Dodany: 14.07.2019 01:26|Autor: misiak297

Redakcja BiblioNETki poleca!

Książka: Czterech mężczyzn na brzegu lasu
Fleszarowa-Muskat Stanisława

5 osób poleca ten tekst.

Prawda tej ziemi


„Oto znowu był w samym środku spraw jakiejś wsi, oto znowu otwierała się przed nim historia kawałka ziemi skupiającego w sobie namiętności ludzkie nie ostudzone przez czas. Wszędzie gdziekolwiek stawiali sejsmografy, trafiali na czyjeś prawa, na czyjąś miłość lub nienawiść”[1].

Lata sześćdziesiąte. Do wsi Kaliniec przybywa grupa geologów, aby zbadać tamtejszą ziemię - doktor Caban, inżynierowie Michał Gaj i Hubert Bobrowicz. Towarzyszy im Sylwester Piętka, chłopak z trudną przeszłością (spędził dwa lata w zakładzie poprawczym – dla niego udział w tej wyprawie geologicznej to nowy start). Oto tytułowych czterech mężczyzn z powieści Stanisławy Fleszarowej-Muskat.

Pojawienie się geologów wywołuje poruszenie we wsi. Ludzie zdają sobie sprawę, że nadchodzą zmiany. Jeśli powstanie kopalnia, wieś zmieni swój kształt, a ludzie będą musieli oddać ziemię na wyższe cele. Nawet rekompensaty mogą się nie okazać wystarczające. Dlaczego mieszkańcy Kalińca mieliby oddawać ukochaną ziemię? A jednak to nieuniknione. Doktor Caban próbuje racjonalnie to wyjaśnić: „- Wszyscy jesteśmy przywiązani do ziemi (…). Tylko wy do tej z wierzchu, a my do tej w środku. I trzeba teraz po gospodarsku rozsądzić, czyj urodzaj może być większy”[2], natomiast lokalną społeczność trudno przekonać. Budzą się demony przeszłości, niektórych gryzie sumienie – sprawy z czasów wojny i parcelacji. Świat tu dzieli się na „swoich” i „obcych”, ale ten podział nie jest ścisły. Emocje narastają z każdą stroną. Michał Gaj mówi:

„Ziemia wyrównuje wszystkie różnice. W jej wnętrzu układa się warstwami sprawiedliwość świata. Sięgamy w jej głąb nie tylko po bogactwa. Także po prawdę, zachowaną i strzeżoną przez nią”[3].

Mamy tu do czynienia z – dosłownym! – trzęsieniem ziemi, a to musi rodzić konsekwencje. Jaka prawda wyjdzie na jaw przy okazji tych rutynowych, zdawałoby się, działań? Jakie dramaty, nienawiści, jakie sprawy, ujrzą światło dzienne? Umiejętnie wplecione w fabułę migawki z przyszłości sugerują, że rozegra się tu coś strasznego, ktoś zginie. Ale kto to będzie? I czy to będzie miało związek z kopalnią? Z odebraniem ziemi? A może z zawirowaniami uczuciowymi? Wszystko okaże się – jak w dobrym kryminale (choć „Czterech mężczyzn na brzegu lasu” to nie kryminał!) – na ostatnich stronach. Nad tą w gruncie rzeczy bardzo smutną historią unosi się aura niepokoju, czy nawet fatalizmu.

Czasem gdy czytam Fleszarową, zdumiewa mnie, że obyczajowa literatura popularna może mieć taki poziom – poziom, którego zazwyczaj ta dzisiejsza nie osiąga. Jak to wszystko zostało świetnie skonstruowane! Ile tu kapitalnych, złożonych psychologicznie postaci: doktor, który widzi przede wszystkim własną misję, a nie ludzi; Sylwester o dobrym sercu, ale też o skrzywionym charakterze; tajemniczy Michał; piękna Celka, nieszczęśliwa i na rodzinnej wsi, i w Warszawie u boku męża; Ziemba gotów poświęcić wszystko dla swojej ziemi; wdowa z gospody, zwana Lukrecją; ksiądz dbający bardziej o swój żołądek niż o duszę; nawet Teodozja – gospodyni na plebanii – to postać bardziej skomplikowana, niż mogłoby się na pierwszy rzut oka wydawać! Do tego mamy tu przekonująco oddane realia wczesnych lat sześćdziesiątych, pogubienie ludzi po wojnie, przypisanie do miejsc i losów. Mnóstwo tu także świetnych szczegółów, dla dzisiejszego czytelnika (być może urodzonego już po epoce Peerelu) dość egzotycznych. Kapitalna jest na przykład scena wiejskiej potańcówki. Mieszkańcy bawią się przy muzyce nagrywanej z radia, taniec twist jest nowością, menu też może nieco zdumiewać:

„Bufet był sprawą poważną i nie można było byle komu go powierzyć (…)
- Bigosik własnej roboty! — zachwalała dorodna małżonka sekretarza, rzucając na talerz kolejnemu delikwentowi łyżkę rzadkiej, słabo połyskującej tłuszczem kapusty.
- Bigos w czerwcu! - parsknęła w krawat Michała Teosia. - Żeby przynajmniej był z młodej kapusty! - Bolała widocznie nad tym, że nie poproszono jej o przygotowanie bufetu. - A można było zrobić tyle smacznych rzeczy! Na przykład kanapki! Z samego sera ile gatunków! Ale najlepsze z sardynkami. Biorę pudełko sardynek, ucieram z kilkoma łyżkami świeżego białego sera. Nie jadł pan inżynier? Ksiądz proboszcz przepada! (…) Albo szynka pokrojona w kostkę i wymieszana z młodym ogórkiem. Do tego zielony koperek — od razu pachnie latem w całym domu.
Od bufetu zawiewało nie wymoczonym śledziem, ale Michał i o nim pomyślał z rozmarzeniem, Nie sposób było jednak podążyć ku niemu od rozsnuwającej swoje wizje kanapkowe Teosi.
- Robię też kanapki z pieczoną cielęciną, przybrane galaretką, która zawsze krzepnie przy dobrej pieczeni, albo z móżdżkiem, oczywiście na gorąco. Pan inżynier lubi móżdżek?”[4].

A to wszystko napisane z wielką dbałością, bardzo eleganckim językiem, miejscami wręcz urzekającym – jak tu, w opisie niedzieli (ze wzmianką o biednej Celce, która do wsi już nie pasuje):

„Niedziela na wsi jest brzęczeniem much. Brzęczą codziennie, ale w niedzielę się je słyszy. Ludzie odpoczywają, w sadach, pod kopicami siana albo w izbach, w których unoszą się zapachy świątecznego obiadu. One także są niedzielą, tak samo jak wyczyszczone niby lustro lepsze buty, które zawsze są trochę niewygodne, ponieważ nosi się je tylko raz w tygodniu. Odświętne ubrania także trochę krępują ciało, trzeba o nich myśleć — żeby ich nie wygnieść lub nie poplamić, a kiedy się myśli o ubraniu, ono staje się od człowieka ważniejsze. Ale czy można nie ubrać się w niedzielę i łazić do południa w szlafroku tak, jak Celka? Już to samo było odszczepieństwem, zdradą wsi, rzuconą jej obelgą”[5].

Dawno żadnej książki nie czytałem z tak czystą przyjemnością. W mojej opinii „Czterech mężczyzn na brzegu lasu” to jedna z najlepszych powieści Stanisławy Fleszarowej-Muskat. Fabuła jest ciekawa, dobrze skrojona, problematyka złożona, postaci niebanalne. Całość stworzono z sercem i ogromnym szacunkiem – dla tematyki, czytelnika, dla literatury samej w sobie. Jeśli macie dosyć przewidywalnych, płaskich, często napisanych bez polotu czytadeł, w których bohaterka rzuca dotychczasowe życie i wyjeżdża nad swoje własne rozlewisko, albo poszukuje księcia, aby znaleźć się w jego ramionach w ostatnim rozdziale – sięgnijcie po Fleszarową. To literatura popularna naprawdę wysokiej próby.

[1] Stanisława Fleszarowa-Muskat, „Czterech mężczyzn na brzegu lasu”, Wydawnictwo Edipresse Polska, brak roku wydania, s. 34-35.
[2] Tamże, s. 49.
[3] Tamże, s. 70.
[4] Tamże, s. 256.
[5] Tamże, s. 131.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 816
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: