Dodany: 24.06.2021 14:43|Autor: idiom1983

Redakcja BiblioNETki poleca!

Książka: Waltenberg
Kaddour Hédi

Waltenberg jak Davos, Linzer Torte jak smak Magdalenki...


W piątek 4 września 1914 roku, w lesie nieopodal miejscowości Monfaubert, patrol z 2 Szwadronu 12 Pułku Dragonów III Republiki Francuskiej osacza dwójkę niemieckich żołnierzy, którzy - wybrawszy się na spacer - wysforowali się za daleko od pozycji zajmowanych przez wojska II Rzeszy. Próbujący się bronić żołnierz imieniem Johann ginie z gardłem rozpłatanym ostrzem kawaleryjskiej szabli. Drugi, Hans Kappler, w cywilu inżynier budujący okręty, a później także światowej sławy pisarz, zostaje wzięty do niewoli. Zwiadowcy mają za zadanie dokonać rozpoznania terenu, aby cały pułk mógł przeprowadzić szarżę na newralgiczne punkty ugrupowania przeciwnika po to, żeby zatrzymać postępującą i odnoszącą coraz większe sukcesy ofensywę wojsk niemieckich. Nad wszystkim unosi się duch klęski, jaką w wojnie z lat 1870-1871, zadało Królestwo Prus II Cesarstwu Francuskiemu, rozbijając wojska francuskie w bitwach pod Gravelotte i Sedanem, biorąc przy tym do niewoli Cesarza Francuzów Napoleona III Bonaparte. Puentą pruskiego zwycięstwa było zjednoczenie Niemiec, dokonane 18 stycznia 1871 roku, w Sali Zwierciadlanej zdobytego przez zwycięzców Pałacu Wersalskiego. Gorzką spuściznę wojennej klęski i upokorzenia z rąk Prusaków dosadnie opisał m.in. Guy de Maupassant w swoim głośnym opowiadaniu "Baryłeczka". Powstała na gruzach Cesarstwa III Republika za nic w świecie nie może sobie pozwolić na powtórkę z traumy i hańby sprzed niemal pół wieku. Dowodzący 2 Szwadronem kapitan Jourde podrywa swoich dragonów do ataku. Kawalerzyści ruszają przed siebie. Tętent końskich kopyt miesza się ze szczękiem oręża i bojowymi okrzykami napastników, którzy sieką szablami i kłują lancami zaskoczonych i nie spodziewających się niebezpieczeństwa Niemców. Kiedy wydaje się, że zaskoczeni żołnierze Cesarza Wilhelma II za chwilę podadzą tyły bądź rzucą się do ucieczki, ogień do nacierających konnych otwierają doskonale zamaskowane karabiny maszynowe marki Spandau, będące w istocie unowocześnioną wersją zakupionych na brytyjskiej licencji jeszcze przed wojną karabinów maszynowych Maxima. Celny ogień cekaemów radykalnie zmienia sytuację na polu bitwy. Kłębowiskiem spienionych wierzchowców i dosiadających je jeźdźców, wstrząsa moździerzowy ogień, idący od linii niemieckich w sukurs zaatakowanym piechurom kajzera. Francuskie natarcie załamuje się. Zdziesiątkowani dragoni próbują zabrać z pola bitwy swoich rannych towarzyszy broni, a Kappler, ogłuszony ciosem karabinowej kolby w głowę, porzucony przez uchodzących kawalerzystów, ostatecznie unika francuskiej niewoli.

Przez cały czas bitwy nieopodal lasu Monfaubert wzięty do niewoli Hans Kappler wspomina swój płomienny przedwojenny romans z amerykańską śpiewaczką operową Leną Hellström, używającą artystycznego pseudonimu Lena Hotspur. Ogniście rudowłosa, obdarzona anielskim głosem córka amerykańskiego senatora z Południa, rozpala wyobraźnię niemieckiego inżyniera, choć on sam nie jest do końca pewny, co tak naprawdę czuje do pięknej i niewątpliwie intrygującej sopranistki zza Oceanu Atlantyckiego. Namiętność kwitnie podczas wspólnej podróży w Alpy Szwajcarskie, do urokliwego hotelu Waldhaus, w malowniczo położonej miejscowości Waltenberg. Z uczuciowych rozterek wobec autentycznie zakochanej w nim Leny wybawia Kapplera wybuch wojny i patriotyczny obowiązek wobec ojczyzny. Z karabinem na ramieniu Hans idzie na front, żeby w okopach wspominać romantyczne uniesienia w ramionach pięknej kobiety. Tymczasem na pole zmagań, nie biorąc ostatecznie udziału w walce, przybywa spóźniony łącznik z 12 Dywizji, porucznik Max Goffard, w cywilu dziennikarz o socjalistycznych przekonaniach, sceptycznie nastawiony do pierwszej fali patriotycznej wojennej euforii, wróżącej rychłe i pewne francuskie zwycięstwo. Goffard mimochodem staje się bezwolnym świadkiem tragedii natarcia dragonów, co jeszcze bardziej utwierdza go w słuszności własnych pacyfistycznych przekonań. Następnego dnia, w sobotę 5 września rozpoczyna się I bitwa nad Marną, uznana przez brytyjskiego dyplomatę Edgara Vincenta D'Abernona za siedemnastą decydującą bitwę w dziejach świata, druzgocąca nakreślony przez Alfreda von Schlieffena niemiecki plan błyskawicznego pokonania Francji. Z wojny manewrowej konflikt przerodził się w pozycyjną wojnę na wyczerpanie, gdzie niemieckie bunkry będzie się budować z importowanego za duńskim pośrednictwem angielskiego cementu, za to alianckie pociski wypełnione gazami bojowymi będą stanowiły wierne odzwierciedlenie technologii opracowanej w niemieckich instytutach badawczych. 11 listopada 1918 roku, po czterech latach zaciętych zmagań i koszmarach Verdun i Sommy, w wagonie kolejowym w lasku Compiègne podpisane zostaje zawieszenie broni. Goffard wychodzi na ziemię niczyją i idzie wprost na spotkanie zmierzającego w jego kierunku Kapplera. Francuz pokazuje puste, nieuzbrojone ręce i częstuje Niemca papierosami. W ten sposób rodzi się ich szczera i żarliwa przyjaźń, która przetrwa wiele dziesięcioleci i jeszcze więcej burz i zawirowań pogmatwanej historii Europy i meandrów światowej polityki.

Blisko czterdzieści lat później, w grudniu 1956 roku, wkrótce po tym, jak brytyjsko-francuski desant opanował strefę Kanału Sueskiego, a sowieckie czołgi spacyfikowały prodemokratyczne powstanie na Węgrzech, Michael Lilstein, wywodzący się z szanowanej lekarskiej rodziny przedwojenny niemiecki komunista żydowskiego pochodzenia, aresztowany przez gestapo i więziony w obozach koncentracyjnych w Buchenwaldzie i Birkenau, wyzwolony przez Armię Czerwoną tylko po to, by stalinowskie czystki zesłały go do kopalni w Magadanie nad Morzem Ochockim, uwolniony po śmierci Stalina, przybywa do Waltenbergu jako agent Stasi, by zwerbować i namówić do współpracy z komunistycznym wywiadem młodego i obiecującego francuskiego intelektualistę, przed którym wiele prominentnych osób roztacza widmo imponującej naukowej i politycznej kariery. Relacja, jaką proponuje Lilstein swojemu nowo poznanemu kontaktowi, wykracza jednak daleko poza standardowe w szpiegowskim fachu podejście oficera prowadzącego wobec potencjalnego źródła choćby najcenniejszych i najdonioślejszych dla służb wywiadowczych informacji. Lilstein bowiem sugeruje swojemu nowo poznanemu towarzyszowi, że najlepiej dla nich obu stanie się wówczas, kiedy połączą w jedno całokształt swoich życiowych doświadczeń, posiadanej wiedzy, nawiązanych przyjaźni, kontaktów i znajomości, aby pomimo dzielącej ich różnicy wieku, w iście partnerski sposób, niczym tajemniczy demiurg zakulisowo pociągać za sznurki i przestawiać pionki i figury na wielkiej, zawiłej i skomplikowanej szachownicy, jaką stała się zimnowojenna polityka i dyplomacja. Tym bardziej, że obie zwaśnione strony dysponują w swoich arsenałach bronią nuklearną. A wszystko to czynić należy tylko w jednym celu. Mianowicie, aby nie dopuścić do tego, by którakolwiek ze stron uzyskała w tej rozgrywce przewagę względem swojego przeciwnika, na każdą próbę przesilenia reagując dyskretnym, ubranym w rękawiczki, aczkolwiek skutecznym działaniem, przywracającym chwiejną i niestabilną równowagę między NATO i Układem Warszawskim. Delektując się smakiem deseru Linzer Torte - który jego zdaniem w waltenbergskim wydaniu bije na głowę swój wiedeński odpowiednik - doświadczony przez życie i raczej krytycznie nastawiony do polityki Nikity Chruszczowa Lilstein, zwany pieszczotliwie Miszą przez swoich sowieckich przełożonych, odsłania przed francuskim młodzieńcem barwne koleje własnego losu, przestrzegając go jednocześnie przed pułapkami i pokusami, jakie mogą zwalić się na głowę agentowi w jego żmudnej i niewdzięcznej "kreciej" szpiegowskiej robocie. Współpraca Niemca i francuskiego intelektualisty, zatrudnionego wkrótce w Pałacu Elizejskim, podobnie jak przyjaźń Kapplera i Goffarda, okaże się równie trwała i równie doniosła, tak dla biegu politycznych wydarzeń, jak i dla życiowych bolączek i dramatów uwikłanych w nie po same uszy ludzi. Stanie się tak, choćby wiosną 1978 roku, kiedy weteran Wolnych Francuzów, uczestnik bitwy pod El Alamein, a wtedy ambasador V Republiki w Moskwie Henri de Véze, romansujący w Paryżu z żoną francuskiego historyka, a w Moskwie z bratanicą sowieckiego marszałka, wezwany na Quai d'Orsay dowie się, że na terenie zarządzanej przez niego placówki najpewniej ulokował się nadzwyczaj niebezpieczny i groźny dla bezpieczeństwa kraju sowiecki agent. Przysłany z Paryża w charakterze rewizora antypatyczny pułkownik Berthier, swoją - być może celową - nieudolnością, miast wyjaśnić, jeszcze bardziej zaciemni oblicze prawdziwych faktów i dezinformacyjnej manipulacji tuż przed szykowaną sowiecką interwencją w Afganistanie.

Niemniej jednak, przynajmniej w mojej opinii, pierwszoplanową i najważniejszą postacią stworzoną przez autora nie jest ani Kappler, ani Goffard, ani Lilstein, ani pomagający mu utalentowany francuski intelektualista, tylko Lena Hotspur, zręcznie lawirująca w zdominowanych przez silne męskie osobowości czasach wojennej zawieruchy, czy bezwzględnej gry i bezpardonowej walki o realizację własnych interesów, które mają prawo się dokonać tylko kosztem wyprowadzonych w pole, pokonanych i oszukanych politycznych przeciwników. Olśniewająca uroda, przyprawiający o szybsze bicie serca anielski sopran i głębia intelektu poparta czarującym usposobieniem zniewalają w jednakowy sposób brytyjskich arystokratów, amerykańskie rekiny finansjery, nazistowskich dygnitarzy czy Ludowych Komisarzy Związku Sowieckiego. Niczym Mata Hari z czasów wielkiej wojny, jej międzywojenna i zimnowojenna odpowiedniczka, kusząc powabami ciała i geniuszem artystycznego wyrazu, z dziecinną łatwością owija sobie wokół palca wysoko postawionych mężczyzn, którzy mogą dostarczyć jej poszukiwanych przez nią cennych i wartościowych informacji. Tak dzieje się w 1929 roku, kiedy u progu wielkiego kryzysu, w dziesięć lat po podpisaniu traktatu wersalskiego i na dziesięć lat przed agresją III Rzeszy na Polskę, w Waltenbergu zwołane zostaje wielkie seminarium intelektualistów, ekonomistów, socjologów, myślicieli i filozofów starego kontynentu, aby na gruzach pozostałego po I wojnie świata, spróbować stworzyć zalążek czegoś, co górnolotnie nazwano wówczas Stanami Zjednoczonymi Europy, a więc podwaliny istniejącej współcześnie Unii Europejskiej. Tak jest też w sierpniu 1939 roku, kiedy wioząc w swojej limuzynie autostradą do Berlina pijanego adiutanta Hermanna Göringa, Lena próbuje wysondować niemieckie plany przed podpisaniem paktu Ribbentrop-Mołotow. Tak staje się i latem 1943 roku, kiedy po klęsce III Rzeszy pod Stalingradem i Kurskiem, w czarującym klimacie lizbońskiej kawiarni, w oparach papierosowego dymu przy melancholijnych dźwiękach muzyki fado, pewien jednoręki nazistowski dygnitarz, namiętnie obcałowujący głęboki dekolt sukni Leny, wsuwa jej za bieliznę kopertę z mikrofilmem, z którego wynika niezbicie, że jeśli chodzi o zagładę Żydów, to wszystkie drogi prowadzą do Auschwitz...
I wówczas, kiedy w banalnej na pozór notatce o tym, jak właściwie nawilżać skórę, chroniąc cerę przed nadmiernym wysuszeniem, Lena przekazuje Rosjanom plany amerykańskiej bomby atomowej. Piękna kobieta jest szpiegiem na usługach CIA, co w niczym nie przeszkadza jej prowadzić także swoją własną grę, w której granica między sojusznikiem i adwersarzem czy między wiernością i nielojalnością jest cienka, płynna i niezbyt ostro wytyczona. Nawet polujący na czarownice antykomunistyczny senator Joseph McCarthy nie jest w stanie postawić Leny Hotspur przed swoją osławioną komisją, ścigającą sowieckich szpiegów i ich pomocników. Kryzys w Berlinie, sowiecka agresja na Węgry, budowa muru berlińskiego, kryzys kubański, wojna wietnamska, czy interwencja Układu Warszawskiego w Czechosłowacji, bez wyjątku znaczone są szpiegowską aktywnością pięknej amerykańskiej śpiewaczki. Zamiast czerni i bieli w tej plątaninie namiętności i wyrachowania, sentymentalnych porywów serca i chłodnej kalkulacji opartej na zdrowym rozsądku najczęściej dominują różnorakie odcienie szarości.

Powieść Hédiego Kaddoura "Waltenberg" to imponująca panorama XX-wiecznej historii i polityki, a przy tym niezwykle wyrafinowana czytelnicza uczta, pełna literackich smaczków i perełek, które pełnymi garściami można wyławiać niczym grzyby z czytelniczego barszczu. Swoim kunsztownym stylem książka urodzonego w Tunisie francuskiego pisarza zaspokoi nawet najwybredniejsze gusta najbardziej wymagających czytelników. Być może pewnym utrudnieniem dla polskiego odbiorcy będzie mnogość aluzji i nawiązań do powszechnie znanych we Francji, ale już niekoniecznie w Polsce arcydzieł francuskiej literatury. Podejrzewam, że dla Francuza czytanie powieści polskiego pisarza z mnóstwem odnośników do "Lalki", "Przedwiośnia", "Ziemi obiecanej" czy "Nocy i dni" byłoby jednakowo trudne. Tak czy inaczej, w powieści Kaddoura tytułowy Waltenberg jawi się jako swoiste "caput mundi", miejsce, gdzie krzyżują się gospodarcze interesy, polityczne oczekiwania i uczuciowe namiętności wielkich mocarstw i rządzących nimi prominentnych osobistości. Ani przez chwilę urokliwy kurort w samym sercu szwajcarskiej Gryzonii, niczym sanatorium w Davos dla Hansa Castorpa z "Czarodziejskiej góry" Thomasa Manna, nie przestaje być dla wszystkich sportretowanych w powieści bohaterów zacisznym azylem, gdzie pełną piersią można odetchnąć od blichtru, obłudy i nikczemności, wypełniającej parlamentarne kuluary, rządowe ławy i gabinety cieni, czyhającej na błędy aktualnie znajdujących się przy władzy opozycji. Za to smak deseru Linzer Torte, niczym smak proustowskiej Magdalenki, skłania delektujące się nim osoby do swoistego rodzaju wiwisekcji dokonanej na własnej duszy, z gruntownym rozliczeniem swego nie zawsze chlubnego i godnego naśladownictwa postępowania. "Waltenberg", choć kipi emocjami, a epizodycznie przewijają się w nim takie postacie, jak marszałkowie Philippe Pétain, Charles de Gaulle i Michaił Tuchaczewski, politycy pokroju Władysława Gomułki, Imré Nagý'a czy Leonida Breżniewa i Harry'ego Trumana, z całą pewnością nie jest powieścią, którą można przeczytać jednym tchem, zabierając ją jako wymarzoną lekturę na wakacyjny odpoczynek. Pośpieszna lektura nie pozwoli odkryć jej licznych walorów czytelnikowi, który pogubi się w plątaninie achronologicznej narracji czy w mnogości wątków i wypełniających je postaci. Tą wymagającą skupienia i koncentracji prozą należy się delektować. Najlepiej w długie jesienne, październikowe lub listopadowe wieczory, kiedy po słotach, opadłe z drzew liście ścina szron pierwszych przymrozków zimy, a my łyżeczką od herbaty nieśpiesznie smakujemy ten wykwintny specjał łyk po łyku i kęs po kęsie... Aż do ostatniej napisanej strony...

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 842
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: