Dodany: 25.09.2021 20:35|Autor: dot59Opiekun BiblioNETki

Książka: Camille, moja ptaszyna
Daull Sophie

3 osoby polecają ten tekst.

Rozmowa z nieobecną na zawsze


Od czasu do czasu nachodzi mnie na przeczytanie czegoś z wątkiem medycznym. Żeby sobie ułatwić wybór, zrobiłam listę tytułów, uwzględniając, po pierwsze, tematykę potencjalnie przydatną do przygotowywanych przeze mnie konkursów, po drugie, gatunek (najchętniej literatura niebeletrystyczna, a jeśli powieść, to raczej nie romans), po trzecie, rekomendacje (tzn. pozytywna opinia recenzenta, do którego mam zaufanie i/lub pozytywna ocena wystawiona przez przynajmniej jedną z Biblionetkowych pokrewnych dusz). Spośród wytypowanych w ten sposób książek wybieram już na wyczucie. Tym razem zdecydowałam się na literaturę francuską i nie zniechęciła mnie do lektury nawet świadomość, że drugi raz w tym miesiącu będę czytać refleksje osoby, która straciła kogoś bliskiego. W „Liście do patomorfologa” polskiej poetki, Justyny Tomskiej, córka żegnała ojca, który rozstał się z życiem w wieku może nie aż tak bardzo sędziwym, ale dość już słusznym, tu zaś okoliczności przedstawiały się odwrotnie: matka opłakiwała jedyne dziecko.

Camille była pełną życia, w zasadzie niechorującą szesnastolatką. Kiedy na kilka dni przed świętami Bożego Narodzenia 2013 roku położyła się do łóżka z gorączką, wszyscy myśleli, że to grypa. Matkę niepokoiły niezwykle silne bóle mięśni, nasilające się mimo zaleconego przez lekarza (przez telefon) pospolitego środka przeciwgorączkowego i przeciwbólowego, więc po dwóch dniach choroby udało jej się w końcu doprosić o zbadanie córki. I tu wydarzyło się coś, co mnie kompletnie zaskoczyło, bo przecież wydawałoby się, że jeśli już pacjent leczony bez poprawy od dwóch dni znajdzie się w izbie przyjęć szpitala, to zrobienie mu jednego czy dwóch podstawowych badań, z tych naprawdę niewiele kosztujących, nie powinno być problemem; tym bardziej we Francji, której publiczna służba zdrowia jest jedną z najlepiej finansowanych w UE. Zresztą podejrzewam, że w takiej sytuacji każdy rodzic byłby gotów pokryć koszt badań z własnej kieszeni, jeśli miałoby to w jakikolwiek sposób zmienić podejście do leczenia, a w konsekwencji ulżyć dziecku. Ale „nie, nie, żadnego pobierania krwi. Nie ma wskazań”[1], usłyszeli rodzice Camille (a potem, kiedy już na wszystko było za późno, „nie, nie, postąpiono dokładnie według procedury”[2]). Więc „według procedury” jęcząca z bólu chora wróciła do domu, gdzie przez kolejną dobę cierpiała coraz bardziej. Gdy nie była już w stanie znieść dotyku, udało się ściągnąć niemal równocześnie lekarkę z prywatnej pomocy medycznej i karetkę pogotowia. W trakcie wizyty na skórze Camille zaczęły się pojawiać sine plamy, a potem serce stanęło; reanimacja przywróciła jego czynność na tyle, że udało się dziewczynę dowieźć do szpitala i podłączyć do aparatury podtrzymującej życie. Na chwilę. (Jeśli czyta to ktoś, kto pracuje lub pracował w służbie zdrowia i miał do czynienia z choć jednym podobnym przypadkiem, to pewnie już wie, co zabiło Camille: „niedrożność naczyń i skupiska zarazków w sercu, mięśniach i nerkach”[3], „bakterie, prawdopodobnie meningokoki (…), sepsa, nadkażenie”[4]). A potem nastąpiło to, co nastąpić musi: te straszne formalności, informowanie krewnych i znajomych o śmierci córki, przygotowywanie pogrzebu. I wspomnienia. A każda rzecz jakieś przynosi. Program w telewizji. Zachowanie kota. Spojrzenie na przedmioty, które pozostały w pokoju. Wyjazd w miejsce, gdzie kiedyś byli we troje…

Słyszy się czasem głosy, że żałoba powinna być sprawą prywatną, że takie publiczne rozdrapywanie ran – nieważne, czy pozostałych po odejściu noworodka, nastolatka, osoby w sile wieku czy sędziwej, ojca, siostry, dziecka czy żony, ofiary choroby czy wypadku – nie powinno mieć miejsca, tym bardziej, że autor (zwłaszcza dobry) jeszcze zarabia na tym swoim bólu. I jego wydawca także. Ale z drugiej strony, przecież nie raziłoby nas czytanie podobnej historii jako jednego z wątków powieści, jeśli tylko całość byłaby wystarczająco dobra literacko. A „Camille, moja ptaszyna” jest pod tym względem świetna. Autorka, zwracając się do nieobecnej już na zawsze córki, pisze pięknym, wyrazistym językiem, o przeżywanych emocjach wypowiada się bez nadmiaru patosu czy czułostkowości, nie stara się też na siłę wplatać w swoją relację akcentów metafizycznych. A lektura jej opowieści przyczynia się do poznania mechanizmów, które rządzą ludzką psychiką w chwilach dramatycznych przeżyć; jeśli dzięki temu będzie nam łatwiej zrozumieć zachowanie krewnego czy znajomego, który dopiero co doznał takiej straty, to wystarczy. Smutne to przerażająco, prawda, ale smutek też jest rzeczą ludzką. Nie żałuję, że przeczytałam.

[1] Sophie Daull, „Camille, moja ptaszyna”, przeł. Ewa Kaniowska, wyd. Czarna Owca, 2017, s. 24.
[2] Tamże, s. 89.
[3] Tamże, s. 79.
[4] Tamże, s. 135.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 289
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: