Dodany: 28.02.2019 18:27|Autor: dot59Opiekun BiblioNETki

Czytatnik: Czytam, bo żyję

Czytatka-remanentka II 19


Śmiertelnie poważna sprawa (Ćwirlej Ryszard) (4)
Mam słabość do cyklu o poznańskich milicjantach co najmniej z trzech powodów: lubię kryminały, lubię wyraziste postacie bohaterów i lubię autorów, którzy o epoce PRL potrafią pisać krytycznie, ale nie stwarzając wrażenia, że czas ten był jednym wielkim piekłem, w którym żyć normalnie mogli tylko kolaboranci i łajdacy, a wszyscy przyzwoici ludzie poddawani byli ciężkim represjom. Mam tylko do siebie żal, że przeczytawszy jako pierwszy jeden z ostatnich tomów (akurat ten wpadł mi w ręce), zabrałam się do następnych w kolejności wskazanej przez katalog Biblionetki, tzn. w kolejności wydawania poszczególnych tomów, a nie wpadło mi do głowy spojrzeć na daty umieszczone przy pierwszym epizodzie każdego z nich, dzięki czemu łatwo połapałabym się w chronologicznym układzie wydarzeń. Niestety, pomysł ten nawiedził mnie dopiero teraz, kiedy w trakcie lektury "Śmiertelnie poważnej sprawy" nijak nie zgadzały mi się dane: przecież, u licha, Marcinkowski już dostał własne mieszkanie i został ojcem małego Filipa, a tu znów mieszka sam w kawalerce wydzielonej z wielorodzinnego lokalu?
Tajemnicę rozwikłałam dość szybko, podobnie zresztą jak i zagadkę, którą ma do rozwiązania zespół z wydziału kryminalnego Komendy Wojewódzkiej w Poznaniu, tym razem na gościnnych występach w Grodzisku Wielkopolskim. Na terenie tamtejszej gminy zaginęła nastolatka; najpierw znaleziono tylko jej rower ze śladami wskazującymi na potrącenie przez samochód, a potem, niestety, także i zwłoki. Miejscowi milicjanci szybko wytypowali podejrzanego, pijaczynę niedysponującego żadnym przekonującym alibi, za to posiadającego uszkodzony samochód w kolorze pasującym do odkrytych na miejscu śladów lakieru. Delikwent nawet przyznał się do winy, ale prokurator zarządził dokładne zbadanie sprawy. Jak możemy się domyślać, nie jest ona tak prosta, jak by się wydawało. Nie dość, że nieszczęsnego Florczaka wtrącono do więzienia bez podstaw, to jeszcze komuś bardzo zależy, żeby właściwy winowajca nie został wykryty. Zdecydowanie za bardzo. Ale Teoś Olkiewicz znany jest z tego, że mając wszelkie dane, by prowadzone czynności spartaczyć, na ogół partaczy je do granic możliwości, a mimo to i tak uzyskuje pożądany efekt. Nie inaczej jest i tym razem: jego nieudolność i permanentna nietrzeźwość poniekąd ratują mu życie, a w dalszej kolejności doprowadzają do odkrycia prawdy, przypadkowego namierzenia przestępców winnych zupełnie innym czynom i ocalenia życia pewnej postaci, co prawda będącej też trochę na bakier z prawem, ale za to grającej ważną rolę drugoplanową w całym cyklu. Nie popełnię chyba wielkiej niedyskrecji, zdradzając, że i tutaj w niemal wszystkich ciemnych sprawach maczają palce esbecy, którym oczywiście musi się udać wyjść bez szwanku. Poza tą ich demoniczną niezniszczalnością i bezkarnością oraz niezupełnie prawdopodobną konstrukcją psychiczną mordercy, fabularnie nie ma się do czego przyczepić. A klimat, jak zwykle, kapitalnie odtworzony.

Studium w szkarłacie (Doyle Arthur Conan (Doyle Conan)) [po angielsku] (4)
Motywacja moja do tej lektury jest tak pokrętna, że aż trudno uwierzyć: w czasie ostatnich 2 wyjazdów weekendowych z powodu ciemności na drodze nie mogłam korzystać ze swojego czytnika, wzięłam więc czytnik małżonka, który jest podświetlany, ale za to ma o wiele gorszą nawigację, zupełnie nieintuicyjną, i brak możliwości powiększania czcionki w pdf-ach. Otworzyłam więc pierwszą książkę innego formatu, jaka mi wpadła w ręce. Co prawda "Studium w szkarłacie" na sto procent czytałam w młodości, ale zupełnie nie pamiętałam treści (i jak się potem okazało, oceny też nie miałam wystawionej). A należało ją zapamiętać, bo to przecież pierwszy z całej serii utworów, w którym autor opowiada, gdzie i w jakich okolicznościach Watson poznał Holmesa i zamieszkał z nim. Następnie zaś przedstawia pierwszą sprawę, przy której rozwiązywaniu poczciwy doktor mógł detektywowi towarzyszyć: zagadkowe morderstwo pewnego Amerykanina, którego zwłoki znaleziono w opuszczonym domu. Sam proces badania śladów i dedukcji ukazany jest wybornie, natomiast część środkowa, w której narrator cofa się w przeszłość, by opowiedzieć czytelnikowi o zdarzeniach, które stały się podłożem przestępstwa, przypomina trochę najsłabsze z westernowych powieści Karola Maya, przy czym w roli głównych czarnych charakterów występują... mormoni, przedstawieni tu jako zwyrodniała i zbrodnicza sekta. Dobrze się czytało (kapitalny jest np. kawałek, w którym Watson przedstawia echa morderstwa w poszczególnych czasopismach), ale jako całość to chyba jednak wolę inny rodzaj kryminału.

Poduszka w różowe słonie (Chmielewska Joanna Maria) (4,5)
Karminowy szal (Chmielewska Joanna Maria) (4)
Zakupione na prezent i przy okazji delikatnie zlustrowane dwie skrajne części cyklu, luźno powiązanego osobami niektórych bohaterów i przeuroczą kawiarenką, okazały się równie sympatyczną lekturą, jak czytana dużo wcześniej część środkowa („Sukienka z mgieł”). Fabularnie każda z nich to typowa historia familijna z większym lub mniejszym happy endem (w pierwszej z nich 30-letnia singielka musi zaopiekować się osieroconym dzieckiem przyjaciółki, napotykając na liczne przeszkody, z których jej własna niefachowość w zakresie zajmowania się dziećmi nie jest wcale największą; w drugiej trzy zaprzyjaźnione kobiety w tymże wieku postanawiają rozliczyć się z przeszłością, która zatruła im dzieciństwo, a przy okazji zyskują szansę uporządkowania swojego życia uczuciowego) - przy tym ładnie napisana (poprawną polszczyzną, co u współczesnych polskich prozaików nie tak częste, bez eksperymentowania z formą), z barwnymi postaciami i solidnie wzruszającymi momentami. Jedyny minus to nadmierne eksploatowanie tak często ostatnio spotykanego w literaturze, że aż wręcz oklepanego motywu molestowania seksualnego dzieci (skoro już musiał się pojawić, to starczyłoby w jednej, a nie w dwóch powieściach z tego samego cyklu!).

Kroniki marsjańskie; Człowiek Ilustrowany; Złociste jabłka Słońca (Bradbury Ray (Bradbury Raymond Douglas)) (5)
Gdyby nie rekomendacja dwojga zaprzyjaźnionych Biblionetkowiczów, z których w dodatku jedno interesuje się SF w jeszcze mniejszym stopniu niż ja – a mimo to ocenia „Kroniki marsjańskie” tak wysoko – zapewne nie sięgnęłabym po nie jeszcze długo albo i wcale. Z kolonizacji Marsa i bliskich spotkań z kosmitami wyrosłam gdzieś koło szóstej-siódmej klasy podstawówki i jak na razie chyba nie całkiem dorosłam do nich ponownie, robiąc wyjątek jedynie dla kilku utworów Lema i Zajdla (z dawnego sentymentu) i dla „Gwiezdnych Wojen” (bo są… no… są wyjątkowe). Ale skoro namówili i jeszcze w dodatku obiecali pożyczyć… W dodatku pożyczony tom zawierał, prócz samych „Kronik marsjańskich”, jeszcze dwa inne zbiory opowiadań: „Człowiek ilustrowany” i „Złociste jabłka Słońca”, razem gdzieś ponad pół setki tekstów. Jeśli chodzi o wszystkie „technikalia”, są one momentami nieco naiwne – o co trudno autora winić, bo w latach 50 XX wieku takie właśnie były wyobrażenia na temat przyszłości – ale rekompensuje to kapitalny styl i język, i mnóstwo celnych refleksji na temat ludzkiej natury, zachowań społecznych itd. (doskonałe, choć w gruncie rzeczy mało futurystyczne, jest np. opowiadanie „Droga w przestworzach”, przypominające o wciąż żywym, choć oficjalnie ukrywanym, rasizmie). Prócz tego wspomnianego w poprzednim zdaniu, najbardziej przemówiły do mnie teksty: „Łagodne spadną deszcze” (świetny pomysł, w dodatku pod względem technicznym wyjątkowo trafiony, a językowo rewelacja!); „Milczące miasta” (nieco humorystyczna wizja samotności na obcej planecie, która to samotność jest, owszem, dokuczliwa, ale nie aż tak, żeby ją wypełniać za wszelką cenę), „Morderca” (z jednej strony zabawna, z drugiej przerażająca wizja społeczeństwa sterroryzowanego elektronicznym hałasem i człowieka, który się temu przeciwstawia). Było parę tekstów, które mi się mniej podobały (np. „Wygnańcy” – pomysł ciekawy, z motywem znanym z powstałych niemal w tym samym czasie „451 stopni Fahrenheita”, ale opowieść przegadana i nazbyt patetyczna; „Haft”, ładnie napisany, lecz fabularnie nijaki”), ale całościowo to zasłużona piątka.

Władca Pierścieni (powtórka, ocena bez zmian)
Żeby sobie wynagrodzić zbyt wolne tempo czytania nowości, od jakichś dwóch miesięcy dawkowałam sobie po kawalątku jedną z ulubionych lektur, żałując, że nie mam tyle czasu, żeby powtórkę zrobić po angielsku. Ale i polski tekst, w jedynym słusznym przekładzie niezrównanej Marii Skibniewskiej, zachwyca tak samo, jak czterdzieści parę lat i co najmniej cztery czytania temu. Jakie żywe, przekonujące postacie – nie tylko Gandalf, Aragorn, hobbici, niezrównany duet Gimli & Legolas, ale właściwie wszystkie, i pozytywne, i negatywne, i ważne, i epizodyczne! Chociażby szalony Denethor, opętany żądzą władzy i tak niedobry, tak niesprawiedliwy dla młodszego syna, i ten biedny Faramir, gotów zginąć, byle tylko okazać się godnym ojcowskiej pochwały ojca. Albo Eowina, tak wdzięcznie i tak beznadziejnie zakochana w mężczyźnie, którego serce już jest zajęte. Jaka plastyczna sceneria, sprawiająca, że człowiek tęsknił do Rivendell, do Lorien, do Fangornu, a wzdrygał się na myśl o Kurhanach czy Kirith Ungol na długo przed obejrzeniem ekranizacji (na szczęście zrobionej przez kogoś, komu przy czytaniu kręcił się w wyobraźni film identyczny jak mój. Do tego stopnia, że teraz przy powtórce sama już nie wiem, czy widzę danego bohatera lub miejsce oczami swoimi, czy Jacksona)!





(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 530
Dodaj komentarz
Legenda
  • - książka oceniona przez Ciebie - najedź na ikonę przy książce aby zobaczyć ocenę
  • - do książki dodano opisy lub recenzje
  • - książka dostępna w naszej księgarni
  • - książka dostępna u innych użytkowników (wymiana, kupno)
  • - książka znajduje się w Twoim schowku
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: