą tej pierwszej faworyzowali - w konsekwencji faworyzowali Pippę, Mildred zaś czuła się zaniedbywana i pogardzana. „Miała już grubo po trzydziestce”[10], gdy „w 1934 roku (…) poślubiła prawie piętnaście lat starszego od siebie kanonika” [11], człowieka dobrego i inteligentnego, lecz chyba cokolwiek nudnego, z którym nie miała potomstwa. Teraz ma gdzieś koło pięćdziesiątki, jest zgorzkniała i zła na wszystkich, na których ma o co (albo uważa, że ma o co) być zła, nie cierpi zwłaszcza Giny – która nie ma w żyłach ani kropli krwi Gulbrandsenów i Martinów, lecz wedle prawa jest jej siostrzenicą, a do tego ukochaną wnuczką Carrie-Louise – i jej amerykańskiego męża, Waltera. Gina, choć dopiero co wyszła za mąż, flirtuje ze Stephenem i Alexem na przemian, kokietuje nawet ponurego asystenta Edgara i w ogóle traktuje życie lekko, co dla Mildred jest wręcz afrontem. A Walter, ściągnięty przez żonę do Anglii, zupełnie nie rozumie tego środowiska, które patrzy nań, jakby przybył z jakiegoś egzotycznego kraju i samą swoją obecnością obrażał istotę brytyjskości (czyżby wszyscy zapomnieli, że pani Serrocold także jest z urodzenia Amerykanką, a jej pierwszy mąż, nawet jeśli miał obywatelstwo angielskie, „był Szwedem czy może Norwegiem”[12]?); Gina nie ma nic przeciw życiu na koszt babki, on wolałby utrzymywać się z pracy własnych rąk i jest pewien, że gdyby dorobił się pieniędzy, na pewno nie wydawałby ich na hołubienie młodocianych opryszków i oszustów, tylko doprowadziłby do porządku zaniedbaną część mieszkalną rezydencji i zatrudnił kompetentny personel…

A jednak… inaczej, niż w przypadku większości powtarzanych po latach kryminałów Christie, ocenę nieco obniżyłam. Bo tym razem za bardzo mi przeszkadzały niekonsekwencje chronologiczne, chyba jeszcze większe niż w „Hotelu Bertram”. Akcja rozgrywa się bez wątpienia po II wojnie światowej. Panna Marple powiada: „ostatni raz widziałam się z Carrie Louise chyba w 1928 roku” [13], a w innym miejscu: „od naszego ostatniego spotkania upłynęło co najmniej dwadzieścia pięć lat”[14]; jak łatwo policzyć, wskazuje to na rok 1953, jednak powieść wydana została w 1952, a Christie nie miała zwyczaju umiejscawiać swoich fabuł w przyszłości, zatem załóżmy, że panna Jane nie tak dokładnie szacuje czas i zamiast „co najmniej” jest „prawie”. Mamy więc rok 1952. Jak wynika z danych cytowanych w poprzednim akapicie, Mildred powinna była się urodzić gdzieś pomiędzy rokiem 1898 a 1902. Przyjmijmy, że w środku. „Gulbrandsen zmarł, gdy Mildred miała piętnaście, a Pippa osiemnaście lat [czyli w 1915]. W wieku dwudziestu lat Pippa poślubiła Włocha, markiza San Severiano. (…) Po roku małżeństwa Pippa urodziła córeczkę i zmarła w połogu”[15]. Wobec tego Gina przyszłaby na świat w roku 1918 i obecnie liczyłaby sobie 34 lata (a na pewno nie mniej, niż 30), tymczasem wszyscy podkreślają, że jest młodą dziewczyną. Z jej babką problem jest odwrotny: pierwszy mąż „umarł, gdy miała zaledwie trzydzieści dwa lata” [16], a jeśli ich własne dziecko liczyło sobie wtedy 15 lat, to musiała urodzić Mildred jako siedemnastolatka. To oczywiście możliwe, ale w takim razie w jakim wieku za Erica wyszła, skoro Mildred przyszła na świat dopiero po jakimś czasie bezskutecznych starań o potomstwo i zaadoptowaniu Pippy? W dodatku Christian, najstarszy pasierb Carrie-Louise, jest o dwa lata starszy od niej, ale o „prawie trzydzieści” [17] od jej rodzonej córki. Nijak to się nie składa... Mnie strasznie taka chronologiczna gmatwanina przeszkadza. Podobnie jak fakt, że na początku panna Marple zdaje się zupełnie niezorientowana w sytuacji rodzinnej przyjaciółki, po czym okazuje się, że jej córki widywała jako małe dzieci i posyłała im prezenty gwiazdkowe.
Zezłościły mnie też, choć nieliczne, błędy w tłumaczeniu. Alex Restarick nosi „płaszcz z astrachańskim kołnierzem”[18], o jakim, choć się interesuję historią mody, w życiu nie słyszałam; sprawdzam w oryginale – owszem, jest „astrakhan collar”[19], ale czy tłumaczka nie powinna wiedzieć (albo wiedzieć, gdzie sprawdzić – jest i w słowniku Collinsa, i Merriama-Webstera), że po polsku to kołnierz karakułowy? Mieszkańcy Stonygates cały czas wchodzą do holu, wychodzą z holu etc.; polskiemu czytelnikowi taka nazwa kojarzy się z, powiedzmy, obszerniejszym przedpokojem, podczas gdy angielski wie, że chodzi o „the Great Hall”, w skrócie „Hall” [20] – największe pomieszczenie pałacu, które w czasach wiktoriańskich pełniło rolę sali balowej, a w XX wieku stało się raczej czymś w rodzaju dużego salonu.

Może to wszystko nie są dramatyczne błędy, ale utrzymując dotychczasową ocenę, byłabym niesprawiedliwa wobec tych powieści, które mają takie same zalety, a nie można się w nich dopatrzeć wad.

[1] Agatha Christie, „Strzały w Stonygates”, przeł. Beata Długajczyk, wyd. Prószyński i S-ka, 1999, s. 89-90.
[2] Tamże, s. 181.
[3] Tamże, s. 174.
[4] Tamże, s. 28.
[5] Tamże, s. 9.
[6] Tamże, s. 92.
[7] Tamże, s. 106.
[8] Tamże, s. 138.
[9] Tamże, s. 165.
[10] Tamże, s. 34.
[11] Tamże, s. 42.
[12] Tamże, s. 11.
[13] Tamże, s. 21.
[14] Tamże, s. 9.
[15] Tamże, s. 20.
[16] Tamże, s. 11.
[17] Tamże, s. 62.
[18] Tamże, s. 79.
[19] Ze strony internetowej: https://onlinereadfreenovel.com/agatha-christie/page,7,33645-they_do_it_with_mirrors.html
[20] Ze strony internetowej: https://onlinereadfreenovel.com/agatha-christie/page,6,33645-they_do_it_with_mirrors.html

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 334
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: