Dodany: 31.10.2019 23:00|Autor: misiak297

Tajemnica Wawrzynów... pozostanie tajemnicą


Tommy i Tuppence Beresfordowie – niegdyś zasłużeni dla brytyjskiego wywiadu – przechodzą na zasłużoną emeryturę. Kupują i gruntownie remontują stary dom w Hollowquay – tytułowe Wawrzyny (choć tytuł oryginalny jest cokolwiek bardziej intrygujący: „Szczelina losu”). Jednak wkrótce natykają się na dziwną wiadomość, pozostawioną przez laty przez pewnego chłopca – dociekliwego Aleksandra Parkinsona. Z podkreślonych liter Beresfordowie układają następujące zdania:

„Mary Jordan nie umarła naturalną śmiercią. To było jedno z nas i chyba wiem, kto”[1].

Tommy i Tuppence są coraz bardziej zaintrygowani. Okazuje się, że sprawa Mary Jordan sięga najprawdopodobniej czasów I wojny światowej i ma głębokie konotacje polityczne. Mary umarła po tragicznym zatruciu, a mijające dekady wytworzyły wokół jej osoby legendę. Czy była niemieckim szpiegiem? I dlaczego umarł także czternastoletni Aleksander? Co takiego odkrył? Czy w Wawrzynach ukryty jest skarb? Tommy i Tuppence prowadzą swoje ostatnie śledztwo.

Może i to wydaje się intrygujące, ale intrygujące żadną miarą nie jest. Ta książka nie powinna się ukazać. Wygląda tak, jakby w ogóle nie przejrzał jej redaktor. Bohaterowie powtarzają po kilka razy te same kwestie, do znudzenia wspominają dawne śledztwa, dialogi są przegadane. W tekst wkradają się nielogiczności (żeby nie nazwać tego idiotyzmami – Tommy i Tuppence natrafiają na ważny ślad, ale zanim się z nim zapoznają, zaczynają gadać o wybrykach swojego psa). Ma się wrażenie, że część z tych potknięć mogła wyłapać redakcja. Sami Beresfordowie przypominają raczej parodię detektywów – mylą fakty, nie ogarniają zdarzeń. Niestety, samo rozwiązanie irytuje i wzbudza raczej zażenowanie. Wszystko jest tak mętne (oparcie o międzynarodowy spisek, który przetrwał całe dekady, aby się odrodzić), że trudno właściwie rozstrzygnąć, co się stało w dzisiejszych Wawrzynach, co takiego odkryła Mary, kto ją zabił (nie ma tu nawet listy podejrzanych). Kończy się tę powieść z rosnącą irytacją – i smutkiem.

Jeśli coś ratuje „Tajemnicę Wawrzynów” to kilka wzmianek o dawnej Anglii, o tym, jak żyło się przed dziesięcioleciami. Ciekawa jest na przykład rozmowa Tuppence z panią Giffin o odnalezionych starych książkach:

„- Wiem, jak bardzo musiała się pani ucieszyć, mogąc do nich wrócić. Na przykład do »Więźnia na zamku Zenda«. Czytała go moja babka. Sama to kiedyś czytałam. Bardzo miła książka. Romantyczna. To chyba pierwszy romans, jaki pozwala się przeczytać dziecku. Nie zachęcano nas do czytania powieści. Ani moja matka, ani babka nie aprobowały czytania powieści przed południem. Nazywano je romansidłami. Można było przeczytać na przykład książkę historyczną lub coś poważnego, lecz powieści przynosiły tylko przyjemność i dlatego należało je czytać po południu”[2].

Uwielbiam tego typu smaczki, ale jest ich mało, a – pomijając tę kwestię – ostatecznie ma to być kryminał. A jako kryminał „Tajemnica Wawrzynów” się nie sprawdza. W ogóle jako książka. Tuppence stwierdza, nie bez racji:

„Wszystko to wygląda bez sensu, ale może będziemy mieli dobrą zabawę”[3].

Cóż, może oni mieli – ale czytelnik na pewno nie będzie się dobrze bawił…

[1] Agatha Christie, „Tajemnica Wawrzynów”, tłum. Agnieszka Bihl, Prószyński i S-ka, 2003, s. 20.
[2] Tamże, s. 110.
[3] Tamże, s. 84.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 538
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: