Segal "niesegalowski"
"Bez sentymentów", to moja któraś z kolei powieść Segala. Gdy brałam tę książkę do ręki, był on od jakiegoś czasu w gronie moich ulubionych autorów. Już wówczas jego twórczość dość dobrze znałam i wysoko ceniłam, toteż po wyżej wspomniany tytuł sięgnęłam właściwie automatycznie. Opis na tylnej części okładki (wyd. Albatros 2001) także brzmiał całkiem zachęcająco
Początek fabuły osadzony został w latach pięćdziesiątych ubiegłego wieku. Głównymi bohaterami powieści są Nina i Elliot. Poznali się, pracując w jednej z nowojorskich agencji teatralnych. Ona – młoda, ambitna, zdolna, wręcz skazana na sukces. On – nieśmiały, życiowy nieudacznik, którego nigdy nie opuszcza pech. Pewnego dnia zakochują się w sobie i pobierają się. Do pełni szczęścia brakuje im tylko dziecka. I właściwie już tu zaczynają się schody.
Sięgając po tę pozycję spodziewałam, się że – jak to zwykle bywa w przypadku utworów Segala – wciągnie mnie już od pierwszej strony, pozwoli spojrzeć w niezwykły sposób na zwykłe problemy, poruszy i jeszcze przez jakiś czas po przeczytaniu pozostanie w moich myślach. Niestety rozczarowałam się. Pierwszy raz, czytając utwór Segala, zastanawiałam się, po co właściwie on to opublikował? Nie wiem. Książka jakby zupełnie nie w stylu tego autora. Nie jest jakaś tragiczna, niemniej jednak niczym nie zaskakuje, nie wzbudza żadnych emocji, nie skłania do refleksji. A to ostatnie przecież jest jednym z charakterystycznych elementów jego pisarstwa. Ten deficyt dziwi mnie tym bardziej, że w innych swoich utworach Segal osiągał ten efekt znakomicie.
Powieści Segala generalnie mają to do siebie, że na zwyczajność pozwalają spojrzeć niezwyczajnie. O tej tego powiedzieć nie można. Ta pozycja jest po prostu zwyczajna. Do przesady. Do znudzenia wręcz. Jest właściwie o niczym. Zwykli ludzie, zwykłe problemy – jak zwykle zresztą u Segala, ale tym razem brakowało mi tej otoczki, pozornej błahostki, o którą tak naprawdę wszystko by się rozbijało – tego kontekstu, który gdzieś tam zawsze w jego powieściach był obecny.
Kolejną rzeczą, którą bardzo cenię sobie w książkach w ogóle, a u tego autora zwłaszcza, jest sposób kreowania postaci – ich barwność, niejednoznaczność, dynamizm. Oprócz tego język – osiągane dzięki niemu: plastyczność obrazowania, nastrojowość, które tak jednoznacznie mi się z Segalem kojarzą. Próżno tego wszystkiego szukać w niniejszej publikacji. W moich oczach książka wiele na tym traci i przyznam szczerze, że kilkukrotnie już zastanawiałam się, czy "Bez sentymentów" napisał na pewno TEN Segal. Ciężko mi było w to uwierzyć. Ze wszystkich jego powieści ta jest zdecydowanie najgorsza.
Niemniej jednak pomimo znacznego rozczarowania i ogólnie nienajlepszego wrażenia, jakie wywarła na mnie ta powieść, nie mogę nie wspomnieć o zaletach, jakie również to dzieło posiada, choć niestety one schodzą tu zdecydowanie na dalszy plan.
"Bez sentymentów" to króciutki utwór, a ponadto taki, który mimo wszystko bardzo szybko się czyta. W sam raz dla osób, które poszukają czegoś mało ambitnego i niedługiego dla zabicia czasu. No i, jakby nie spojrzeć, ostatecznie odnajduję tu pierwiastek tej „segalowskiej świetności”, a mianowicie urzeka mnie – choć nie w tak wielkim stopniu jak zwykle – sposób podejmowania problemów ludzkich.
Tę książkę bardzo trudno było mi ocenić. Chyba w dużej mierze dlatego, że nie mogę nie patrzeć na nią w kontekście całego dorobku pisarskiego autora. Ocenę przyznałam po długim wahaniu i z bólem serca.
[Recenzję opublikowałam wcześniej na moim blogu]
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.