Dodany: 29.02.2020 18:15|Autor: dot59Opiekun BiblioNETki

Niebezpieczne ostatnie słowa


Z pierwszego czytania „Dlaczego nie Evans?” zapamiętałam jedynie powód, dla którego bohaterowie tak długo nie wiedzieli, o kogo chodzi w tytułowym pytaniu, oraz nieobecność wśród nich moich ulubionych postaci w osobach Herculesa Poirota i Jane Marple. Poza tym żadnych szczególnych wrażeń, i pewnie głównie dlatego na początku swojej biblionetkowej drogi, gdy oceniałam wszystkie książki, które tylko sobie mogłam przypomnieć, tej nie zaszczyciłam wyższą oceną. Postanowiłam sobie ją powtórzyć i sprawdzić, czy faktycznie jest taka nijaka.

Opowieść rozgrywa się na początku lat 30 XX wieku, a rozpoczyna się sceną gry w golfa na peryferiach sielskiego walijskiego miasteczka (może i to wpłynęło na ową niską ocenę sprzed lat, bo golf jest jednym ze sportów, które, czy oglądane na żywo, czy opisywane, śmiertelnie mnie nudzą). Jednym z graczy jest Bobby Jones, najmłodszy syn pastora, który po nieudanej próbie usamodzielnienia się (zwolniono go z marynarki z powodu bliżej nieokreślonych kłopotów ze wzrokiem) wciąż tkwi w rodzinnym domu, szukając jakiejś satysfakcjonującej posady. Nie wysila się jednak przy tym zbytnio, co martwi skrupulatnego i pracowitego ojca. Tym bardziej, że Bobby potrafi nawet się spóźnić na wieczorne nabożeństwo, podczas którego ma przygrywać na organach… i w dodatku zagrać nie to, co było w planie. Ale tym razem ma powód: podczas wspomnianej gry w golfa stracił piłkę, która stoczyła się z nadmorskiego urwiska. Szukając jej, dojrzał w dole kształt, który we mgle zdawał się stertą łachmanów, w rzeczywistości było to jednak ciało człowieka; ciało, w którym wciąż jeszcze kołatało się życie. Współzawodnik Bobby’ego, miejscowy lekarz, orzekł, że nie ma już czego ratować, a pomoc, po którą się udał, przyda się jedynie w celu wniesienia zwłok na górę. Bobby tymczasem czuwał przy konającym, a przed jego śmiercią zdążył odeń usłyszeć jedno zagadkowe pytanie: to, które czytelnicy już wcześniej zobaczyli na okładce jako tytuł powieści. Gdy wyjmował z kieszeni nieboszczyka chusteczkę, by mu nakryć twarz, zobaczył fotografię młodej kobiety o niepowszedniej, niepokojącej urodzie. Chwilę potem zjawił się przechodzień, który zgodził się popilnować zwłok, póki nie przybędzie doktor z posiłkami. Taki powód spóźnienia musiał zaakceptować nawet zgryźliwy pastor…

Kilka dni później Bobby, wracając z Londynu, gdzie zamierza wraz z kolegą poprowadzić warsztat samochodowy, spotyka w pociągu towarzyszkę dziecięcych zabaw, Frankie Derwent. Choć ich drogi trochę się rozeszły, bo ona jest córką lorda i obraca się w zupełnie innym towarzystwie, nadal się lubią i rozumieją. Młoda kobieta, zainteresowana przygodą Bobby’ego, postanawia się zjawić na rozprawie u koronera, gdzie ma zapaść decyzja w sprawie denata. Władze są zgodne co do tego, że śmierć była skutkiem nieszczęśliwego wypadku, a ponieważ zjawiła się i siostra zmarłego, która rozpoznała siebie na zdjęciu znalezionym przy nim i opublikowanym w prasie, nikt nie zamierza wszczynać dalszych czynności prawnych. Pewnie nasi młodzi przyjaciele także by o wszystkim powoli zapomnieli, gdyby nie fakt, że kolejny wyjazd Bobby’ego do Londynu udaremnia próba otrucia go przez nieznanego sprawcę. Frankie łączy ten zamach z faktem, że Bobby zacytował domniemanej siostrze nieboszczyka jego ostatnie, na pozór bezsensowne słowa, a potem nie przyjął otrzymanej listownie od zupełnie nieznanych osób propozycji pracy za oceanem. I postanawia wziąć sprawę w swoje ręce. Będzie to wymagało pewnych poświęceń, a także niejakiego ryzyka, które z czasem zacznie wręcz kosmicznie rosnąć, wystawiając życie pary samozwańczych detektywów na bardzo niebezpieczną próbę…

Można się w fabule dopatrzeć pewnych drobnych nieprawdopodobieństw, a rozwiązanie, w którym to sam winowajca (nieważne, czy zdalnie, po umknięciu ze sceny zbrodni na bezpieczną odległość, czy też schwytany bez nadziei ucieczki, czy wręcz przeciwnie, mający w garści tropiące go osoby i zamierzający się z nimi rozprawić) delektuje się opisywaniem, jak zaplanował całą intrygę i jak przeprowadzał poszczególne jej etapy, nie należy do moich ulubionych finałów powieści kryminalnych. I to jest powód, dla którego „Dlaczego nie Evans?” przy powtórnej lekturze zyskał w mojej skali ocen tylko jeden punkt.

Ale zyskał, ponieważ jednak z czasem – nawet przy pozycjach czysto rozrywkowych, jakimi bez wątpienia są thrillery kryminalne – o wiele bardziej zwracam uwagę na takie walory, jak styl i język (w polskim tłumaczeniu bardzo ładnie oddany, z jednym tylko drobnym zastrzeżeniem: „Mrs Leo Cayman” należałoby tłumaczyć na polski nie jako „pani Leo Cayman”[1], lecz „pani Leonowa Cayman”. Cóż z tego, że dziś się takiego zwrotu nie używa? Używało się w czasach, w których autorka usytuowała akcję powieści! Tak jak zwrotu „kraksuje się”[2], który, choć trochę razi ucho współczesnego czytelnika i spokojnie mógłby być zastąpiony nowszym „rozbija auto”, dodaje scenerii archaicznego klimatu), charakterystyki postaci (czasem rozkosznie złośliwe, jak w przypadku pojawiającego się jedynie w tle ojca Frankie: „Lord Marchington wydał bolesny jęk, uraziwszy się w podagryczną nogę, której stan nie uległ poprawie, pomimo kuracji polegającej na regularnym przyjmowaniu sporych dawek starego porto z rodzinnej piwniczki”[3] czy też samego głównego bohatera: „Bobby czuł się zraniony jak pies, któremu niespodziewanie odebrano kość. Przecież tę zbrodnię uważał za swoją własność, a wyrzucono go poza nawias wydarzeń”[4]) i smaczki psychologiczno-obyczajowe, których, jak zawsze u Lady Agathy, jest tu niemało.
Ot, choćby zarys relacji pomiędzy pastorem Jonesem a jego najmłodszym synem:
„Ci po pięćdziesiątce nie mają za grosz rozsądku: potrafią się zamartwiać na śmierć zupełnymi głupstwami. Pewnie tak ich idiotycznie wychowano, nic już nie mogą na to poradzić. (…) [Bobby] swoje życie w domu rodzinnym uważał za pasmo poświęceń na rzecz ojca. Pan Jones ze swojej strony postrzegał rzecz dokładnie odwrotnie. Uważał, że młode pokolenie nie rozumie ani nie docenia jego poświęceń. Jak widać na tym przykładzie, poglądy na ten sam temat mogą się różnić diametralnie”[5].
Albo dialog Bobby’ego i Frankie na temat zdolności ekonomicznych niejakiego Badgera Beadona, tego od warsztatu samochodowego:
„- Czy to nie on prowadził kurzą fermę i splajtował? - dopytywała się.
- Właśnie.
- A potem poszedł pracować w biurze maklerskim i wylali go po miesiącu?
- Tak, to ten.
- A potem został wysłany do Australii i wrócił?
- Tak.
- Bobby, mam nadzieję, że nie pakujesz w ten jego interes żadnych pieniędzy?
- Nie mam złamanego grosza.
- To na jedno wychodzi.
- Badger, oczywiście, próbował znaleźć kogoś z niewielkim kapitałem, ale to nie takie łatwe.
- Patrz, a już myślałam, że ludzie nie mają za grosz rozsądku, tymczasem widać nie stracili go do końca.
Do Bobby’ego dotarta wreszcie jej ironia”[6].

Dodatkowo ujęła mnie w tej powieści przemycona między wierszami teza, że czasem warto przełamać obowiązujące od lat zasady, by dać wolną drogę uczuciom; Uwaga: po kliknięciu pokażą się szczegóły fabuły lub zakończenia utworu. To takie miłe!

[1] Agatha Christie, „Dlaczego nie Evans?”, przeł. Michał Madaliński, wyd. Prószyński i S-ka, 1998, s. 23.
[2] Tamże, s. 65.
[3] Tamże, s. 58.
[4] Tamże, s. 67.
[5] Tamże, s. 11.
[6] Tamże, s. 19-20.


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 404
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: