Dodany: 23.10.2020 12:29|Autor: Marylek

Redakcja BiblioNETki poleca!

Książka: Koniec lodu: Jak odnaleźć sens w byciu świadkiem katastrofy klimatycznej
Jamail Dahr

4 osoby polecają ten tekst.

Koniec złudzeń: Jak pogodzić się z samounicestwieniem


Czytałam tę książkę długo. Nie dlatego, że jest nieciekawa lub kiepsko napisana. Wręcz przeciwnie - napisana jest w sposób pasjonujący. Jednak tematyka jest przygnębiająca, a płynące z lektury wnioski wręcz wpędzają w depresję.

Och, i o cóż tyle krzyku? Wszystko to przecież od dawna wiadomo - klimat się zmienia, Ziemia się ociepla, poziom mórz podnosi się w wyniku topnienia lodowców, a my, ludzie, kiedyś to odczujemy. Kiedyś. Na razie obejrzymy jeszcze jeden sezon serialu, zjemy stek, zabukujemy sobie wakacje w tropikach, a wieczorem pogawędzimy ze znajomymi przez komunikator internetowy. W sumie te ekologiczne tematy są takie oklepane, że aż nudne.

Otóż książka Jamaila nie jest nudna. Jest natomiast przerażająca dokładnością opisu i szczegółowością wizji. Jamail, amerykański dziennikarz, w 2016 roku wyruszył w swoje ukochane góry Alaski, z narastającym zdumieniem odnotowując zmiany, jakie zaszły w znanych mu niegdyś miejscach w czasie dekady, gdy ich nie odwiedzał. Zmiany następujące przerażająco szybko. Rozmawiał z ich mieszkańcami i z ekspertami. Następnie wyruszył w podróż. Objechał pół świata - od gór Alaski poprzez Aleuty, zachodnie stany USA, Wielką Rafę Koralową, półwysep Floryda, brazylijski interior - wszędzie rozmawiając z ludźmi, świadkami postępujących zmian, dokumentując je i analizując. Spędził w podróży dwa lata.

Koniec lodu nie pojęciem abstrakcyjnym. Topnieją wielkie lodowce Arktyki i Grenlandii, ale też te z wysokich gór Azji i Europy, topnieje wieczna zmarzlina za kołem podbiegunowym, pękają i kruszą się góry lodowe na oceanach. Uwalniają się zgromadzone przez eony zasoby organicznego węgla, a także metanu, gazu cieplarnianego pochłaniającego promieniowanie podczerwone szybciej, niż dwutlenek węgla, zmieniają się kierunki ciepłych i zimnych prądów oceanicznych. Wszystko to wpływa na zmiany flory i fauny morskiej i lądowej. Załamują się łańcuchy pokarmowe, znikają całe gatunki drapieżników z ich końca tak w wodzie, jak i na lądzie, zanika bioróżnorodność. Obumiera fitoplankton ginących raf koralowych, odpowiedzialny za fotosyntezę wytwarzającą połowę całkowitych zasobów tlenu na planecie. Wójtowie niektórych wiosek alaskańskich już rozmyślają nad koniecznością przeniesienia ich w bezpieczniejsze rejony. Tymczasem włodarze Miami Beach zamykają oczy i budują nowe apartamenty na terenach zalewowych. Rząd Brazylii wycina w szaleńczym tempie tysiące hektarów lasów deszczowych, a szacunki podnoszenia się temperatury planety są mozolnie zaniżane. Z poziomu życia przeciętnego mieszkańca krajów rozwiniętych nie widać zmian w Arktyce czy innych odległych rejonach. Tutaj woda w kranie wciąż jest, a że latem jest cieplej, a zimą śnieg nie przeszkadza w parkowaniu, to nawet lepiej. Prognozy zmian obejmujące okres stu lat wydają się abstrakcyjne.

O niebezpiecznych konsekwencjach postępujących zmian klimatycznych prezydent Lyndon Johnson informowany był już w latach 60. XX wieku. Kolejne międzynarodowe konferencje i porozumienia klimatyczne są bardzo zachowawcze w swoich przewidywaniach, politycy przyjmują najniższe możliwe prognozowane wartości ocieplania się klimatu. A po jakimś czasie zawsze okazuje się, że nie da się ich utrzymać. Opinia publiczna zaś uspokajana jest planami tego, co ponoć da się zrobić, jeśli tylko zechcemy. Nie da się. To, co zostało wyemitowane do atmosfery i wchłonięte przez oceany, już tam jest. Proces zagłady Ziemi, jaką znamy, został uruchomiony i trwa, choć toczy się na tyle wolno, że nie dostrzegamy go na co dzień. A może nie chcemy dostrzegać? Przecież w życiu bogatych decydentów trzymających obecnie stery nic się nie zmieni, a los hipotetycznych wnuków jest im albo obojętny, albo wierzą, że znajdą się wśród tych, których nie dotkną żadne nieprzyjemności. Tylko że nie chodzi o nieprzyjemności. Chodzi o zagładę gatunku. Planeta przetrwa przy zmienionej bioróżnorodności; człowiek i większość znanych mu dziś gatunków - nie. Ale kto by się tym dziś przejmował!

Dahr Jamail przejmuje się bardzo. I jeszcze grupka podobnych mu wrażliwych zapaleńców.

"Już stoimy przed masowym wymarciem. Nie da się wyciągnąć z oceanów ciepła, które tam wtłoczyliśmy, ani 40 miliardów ton dwutlenku węgla z atmosfery, wpompowywanych w nią co roku. Może tak być, że nie zmienimy tego, co się dzieje, i że nadchodzą rzeczy znacznie gorsze. jak więc się z tym skonfrontować?

- Pytanie nie brzmi: czy zawiedziemy. Pytanie brzmi: jak zawiedziemy - powiedział Stephen Jenkins, autor i opowiadacz, który od lat zajmuje się opieką paliatywną. - Pytanie brzmi: w jaki sposób mamy być niezdolni do dbania o to, co nam powierzono. Chodzi o nasz sposób na porażkę"[1].

Dlatego tę arcyważną książkę tak trudno się czyta.

[1] Dahr Jamail, „Koniec lodu”, przeł. Aleksandra Paszkowska, Wydawnictwo Krytyki Politycznej, 2020, s. 254.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 894
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: