Dodany: 26.06.2019 12:32|Autor: UzytkownikUsuniety04​282023155215Opiekun BiblioNETki

Redakcja BiblioNETki poleca!

Książka: Nigdzie indziej
Orange Tommy

4 osoby polecają ten tekst.

No, już dobrze, ale czy na pewno?


Recenzent: Dorota Tukaj

Jest ich dwanaścioro.
Tony, prostoduszny młodzieniec o umyśle dziesięciolatka i twarzy, która zdradza przyczynę tego stanu: FAS (płodowy zespół alkoholowy).
Dene, mniej więcej jego rówieśnik, który przejął po zmarłym wuju projekt dokumentowania „historii miejskich Indian”[1].
Opal Viola, listonoszka w wieku więcej niż średnim, wychowująca trzech nastoletnich wnuków przyrodniej siostry.
Crystal, znana jako Błękitna, która dopiero po uzyskaniu pełnoletności zrozumiała, dlaczego ma skórę ciemniejszą, niż jej rodzice.
Jacquie, alkoholiczka, nieznająca swej jedynej żyjącej córki i prawie obca dla dzieci tej drugiej, zmarłej.
Orvil, nastolatek, który sam nauczył się obrzędowego indiańskiego tańca i chce z nim wystąpić na zjeździe plemiennym.
Thomas, bębniarz-amator, zwolniony z pracy za nadużycie alkoholu.
Edwin, uzależniony od komputera, cierpiący na otyłość i zaparcie, bezrobotny magister literaturoznawstwa „ze specjalizacją w zakresie literatury Indian amerykańskich”[2].
Bill, starzejący się sprzątacz na stadionie.
Octavio, poinformowany przez wuja, sprawcę wszystkich nieszczęść rodziny, że dziedziczy po przodkach „tę ponurą spuściznę, która naprawdę cholernie boli i sprawia, że człowiek staje się zły”[3] i najwyraźniej starający się całym swoim życiem to udowodnić.
Calvin, młody człowiek, który właściwie nie chce być przestępcą, ale od pewnego czasu jakoś tak mu wychodzi, że stale jest w coś wplątany.
Daniel, który mógłby zostać programistą, ale chciałby „pomóc mamie już teraz, a nie za cztery lata”[4] i dlatego robi coś, do czego słuszności wcale nie jest przekonany.
Część z nich nosi „normalne” nazwiska – Frank, Johnson, Black, Gonzales – a część takie, które czytelnikowi z naszego kręgu kulturowego od razu się kojarzą z powieściami Karola Maya: Czerwone Pióro czy Niedźwiedzia Tarcza.
Łączą ich trzy rzeczy: Wszyscy są „Indianami czystej krwi, pół krwi, ćwierć krwi; Indianami w jednej ósmej, jednej szesnastej, a nawet jednej trzydziestej drugiej”[5]. Wszyscy musieli się „przysposobić do życia w świecie, stworzonym po to, by ludzie indiańskiej krwi nie tyle w nim żyli, co raczej umierali, zamykali się w sobie i znikali”, także ci, którym mówiono, że „aby odnieść życiowy sukces, będą musieli zrobić znacznie więcej niż ludzie niebędący potomkami rdzennych Amerykanów”[6]. I wszyscy spotkają się pewnego dnia na kolejnym zjeździe plemiennym w Oakland. Jedni przybędą tam, żeby podkreślić swoją przynależność etniczną, inni, aby przedstawić swoim ziomkom coś wyjątkowego, jeszcze inni – dla towarzystwa, z sentymentu, z przyzwyczajenia, ale będą i tacy, którzy się tam zjawią, by świadomie lub mniej świadomie czynić zło. A przez nich ucierpią praktycznie wszyscy…

Ale wcześniej poznamy historię każdego z nich, dłuższą lub krótszą, barwniejszą lub bardziej jednostajną, obfitującą w mniej lub więcej nieszczęść i porażek; mało kto wychował się w pełnej rodzinie, mało kto założył własną – a jeśli nawet, to do definicji szczęśliwej rodziny też jej coś brakuje - i mało kto ma stałą pracę; tu pił lub ćpał ojciec, tam matka, ówdzie brat, siostra, sam/-a bohater/-ka; tę porzucił partner, tamtej mąż nie porzucił, przeciwnie, nie chciał jej z oka spuścić, przy okazji okładając pięściami; tu kogoś zabito, tam ktoś siedział w więzieniu (dobrze, jeśli tylko jeden ktoś, a nie wszyscy po kolei…), a gdzie indziej nikt nie siedział tylko dlatego, że jeszcze nikogo nie złapano… Właściwie jeden za drugim, od najmłodszego do najstarszego, mogliby powtarzać za Harveyem, prowadzącym miting stowarzyszenia AA: „Wszyscy doświadczyliśmy bardzo wielu rzeczy, których nie rozumiemy, w tym świecie gotowym nas złamać albo sprawić, że staniemy się tak twardzi i nieczuli, że nie będziemy w stanie się ugiąć nawet wtedy, kiedy tego właśnie będziemy potrzebowali”[7]. Ale skąd się te złe doświadczenia wzięły? Cóż, kiedyś, gdy miast jeszcze nie było, tylko niezmierzone prerie, przybył z Europy biały człowiek i powiedział: „najpierw oddacie mi całą swoją ziemię, potem całą swoją uwagę, aż zapomnicie, jak być uważnym; aż wasze oczy wyschną i nie będziecie już umieli spojrzeć za siebie, a przed wami nie będzie nic wartego oglądania, i igła, butelka lub fajka staną się jedynymi rzeczami w zasięgu wzroku, które będą mieć dla was jakiś sens”[8]. Butelkę zresztą przywiózł ze sobą – pamiętamy przecież, jak May (który, notabene, w życiu nie był w Ameryce, ale jak widać, umiał wyciągać wnioski z zasłyszanych opowieści) ustami nieustraszonego Old Shatterhanda piętnował rozpijanie rdzennych Amerykanów przez europejskich kolonizatorów. I nie jest przecież tak, że są oni rasą szczególnie podatną na uzależnienia, mówi Harvey: „Nie istnieje żaden szczególny związek między Indianami a alkoholem: jest to po prostu coś, co jest tanie, dostępne i legalne. Jest to coś, do czego możemy się uciec, kiedy wydaje się nam, że nie pozostało nam już nic innego”[9]. No, bo czy się może wydawać inaczej, skoro „dla rdzennych mieszkańców tego kraju, rdzennych mieszkańców obu Ameryk, »tam« to dziś zabudowana, zasypana ziemia przodków, bezpowrotnie utracone wspomnienia, przykryte warstwą szkła, betonu, kabli i stali. Tego »tam« już nie ma”[10]? Skoro jeszcze pół wieku temu „na boiskach ani w barach, ani poza rezerwatem, nie tolerowano żadnych Indian, tak jak nie tolerowano psów”[11]? Skoro każde zwrócenie uwagi na ich fatalną sytuację spotyka się z odzewem tak trafnie podsumowanym przez narratora w interludium: „Kiedy zaczynamy opowiadać swoje historie, ludzie myślą, że chcielibyśmy, aby wszystko potoczyło się inaczej. Od razu mają ochotę mówić nam rzeczy w rodzaju: »nie umiecie przegrywać«, »dajcie sobie już z tym spokój«, albo »przestańcie się bawić w ciągłe obwinianie nas«. (…) Jedynie ludzie, którzy utracili tak wiele, jak my, potrafią dostrzec ten szczególnie ohydny szeroki uśmiech u kogoś, kto sądzi, że wygrywa, gdy mówi »przejdźcie wreszcie nad tym do porządku dziennego«”[12]… Więc – powiada Fina, babka Octavia – „niektórzy z nas przez cały czas mają takie poczucie, jakby zrobili coś złego. Jakbyśmy to my sami byli czymś złym. Jakbyśmy się bali, że zostaniemy ukarani za to, kim jesteśmy gdzieś w głębi duszy; tą istotą, którą chcielibyśmy nazwać, ale nie potrafimy. Właśnie dlatego się ukrywamy. Pijemy alkohol, ponieważ on pomaga nam się czuć tak, jakbyśmy mogli wreszcie być sobą i niczego się nie bać. Ale pijąc go, karzemy też samych siebie”[13]. Jednak nawet ci, którzy do tej pory zdołali się oprzeć zgubnym nałogom, którzy nie weszli na drogę przestępstwa, też mają problem z tożsamością, bo, jak zauważa Opal Viola Wiktoria Niedźwiedzia Tarcza, „poznawanie własnego dziedzictwa to przywilej. Przywilej, na jaki nas nie stać”[14]. Niektórzy jednak próbują: tak, jak jej cioteczny wnuk, dla którego wygrzebanie z szafy starego kostiumu tancerza stało się impulsem do nauczenia się obrzędowych tańców z pomocą… serwisów internetowych, tak, jak Dene, który postanawia rejestrować historie uczestników zjazdu i pytać każdego, „co dla niego znaczy być Indianinem”[15]. Tylko czy ta garstka świadomych wystarczy przeciw rzeszy zamroczonych używkami i żądzą łatwego zysku?

Gdybyśmy mieli wnioskować z finałowej sekwencji wydarzeń, odpowiedź byłaby jednoznacznie pesymistyczna. Ale to przecież tylko powieść, mająca zwrócić uwagę na kwestię populacji, która w ciągu paru stuleci ze zdecydowanej większości stała się zdecydowaną mniejszością etniczną, z ludu silnego i dumnego – zbiorowiskiem jednostek słabych, zepchniętych na margines. Populacji, z której i autor się wywodzi, co gwarantuje autentyzm problemów i postaci, sygnalizując przy okazji, że nawet ktoś zawsze traktowany „jak każda inna osoba o brązowym kolorze skóry”[16] może się podnieść z klęczek, może się tego zaklętego kręgu ubóstwa, niemocy i braku silnej woli wyrwać. „Każda cząstka naszego ludu, której się to udało, jest bezcenna”[17], mówi Orange ustami jednej ze swoich bohaterek, i trudno mu nie przyznać racji.

W przypadku tak dobrze napisanej i przetłumaczonej powieści trudno mówić o oczywistych mankamentach. Części czytelników mogą się nie spodobać ciągłe zmiany techniki narracji (osobiście jestem zdania, że niezbyt fortunne jest jedynie posłużenie się w jednym z rozdziałów II osobą l.poj., który to zabieg bardzo, ale to bardzo rzadko wnosi jakąś nową jakość, a znacznie częściej tylko drażni), innym – sporo czasu koniecznego dla połapania się w relacjach między poszczególnymi postaciami lub początkowy brak postępu akcji. Być może znajdą się też osoby, które przytakną memu zdaniu, że nie trzeba było aż tak szczegółowo opisywać problemów jelitowych Edwina; i bez nich jest to postać dobrze skonstruowana i wiarygodna. I na pewno ktoś zwróci uwagę, że wymowa oryginalnego tytułu („There There”), nawiązującego do cytowanych w tekście utworów Gertrudy Stein („tam nie ma tam”[18], co po angielsku brzmi „there is no there there”) i zespołu Radiohead (gdzie w zwrocie „just 'cause you feel it doesn't mean it's there” – „to, że coś czujesz, wcale nie oznacza, że to tam jest”[19], „there” zachowuje podstawowe znaczenie „tam”, ale zdwojone na końcu strofy i w tytule tworzy wyrażenie idiomatyczne „there there”, oznaczające mniej więcej tyle, co pocieszenie „no, już dobrze”) w polskim przekładzie uległa pewnemu zubożeniu.

Żadne z tych zastrzeżeń nie umniejsza jednak wartości powieści (zwłaszcza poznawczej – bo cóż my tu w Europie wiemy o myślach i doświadczeniach życiowych rdzennych mieszkańców Ameryki Północnej?), tak więc z czystym sumieniem można ją polecić każdemu, kto nie boi się literatury trudniejszej, pełnej smutku i bólu.

[1] Tommy Orange, „Nigdzie indziej”, przeł. Tomasz Tesznar, wyd. Zysk i S-ka, 2019, s. 56.
[2] Tamże, s. 84.
[3] Tamże, s. 240.
[4] Tamże, s. 255.
[5] Tamże, s. 180.
[6] Tamże, s. 217.
[7] Tamże, s. 148.
[8] Tamże, s. 140.
[9] Tamże, s. 148.
[10] Tamże, s. 54.
[11] Tamże, s. 287.
[12] Tamże, s. 182.
[13] Tamże, s. 244.
[14] Tamże, s. 157.
[15] Tamże, s. 320.
[16] Tamże, s. 263.
[17] Tamże, s. 157.
[18] Tamże, s. 53.
[19] Tamże, s. 41.

Ocena: 5/6

Autor: Tommy Orange
Tytuł: Nigdzie indziej
Tłumacz: Tomasz Tesznar
Wydawnictwo: Zysk i S-ka 2019
Liczba stron: 392

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 803
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: