Dodany: 08.12.2018 23:07|Autor: J

Czytatnik: #?!

Marzenia pana Jarka


Polska naszych marzeń (Kaczyński Jarosław) (3,0)

Autor po wielu latach w polityce przybliżył się chyba w końcu do realizacji swojego życiowego marzenia, osiągając pozycję dostatecznie przypominającą autorytarnego władcę. Niniejsza książeczka wydana została trochę wcześniej, mniej więcej na półmetku rządów jego politycznych oponentów (2007-2015). Podobno stanowić ma swego rodzaju manifest programowy, a rozmaite zmiany i rozwiązania, bez uzasadnienia wprowadzane przez obecnie rządzącą ekipę, wynikają właśnie z tego, że prezes w tym dziełku je zapisał. Z ciekawości postanowiłem się z nim zapoznać.

Początkowe rozdziały są raczej zniechęcające, bo to mieszanina publicystyki, ogólnikowych haseł i propagandy, ciągłego potępiania Donalda Tuska i jego formacji, nieustannego gloryfikowania swoich ludzi, swojego brata, ale przede wszystkim samego siebie. Lektura potwierdziła moją opinię o autorze, którą wyrobiłem sobie już lata temu, mianowicie że jego osobowość to mieszanina kompleksów, megalomanii i żądzy władzy. Ma on się bowiem za genialnego stratega, doskonałego taktyka i wytrawnego gracza, który nie tylko rozgrywa koncertowo krajowych przeciwników, ale także Unię Europejską, a nawet Chińczyków. Cokolwiek czynił, było to elementem jakiegoś jego starannie przemyślanego planu. On w zasadzie nie popełnia błędów (no, może czasem jakieś drobne, nieistotne), a jeśli coś nie wychodziło, to tylko dlatego, że czasu nie stało, bądź konieczność dziejowa sprawiła, że nie mógł sobie swobodnie ludzi dobrać wedle uważania.

Oczywiście autor ma się również za wysokiej próby autorytet moralny, dlatego nie omieszka ponarzekać na skundlony establishment polityczny i kulturalny (Bartoszewski, Szczypiorski, Tokarczuk, Stasiuk, by wymienić tylko kilka nazwisk rzuconych w tym kontekście). Eufemizmy niczym z orwellowskiej nowomowy są już chyba immanentną cechą prezesa, jeśli porównać to, co pisze o mediach z tym, co po objęciu władzy uczynił z państwowymi, wciąż czasami ironicznie nazywanymi publicznymi.

Później tekst robi się trochę ciekawszy. Kaczyński przedstawia swoje przemyślenia na temat narodu, historii, polityki, elit, edukacji, gospodarki i innych spraw. Opisuje także codzienność sprawowania władzy w tych kilku okresach, w których miał w niej udział. Czasami są to ciekawostki, nieraz o plotkarskim wręcz charakterze, gdy na przykład opisuje przywary swoich byłych współpracowników. Końcówka pierwszej części znowu robi się nudna, bo po wspominkach z dzieciństwa i paru stronach peanów na cześć brata, rozpoczyna się wyliczanka filmów, które obejrzał, i książek, które przeczytał, autorów i reżyserów, których sobie ceni lub wręcz przeciwnie.

Jak chyba każdemu watażce o ciągotach autorytarnych (właściwość tę znakomicie ukazał Kapuściński w "Imperium"), wydaje się autorowi, że zna się na wszystkim, więc śmiało wypowiada się na każdy temat, pouczając czytelnika, jak być powinno. Swój udział w polityce i wydarzeniach najnowszej historii generalnie ukazuje z perspektywy mędrca i osoby niezwykle przenikliwej, z politowaniem patrzącej na innych, którym oczywiście nie staje wiedzy, wykształcenia i zrozumienia -- historii, uwarunkowań czy światowej polityki

Charakterystyczny styl autora, znany z jego publicznych wystąpień, a polegający na namiętnym posługiwaniu się niedomówieniem, sugestią, insynuacją i wyrażeniami zwodniczymi, przebija się przede wszystkim we fragmentach dotyczących polityki i nielubianych osób. Zdarzają się całe akapity bełkotu, z których tak naprawdę nic konkretnego nie wynika, ale może pozostać niejasne wrażenie, że coś jest na rzeczy i w dodatku to nic dobrego. Na szczęście takie fragmenty nie zdominowały książki, bo byłaby ona zupełnie niestrawna.

Publikacja ma niewątpliwie charakter propagandowy i ma "utwierdzać w wierze" zaprzysięgłych zwolenników prezesa. Ten charakter podkreśla dołączona do oryginalnej, papierowej edycji, płyta z ckliwo-patetycznym filmem "Lider", który gloryfikację prezesa wzmacnia współczuciem, jakie wzbudzać ma śmierć jego brata w katastrofie lotniczej.


Poniżej komentuję kilka punktów, które zwróciły moją uwagę.

* Prezes jest przekonany, że niemieckie inwestycje gospodarcze na zachodzie Polski mają na celu zabór części jej terytorium. Chcą sobie inwestować, radzi, dobrze, pozwólmy im, ale niech inwestują na wschodzie kraju! Przenikliwy intelekt przywódcy narodu nie dał się zwieść naiwnym interpretacjom, że inwestują chętniej na zachodzie przypuszczalnie dlatego, że po prostu mają bliżej.

* Odważna polityka zagraniczna, mająca podkreślać znaczenie kraju, a której, rzecz prosta, brakowało za rządów Tuska. No cóż, widzimy dzisiaj efekty owej politycznej odwagi: marginalizacja międzynarodowego znaczenia naszego kraju, Węgry jako jedyny – a i to nie zawsze – sprzymierzeniec, afera na skalę światową w związku ze zmianami ustawy o IPN, kwestionowanie polskich wniosków o ekstradycję ze względu na wątpliwości co do niezależności sądów, uznanie polskich alertów strefy Schengen za niewarygodne, no i w końcu amerykańska ambasadorka po raz kolejny rugająca polski rząd jak bandę niesfornych uczniaków.

* Skąd się wzięła chaotyczna i pospieszna likwidacja gimnazjów po objęciu przez PiS władzy? W książce gimnazja zostały bardzo ogólnikowo skrytykowane: że się nie sprawdziły, i że wokół nich jakieś niesprecyzowane grupy interesu się ponoć potworzyły (a więc stara bajka o "układzie", który zwalczyć można jedynie obsadzając wszystkie stanowiska krewnymi i znajomymi prezesa). No i że są co prawda na świecie różne modele, ale autor uważa, że 8 + 4 jest jednak najlepszy. Nie uzasadnił wprawdzie dlaczego, ale to przecież jeszcze nie powód, by jego życzenia nie wprowadzić w życie.

* Ograniczenia demokratycznie wybranej władzy. Prezesowi strasznie się nie podobało, gdy będąc premierem słyszał, że czegoś mu nie wolno zrobić, gdzieś nie wolno ingerować czy informacji z jakichś instytucji pozyskiwać. Nie zgadza się z zasadą, że władza działa w granicach i na podstawie prawa, nazywając to "imposybilizmem". Pojąć nie może, że sądy sprawują kontrolę nad legalnością poczynań rządzących. Rzuca się tu w oczy porażające (że użyję jednego z ulubionych niegdyś słów prezesa) niezrozumienie problemu starego jak demokracja, mianowicie kwestii tyranii większości i pytania, jak przed nią bronić mniejszości i jednostki. Te tak przykre Kaczyńskiemu procedury i sądy są powszechnie uznawaną odpowiedzią na to pytanie. A już zupełnie absurdalna jest powtarzana wielokrotnie teza, że owe instytucjonalne ograniczenia to kontynuacja "starego reżimu", bo ów reżim akurat najmniej musiał przejmować się procedurami i kontrolą sądową.

Odchodzenie od owych ograniczeń realizowane jest obecnie, czego przejawy można od czasu do czasu zaobserwować, gdy rzeczy dzieją się "bez żadnego trybu" (jak to określił kiedyś sam autor, wbrew regulaminowi wdzierając się na mównicę sejmową, by zbluzgać swoich oponentów). Można tu przytoczyć anulowanie, po interwencji Amerykanów, kuriozalnej kary nałożonej przez KRRiT na stację TVN czy niedawne wycofanie w ostatniej chwili przed przegłosowaniem ustawy zaostrzającej regulacje dotyczące kontroli technicznej pojazdów.

* Wojsko chciałby prezes z kibiców piłkarskich organizować, bo w jego mniemaniu charakteryzują się patriotyzmem i poczuciem obowiązku wobec ojczyzny. Mają też odwagę i odpowiednie "predyspozycje psychofizyczne". Jak sądzę, chodzi tu o takie predyspozycje, które przydają się na tzw. ustawkach, urządzanych sobie dla rozrywki przez stadionową chuliganerkę. Zaiste, piękny wzorzec patrioty sobie prezesina znalazł, nic dodać, nic ująć.

* Media publiczne. Kaczyński opowiada się niby za "modelem niemieckim", gdzie jeden program tv biorą rządzący, a drugi – opozycja. Jak twierdzi bowiem, tylko taki model zapewni jakiś pluralizm. Nie wiem, jak wyglądają niemieckie media publiczne, jednak chociażby na przykładzie BBC widzę, że mogą być rzetelne nie stanowiąc przy tym politycznego łupu. Zresztą, jak wiemy, gdy prezes doszedł w końcu do władzy, wziął sobie nie jeden, lecz wszystkie programy i zmienił je w żenującą, acz skuteczną w stosunku do dużej części odbiorców, tubę propagandową.

* Społeczeństwo w swojej masie jest dla prezesa tworem raczej nierozgarniętym i bezrefleksyjnym, i dopiero władza (najlepiej prezesa) musi je wychować, ukształtować postawy, wdrukować wzorce. A do tresury tej masy wykorzystać trzeba szkołę, media, seriale oraz nade wszystko oczywiście "politykę historyczną". Stąd z kolei wynika zapewne pogląd, że historia powinna być najważniejszym przedmiotem szkolnym, nauczanym we wszystkich klasach i profilach, oraz że nauczyciele mogą mieć co najwyżej marginalny wpływ na program nauczania, narzucony przez centralę.


Zobacz też: Jotny luty 2019

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 131
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: