Dodany: 02.11.2019 14:53|Autor: Alos
Wciąż aktualna
Wśród znanych antyutopii jak "Nowy wspaniały świat" Aldousa Huxleya, "Rok 1984" Georga Orwella czy "Władca much" Williama Goldinga, "Fahrenheit 451" Raya Bradbury’ego pomimo pewnej estymy zajmuje miejsce trochę na uboczu, chociaż to kawałek solidnej literatury, z którą na pewno warto się zapoznać.
Akcja książki rozgrywa się w Stanach Zjednoczonych lub czymś, co z nich wyewoluowało, w bliżej nieokreślonym roku drugiej połowy XX wieku. Guy Montag jest strażakiem. Wydawałoby się, że to szanowany i pomocny zawód, jednak nie tym razem. Straż pożarna przeszła sporą modyfikację. Na skutek wynalezienia skutecznych osłon przeciwpożarowych, którymi można pokryć każdy dom, strażacy stali się zbędni. Zmiany społeczne natomiast sprawiły, że książki zostały przedmiotami niepożądanymi. Na drodze ewolucji straż pożarną przystosowano do nowego zadania: wykrywania i palenia nielegalnych składnic książek. Została pewnego rodzaju tajną policją zatrudniającą ludzi przesadnie lubiących płomienie. Montag uwielbiał swoją pracę do czasu, gdy spotkał Clarisse McClellan – nastolatkę z nietypowym podejściem do życia, która zaczyna budzić w nim wątpliwości.
Świat stworzony przez Bradbury’ego jest na pierwszy rzut oka typową antyutopią. Władza kontroluje swoich obywateli, istnieje tajna policja, której zadaniem jest eliminowanie elementu wywrotowego, społeczeństwo w większości akceptuje bez żadnych zastrzeżeń zaistniałą sytuację, a całość spina nadchodząca wojna i duma z osiągniętych na tym polu sukcesów. Różnica tkwi w szczegółach. Tajna policja wcale nie jest tajna, a jej działania uznane są za konieczne, pożyteczne i dobre. Obywatele dobrowolnie i na drodze ewolucji społecznej wyzbywają się wolności, a wojna to tylko chwilowe perturbacje, bo zwycięstwo jest przecież pewne.
Książka wydana została w 1953 roku, czyli w epoce ekspansji telewizji, którą autor w dość jasny sposób krytykuje. Sytuacja społeczna jest efektem ogłupienia się obywateli. którzy skupiają się na coraz to mniej wymagających i prostszych rozrywkach, czego symbolem jest właśnie telewizja. W tym przypadku interaktywna, spersonalizowana i dostosowywana do potrzeb widza do tego stopnia, że aktorzy nazywani są rodziną. Życie przebiega według schematu: praca, rozrywka, sen. Nie ma czasu na bardziej rozbudowane relacje międzyludzkie, a szczytem zabawy jest telewizja, radio czy szybka jazda samochodem. Samodoskonalenie się, nauka czy chociażby czytanie są czynnościami nawet jeśli nie zakazanymi, to niechcianymi.
Tym, co rzuca się w oczy po zakończeniu lektury, jest fakt jej podobieństwa do innego działa antyutopijnego, czyli wydanego cztery lata wcześniej "Roku 1984". Różnice są aż nazbyt widoczne, jak chociażby powody inwigilacji czy podejście do konsumpcji, ale sam szkielet jest bardzo podobny. W obu przypadkach główny bohater to urzędnik państwowy, na skutek poznania kobiety zaczynający wątpić w ideały kraju, któremu służy; pogrąża się w walce z reżimem, by ostatecznie zostać zdemaskowanym. W tle przewija się cały czas wojna. Dopiero zakończenie rozdziela wspólne cechy fabuły obu utworów.
"Fahrenheit 451" w swojej wymowie jest wciąż aktualny. Oczywiście nie w tak przerysowanej i skrajnej formie, ale ciężko nie oprzeć się wrażeniu, że powstanie Internetu ułatwiło dostęp do prostej, niewymagającej, często odmóżdżającej rozrywki. Fakt, że klasyczna telewizja znajduje się obecnie w odwrocie i musi walczyć o jak największą widownię, pogłębia tylko negatywny obraz. Bradbury krytykuje również poprawność polityczną, która - wszechobecna w dzisiejszych czasach - przybiera często przesadzoną, wręcz karykaturalną formę i powoli przestaje być narzędziem obrony mniejszości.
Ze względu na swoją długość "Fahrenheit 451" jest pozycją raczej na jeden wieczór. Niepokojąco współczesna pomimo swoich sześćdziesięciu sześciu lat, nie stanowi co prawda żadnego przełomowego momentu, ale dobrze zarysowuje podstawy nurtu. Książka zdecydowanie godna polecenia.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.