Dodany: 09.03.2020 17:29|Autor: Krzysztof

Czytatnik: Zapiski

Książka o miłości w górach


060320
Narodziny powieści i książki

Miłość, muzyka i góry (Gdula Krzysztof Jan)

Pomysł przyszedł mi do głowy w czasie przerwy w wędrówce po Górach Kaczawskich, na przedwiośniu 2014 roku. Usiadłem na brzegu lasu i mając przed sobą ładny widok, zamyśliłem się. U mnie taki stan jest puszczeniem myśli samopas, bez ich kontrolowania, bez zmuszania do zajęcia się czymś konkretnym. Wtedy właśnie pojawił się zarys opowiadania nieprzejmującego się prawdopodobieństwami.
Od tamtej pory miejsce to, wiele razy odwiedzane, jednoznacznie kojarzy mi się z wymyśloną historią.
Trzy miesiące później uznałem, że opowiadanie napisałem.
Cóż znaczą te słowa, dobrze wiedzą piszący. Chodzi o pewną trudność w oderwaniu się od historii. Bezpośrednio po napisaniu, przeżywa się okres powrotów do tekstu, poprawienia go tu i tam, niekończącego się szlifowania. Dopiero później pojawia się myśl o oderwaniu się od powieści, o konieczności uznania ją za zakończoną i zajęcia się czymś innym. Nie zawsze jest to łatwe, ponieważ bywa podobne do zerwania bliskiej znajomości z drugim człowiekiem.
Opowiadanie leżało na półce, to znaczy tkwiło w pamięci komputera, przez pięć lat. Nie zapomniałem o nim, ale dzięki nabraniu dystansu, nie czułem już potrzeby dalszych prac nad tekstem. Czasami zajrzałem, przeczytałem stronę czy dwie, z rzadka coś poprawiłem, i zamknąwszy, zajmowałem się bieżącymi sprawami.
Pomysł na wydanie pojawił pod namową znajomej. Jej wiara w powodzenie starań zmobilizowała mnie. Wtedy wróciłem do tekstu i spojrzawszy na niego wzrokiem starszym o kilka lat, wprowadziłem trochę zmian, po czym rozesłałem do wydawnictw. Jak zwykle miałem kłopot z nadaniem nazwy. Myślałem o tytule „Miłość w Górach Kaczawskich”, ale zrezygnowałem, ponieważ takie wyrażenie w naszym języku nie jest zbyt jednoznaczne, i wymieniam nazwę mało znanych gór. Roboczy tytuł, używany przeze mnie, to „Chrośnickie Kopy”. Tak się nazywa pasmo wzgórz, gdzie zaczęła się historia, ale z oczywistych powodów nie pasował do książki. Nie mając innego pomysłu, zostawiłem tytuł, jaki nadałem tekstowi, wysyłając go do wydawnictw.
Te, na które najbardziej liczyłem, nie odpowiedziały, dwa inne wyraziły zainteresowanie, ale na zasadzie samofinansowania. Miałem dwie możliwości: zrezygnować, ale zapłacić. Poczułem wtedy, że próby wydania wzbudziły we mnie nadzieję i trudno mi było z powrotem odłożyć tekst na półkę. Wybrałem propozycję finansowo nieco korzystniejszą. Podkreślam słowo „nieco”, ponieważ trudno dopatrzeć się korzyści finansowych dla nieznanych autorów w ofertach wydawnictw.
Tak, wydanie książki po prostu kupiłem.
Zdecydowałem się na ten krok, ponieważ chciałem zrobić ważną dla mnie próbę.
Otóż dwie poprzednie książki są w zasadzie niszowe, elitarne w sensie możliwości zainteresowania wąskiego kręgu czytelników. Bo iluż ludzi czytających książki chodzi w góry? A ilu zaciekawią opisy wędrówek nieznanego autora po nieznanych górach? Potencjalni czytelnicy nie wiedzą też, i nie ma możliwości ich poinformowania, że nie tylko miłośnicy Sudetów i ogólnie gór, znajdą coś dla siebie w tych książkach. Że, inaczej mówiąc, nie tylko o górach tam pisałem.
Natomiast z tą powieścią jest zupełnie inaczej, skoro głównym jej tematem jest miłość dwojga ludzi.
Chciałem poznać przyjęcie takiego mojego tekstu przez czytelników, a zwłaszcza przez czytelniczki. Jeśli nakład będzie sprzedany, a opinie przychylne, uznam, że zapłaciłem niewiele i pomyślę o drugiej powieści. Przy kulejącej sprzedaży, w końcu trzeba mi będzie stwierdzić, że do bycia pisarzem czegoś mi brakuje, i wtedy daruję sobie dalsze próby wydawania.

Perypetie wydawnicze

Umowę podpisałem w maju 2019 roku. Książka miała być wydana w ciągu dwunastu do osiemnastu tygodni. Po trzech miesiącach milczenia, zapytałem o stan prac. Oznajmiono mi, że za około dwa tygodnie otrzymam tekst po korekcie. Minął miesiąc, nim wysłałem zapytanie, nie chcąc być namolnym, i już po dwóch tygodniach otrzymałem mało konkretną odpowiedź. Do późnej jesieni trwał stan nieczęsto wysyłanych i z opóźnieniem otrzymywanych listów, a w końcu zacząłem dzwonić do właściciela wydawnictwa. Tamtej jesieni łatwo mi było dojść do wniosku, że po prostu nic nie robiono przez pół roku.
Ciekawie rozmawiało mi się z właścicielem wydawnictwa. Ten pan jest uprzedzająco grzeczny w rozmowach, mówi spokojnym i miłym głosem, ale ma zadziwiającą zdolność odpowiadania na pytania bez udzielania odpowiedzi. Byłby świetnym negocjatorem w trudnych sprawach.
Dopiero w grudniu otrzymałem tekst po korekcie, i o niej napiszę parę słów.
Pracę redaktora uznaję za staranną, jednak nie wszystkie zasady, jakimi kieruje się wydawnictwo przy stosowaniu znaków interpunkcyjnych, są dla mnie jasne. Nierzadkie były ingerencje w styl, także tam, gdzie po ponownym zastanowieniu uznawałem budowę zdania za prawidłową. Wiem, że tacy autorzy jak ja, czyli nieznani, miewają kłopoty z redaktorami, chociaż przyznać mi wypada, że po wysłaniu wyjaśnień, „moja” redaktorka czasami rezygnowała ze swoich propozycji, albo ustalaliśmy spotkanie w połowie drogi.
Po niedługim już oczekiwaniu otrzymałem tekst po łamaniu, z zachowaną możliwością wprowadzenia zmian.
Zauważyłem, że opracowano tekst tak, żeby zwiększyć ilość stron. Spodziewałem się około stu, wydawnictwo zamieściło tę niewielką historię, którą trudno nazwać powieścią, na stu czterdziestu stronach. Nie ingerowałem, widząc wielkie marginesy na małych stronach. Tutaj uznałem ich wiedzę i doświadczenie.
Natomiast prace grafika nad okładką zaczęły się dopiero w styczniu, chociaż mogły i pół roku wcześniej. Projekt okładki inaczej sobie wyobrażałem, ale nie mając sprecyzowanych oczekiwań, nadto nie chcąc przedłużać całego procesu, okładkę zaakceptowałem. W końcu jest a propos, i nie ona decyduje o wartości pozycji.
Książkę wydano w dziesiątym miesiącu od podpisania umowy, a zgodnie z jej treścią powinna być wydana najpóźniej w czwartym miesiącu. W czasie tych miesięcy czekania kilka razy odnosiłem wrażenie wykonywania fragmentu prac redakcyjnych po moich telefonach do właściciela. Gdy milkłem, oni chyba zasypiali, albo odkładali prace na półkę.
Wielomiesięczne czekanie i wielokrotne proszenie o informacje nie tylko zmęczyły mnie, a i odebrały niemałą część radości z wydania. Należy mi jednak napisać o przeprosinach, jakie odebrałem na koniec, i dołączonych do nich dwudziestu gratisowych egzemplarzach książki.
W pierwszych dniach marca wreszcie odebrałem paczkę z wydawnictwa.
Chwila pierwszego wzięcia do ręki swojej książki jest wspaniałym przeżyciem.

Powieść o miłości w górach

Pisząc, nie szukałem innego miejsca początku akcji, innych okoliczności, a więc tam, gdzie ja wymyśliłem historię, spotkali się bohaterowie powieści. Dokładne współrzędne miejsca podałem w książce, jest ono zboczu Lastka w Górach Kaczawskich. Dlaczego tak zdecydowałem? – może ktoś zapyta. Myślę, że zbieżność faktu z mojego życia, z faktem z życia nieistniejących postaci, jest dla mnie elementem pewnego przenikania się tych dwóch światów, na stronach powieści nawet celowo tworzonego i podkreślanego. Także z tego powodu przełamałem niemal zawsze tworzoną w powieściach iluzję opisywania realnych ludzi i rzeczywistych zdarzeń, ale po szczegóły, czytający ten tekst będą musieli sięgnąć do książki.
Napisana historia zawiera kilka zdarzeń fantastycznych, ale i nie było moim zamierzeniem napisanie historii możliwej do zaistnienia. Cały tekst jest dla mnie pewnego rodzaju zabawą ze słowami i wyobraźnią, a celem było wymyślenie historii prawdziwej na płaszczyźnie niewiele mającej styczności z realnością, a bardziej z regułami rządzącymi fantazjami.
W pamięci mojego komputera tkwią większe powieści podobnie napisane.
W tych moich tekstach jest rzeczywistość, chwilami szczegółowa, ale mieszam ją z mitami greckimi, baśniami, a nawet, tak też bywa, z pomysłami jakby wyjętymi z powieści science fiction lub fantasy. W tej powieści wykorzystałem mit o Pigmalionie, zmieniając go nieco: bogini Afrodyta ożywiła Jasiowi nie rzeźbę, a... wyobrażenie? Może jednak faktycznie dziewczyna przyszła do niego z jakiegoś innego wymiaru? A może była zwykłą kobietą, tylko Jan dostrzegał u niej niezwykłe umiejętności?
Na te pytania każdy czytający znajdzie swoją odpowiedź – jak znajdował mój bohater.
Fantazjuję? Zaciemniam historię? Owszem.
Czasami myślę, że bawię się w ten sposób, czasami, że uciekam od rzeczywistości, a na pewno piszę nie mając zamiaru stworzenia historii mogącej się wydarzyć. Prawda literacka nie musi się zgadzać z prawdą realiów, żeby była prawdziwa, chociaż powinna uwodzić czytającego. To myśl Prousta, jednak z nim dzielona.
Może wydaje mi się, że historia oderwana od rzeczywistości naszego świata, uwolniona od jego ograniczeń, będzie uwodzić skuteczniej? Że oczyszczając ją w ten sposób od naszych przywar, niedostatków ludzkich serc, stworzę świat lepszy i ciekawszy?
To możliwe.
Moim ideałem tego rodzaju powieści jest historia, w której zarówno bohaterom, jak i czytelnikom, światy będą się mieszały. Kiedy między fantazjami, marzeniami, starymi legendami, a światem realnie istniejącym, zatrą się wszelkie granice i będzie można między nimi swobodnie się przemieszczać, jako światami w równym stopniu ważnymi, istniejącymi i mającymi swój udział w życiu bohaterów.
Ślady takiego przenikania są i w tej powieści.

Nie czytając romansów, a więc nie znając tego rodzaju powieści, napisałem romans. Pisałem nie wiedząc, jak się mają cechy mojego romansu do klasyki tego gatunku, ale ta niewiedza była celowa. Jak przed pisaniem recenzji nie zaznajamiam się z już napisanymi recenzjami, tak postąpiłem i tutaj. Nie chciałem sugerować się zwyczajami, modami, ocenami innych ludzi. Tekst miał być mój i taki powstał, a na ile jest on zgodny z „romansowymi” standardami, czytelnicy ocenią.
Nie odczuwam potrzeby realistycznego opisywania intymnych chwil bohaterów powieści. Za wystarczające uznaję parę słów nakierowujących wyobraźnie czytającego, jednak w tym tekście raz czy dwa przekroczyłem swoją miarę, dodając opisy nieco… bardziej męskie. Dlaczego to uczyniłem? Nie będę robił uników: zamieściłem, ponieważ takie sceny podobają się czytelnikom obu płci. Czy spodobają się akurat te mojego autorstwa – nie wiem.
Ta książeczka nie zawiera dzieła, mam jednak nadzieję na jej ciepłe przyjęcie, ponieważ piszę w niej o tym, co dla mnie ważne, a sam tekst jest, jak dla każdego autora, moim dzieckiem, a nawet w pewnym sensie częścią mnie samego.

O powieści i o miejscach w Górach Kaczawskich, w których toczy się jej akcja, wspominałem kilkakrotnie na moim blogu, są tam też zdjęcia związane z książką; wkrótce pojawi się ich więcej.
Wystarczy w okienko Googli wpisać moje imię i nazwisko.
Książkę można kupić także na allegro.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 1020
Dodaj komentarz
Legenda
  • - książka oceniona przez Ciebie - najedź na ikonę przy książce aby zobaczyć ocenę
  • - do książki dodano opisy lub recenzje
  • - książka dostępna w naszej księgarni
  • - książka dostępna u innych użytkowników (wymiana, kupno)
  • - książka znajduje się w Twoim schowku
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: