Dodany: 06.06.2020 19:03|Autor: Marioosh
Proletariacki bełkot
„Wielki pochód” to moje kolejne piwniczne wykopalisko; przed wielu laty zostało ocalone przed przemieleniem podczas likwidacji biblioteki domu kultury Stoczni Gdańskiej imienia Lenina, ale teraz już podróży do kontenera z makulaturą nie uniknie (swoją drogą, „ocalone przed przemieleniem” to mogłoby być świetne hasło jakiejś nowej BiblioNETkowej akcji:-). Tytuł tej książki mówi wszystko, rok wydania (1970, czyli szczyt antyniemieckiej polityki) również, autora tej perełki nie znajdziemy w Wikipedii, tylko na stronach IPN – spyta więc ktoś: po co taki koszmarek recenzować, skoro i tak pójdzie do kontenera? Odpowiadam: ku przestrodze, ale też i po to, żeby trochę poszydzić.
Lojalnie jednak przyznam: złamałem regulamin i tej książki w całości nie przeczytałem, czuję się jednak usprawiedliwiony, bo jej się po prostu nie da przeczytać. Mamy tu peerelowski bełkot w najczystszej postaci i, co ciekawe, bełkot udający, że nie jest bełkotem („W przeciwieństwie do lat międzywojennych, kiedy fakty próbowano zastępować sztucznym patosem, a czyny frazeologią, jesteśmy dalecy od pustosłowia i taniego sloganu”[1]). Na początku autor tłumaczy nam, skąd powstała tradycja obchodzenia Święta Pracy właśnie pierwszego maja i opisuje, jak do 1944 roku przebiegały manifestacje – tę część da się jeszcze jako-tako przeczytać, mimo nieuniknionego patosu, uwielbienia dla „największego polskiego rewolucjonisty” Feliksa Dzierżyńskiego oraz jawnej niechęci wobec „pachołków Piłsudskiego i Dmowskiego, Anuszów, Wojciechowskiego i ich pomocników”[2]. Ale dalej jest już tylko gorzej: relacje z pochodów, cytaty z „Trybuny Ludu”, obszerne fragmenty przemówień towarzysza Wiesława i licytacje pierwszomajowych zobowiązań. Ale, co najgorsze, książka mimo tego, że napisana jest w 1970 roku, stylistycznie wygląda jak bełkot z okresu stalinizmu – na przykład o świętowaniu w 1950 roku czytamy: „prezydent amerykańskich finansistów, Truman, wymachiwał nad głowami ludzkości super bombą, której legenda miała podtrzymać wojenne apetyty kapitału i gonitwę zbrojeń”[3] – i nie jest to cytat z jakiejś odezwy z tegoż roku, ale oryginalny tekst autora! I tak się ta książka toczy – autor, niczym Bogdan Tomaszewski ze stadionowych rozgrywek, relacjonuje nam przebiegi pochodów w poszczególnych latach; i nie są to tylko pochody w Warszawie czy Katowicach, ale też w Kielcach, Pile, Koninie, Kole, Turku, Kaliszu, Lesznie czy Odolanowie.
I w tym radosnym nastroju docieramy do roku 1969; wtedy to pochody były okazją do zamanifestowania uczuć patriotycznych, przyjaźni do Związku Radzieckiego (zwłaszcza po sierpniu 1968 – ale to już moja dygresja), poparcia dla narodu wietnamskiego oraz dla narodów arabskich w ich walce z agresją Izraela. Tu już mamy mistrzostwo bełkotu: na bitych czterdziestu stronach dostajemy opis pochodów w Polsce i na świecie – i to nie byle jaki opis; wiemy, kto siedział na trybunie honorowej, jakie nad nią górowały hasła, kto szedł w jakiej kolejności, a potem czytamy o przebiegu święta w Moskwie, Budapeszcie, Berlinie, Ułan Bator, Hanoi, Damaszku, Bagdadzie, Bejrucie i Delhi.
A na deser dostajemy zestaw pierwszomajowych haseł wznoszonych na pochodach i niesionych na transparentach, od „Śmierć krwawemu imperializmowi!” w 1918 roku poprzez „Zlikwidować kartele w Niemczech – źródło niemieckiej zaborczości!” w 1947 roku, a skończywszy na „Wietnam dla Wietnamczyków!”, „Potępiamy Izrael – forpocztę imperializmu na Bliskim Wschodzie!”, „Precz z syjonizmem – agenturą imperializmu!” w 1968 [4]. A już prawdziwym Grande Finale jest świąteczna poezja – „Międzynarodówka”, „Warszawianka”, „Czerwony sztandar”, „Mazur kajdaniarski”, wiadomo, klasyka. Ale są też wiersze Gałczyńskiego, Tuwima czy Broniewskiego – i to właśnie ten ostatni napisał „Nie będzie tronów, nie będzie banków / złamiemy fronty Kuomintangu / zdepczemy City i Wall Street / błyśnie wolności świt”[5].
Aż sam się dziwię, że udało mi się cokolwiek napisać o tym koszmarku; widać siedzi we mnie ukryty szyderca. Należy jednak pamiętać o jednym: czasy mieliśmy takie, a nie inne i czasami od obecności na takim radosnym pochodzie zależała ludzka przyszłość i kariera. Czasy te jednak minęły i spuśćmy na nie zasłonę milczenia, podobnie jak na tę radosną twórczość – niech ta recenzja będzie moim epitafium dla tej książki przed jej wędrówką do kontenera. „Wielki pochodzie” – żegnaj!
[1] Feliks Siemiankowski, „Wielki pochód”, Wydawnictwo Poznańskie, 1970, str. 12.
[2] Tamże, str. 58.
[3] Tamże, str. 103.
[4] Tamże, str. 231.
[5] Tamże, str. 267.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.